niedziela, 20 września 2015

Rozdział 90 - Epilog


KOCHANI!

Musicie przygotować się na SZALENIE DŁUGI rozdział, bo nagle w trakcie pisania wpadłam na troszkę inne zakończenie tej historii. Poprzednie mnie trochę dręczyło… Również było dobre, ale czegoś mi w nim brakowało :D Musiałam, po prostu musiałam zakończyć to troszkę inaczej.
No to miłego czytania rozdziału numer 90 – ostatniego na tym blogu.

.

.

.

Szlag, znowu mam łzy w oczach.
To ja się pozbieram, a wy uzbrójcie się w cierpliwość i czytajcie

Muzyka: w sumie sama nie wiem, jaki utwór byłby odpowiedni. Przy pisaniu najwięcej słuchałam:
- Robin Shulz – Sugar
- Ella Eyre – Good Times (Kat Krazy remix)
- David Guetta / Showtek / Magic! / Sonny Wilson– Sun goes down 

Enjoy!


Więc zapnijcie pasy bezpieczeństwa ten ostatni raz i jazda xD
Dobra, żartuję. Aż tak porywająco nie bd.



_________________________________________________________________________________



20 lat później...



- To był zły pomysł, ten przyjazd tutaj – mruknął znowu Edward. Jęknęłam w duchu. Ile można zrzędzić? Mówiłam mu to samo już chyba dziesięć razy! – Jakby to wszystko nie mogłoby się odbyć gdzieś indziej. Było by bezpieczniej.
- Daj spokój – wywróciłam oczami, a potem powtórzyłam po raz jedenasty: – Będziemy tylko w gronie nieludzi oraz wtajemniczonych Quileutów.
Ja szczerze mówiąc po części się cieszyłam, że wracam po tylu latach do Forks, chociażby na ten jeden dzień. Wiązałam z tym miasteczkiem tyle wspomnień… Dobrych i złych. Szczęśliwych i pełnych cierpienia. Wszystkie były dla mnie ważne… W końcu to tutaj zmieniło się na zawsze moje życie. Pokochałam całkowicie swoją nową egzystencję, kiedy pogodziłam się ze stratą Charliego, czy mojej łowczej rodziny, z którą ja i Sheila praktycznie zerwałyśmy kontakty (chociaż ona jeszcze ciągle się wahała i czasem dzwoniła do naszej babci, czy swoich rodziców).
- Tak, ale jeśli przez przypadek ktoś nas zobaczy i rozpozna, to mogą wyniknąć z tego kłopoty… - skrzywił się. - Wiesz przecież, że dar Alice może nie działać dobrze, w końcu przebywa wśród zmiennokształtnych. To utrudnia kilka spraw.
Zamiast go uspokoić kolejnymi argumentami, odpuściłam w końcu i rzuciłam z innej beczki:
- Jakbyś nie miał czym się zamartwiać – parsknęłam. – Bo ja na przykład mam.
Spojrzał na mnie z ukosa, ale zdążyłam odwrócić twarz, udając, że śledzę wzrokiem krajobraz przemykający za boczną szybą samochodu.
- Będzie szczęśliwa – powiedział cicho, odgadując w mig moje rozterki. – Popatrz na Sheilę i Jacoba. Nie martw się, to dobry chłopak. Kocha ją. Naprawdę będzie szczęśliwa.
- Wiem, wiem – otarłam pospiesznie łzy, które wypłynęły z moich oczu. – Tylko, że to takie dziwne… Od dłuższego czasu zaczęła się usamodzielniać, lecz… Jutro definitywnie zacznie nowe życie. Jestem jej matką, to dla mnie trudne! – poskarżyłam się.
- Dla mnie też, Bello – przerzucił bieg i nieco zwolnił (w sumie dużo, jak na niego, bo ze stu sześćdziesięciu do stu czterdziestu kilometrów na godzinę), a potem złapał mnie za rękę. – Lecz wiem, że taka jest kolej rzeczy. Już nie jest małą dziewczynką. Jest dorosłą kobietą.
- To też wiem – oświadczyłam ponuro i jeszcze bardziej posmutniałam. – Ech, nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, jak bardzo żałuję, że Charlie i Renee nie zobaczyli Renesmee. Nie widzieli też jak ja… Jak my dwoje… - zagryzłam wargi, nie zdolna by dokończyć zdania. Było mi zbyt przykro, żeby jeszcze cokolwiek mówić.
Na szczęście mój ukochany znał mnie bardzo dobrze – w pewnych kwestiach chyba nawet lepiej, niż ja sama. Nawet nie czytając w moich myślach doskonale się zorientował, w czym rzecz.
- Charlie był mądrym facetem – powiedział pogodnie i ścisnął pocieszycielsko moją dłoń. - Był pewien, że się pobierzemy, bo wbrew pozorom sporo o tym z nim rozmawiałem. Pogodził się z myślą, że związałaś się z wampirem. Zdążył nacieszyć się twoim szczęściem.
Spojrzałam na niego z rezygnacją.
- To trochę mało.
Pokiwał smutno głową.
- Ale zawsze coś…
- Zawsze coś – zgodziłam się z nim.
Nasze spojrzenia się spotkały. Niemo zgodziliśmy się, żeby zakończyć już ten temat. Odprężyłam się i znowu wyjrzałam przez boczne okno, wpatrując się w niegdyś doskonale mi znany las. Na moją twarz wkradł się łagodny uśmiech. Niezmiennie cieszyło mnie, że rozumieliśmy się z Edwardem do takiego stopnia.
Wkrótce dojechaliśmy na sam koniec La Push i zaparkowaliśmy. Na wąskiej uliczce nie było wiele miejsca, bo już teraz stało tu sporo samochodów. Teraz tylko wystarczyło przejść spacerkiem do Clearweaterów.
Było lekko pochmurno, lecz słońce walczyło dzielnie z chmurami i co jakiś czas rzucało promienie, których odruchowo i dyskretnie unikaliśmy. Dbaliśmy jednocześnie o to, żeby iść ludzkim tempem. Może nawet szliśmy aż za wolno, ale mieliśmy jeszcze sporo czasu. Alice kazała przyjechać nam nawet nieco później…
- Ładna pogoda – zauważyłam. – Jak na tą część świata, rzecz jasna.
- To prawda – przytaknął. – Będzie ładny ślub o zachodzie słońca. Alice miała okazję wreszcie się wyszumieć.
- Oby za wszystkie czasy – westchnęłam z udręką. – A przynajmniej na najbliższe pół wieku.
Błysnął zębami w uśmiechu.
- Nie liczyłbym na to, skarbie.
- Taak… W końcu przecież…
- …Alice to Alice – dokończyliśmy razem i parsknęliśmy śmiechem.
- Ale i tak ma u mnie dług – mruknęłam po chwili.
Zerknął na mnie z zaciekawieniem.
- Chodzi ci o to, że kategorycznie nie dopuściła cię do przygotowań?
- Tak – burknęłam. – To chamskie, że szwagierka zakazała mi się mieszać do ślubu mojej własnej córki! – znowu poczułam irytację.
Edward odchrząknął. Zmarszczyłam brwi, mierząc go wzrokiem. W jego ciemnozłotych oczach błyszczało rozbawienie i zakłopotanie.
- Bello, nie obraź się – zaczął kryjąc uśmiech. – Ale kompletnie się na tym nie znasz. Nie organizowałaś nawet żadnej imprezy urodzinowej. Ba, nawet wtedy, kiedy twoje ludzkie przyjaciółki robiły prywatkę, to najwyżej coś gotowałaś. Tak jak było naszego pierwszego sylwestra.
Westchnęłam ciężko.
- Bo tylko to umiałam – przyznałam. – Jednak tutaj na pewno mogłam się na coś przydać!
- Renesmee pozwoliła Alice zająć się wszystkim. Domyślała się, że nie dopuści ciebie do przygotowań… W małym akcie zemsty.
- Nadal się gniewa o nasz ślub? – zapytałam z niedowierzaniem.
Wzruszył ramionami.
- Alice, to Alice – powtórzył śmiejąc się krótko.
- Rzeczywiście – mruknęłam z przekąsem.
Zamiast dalej wściekać się na Alice (już wystarczająco długo byłam poirytowana na szwagierkę, zresztą poniekąd miała jednak rację, że nie pozwoliła mi się niczym zająć), wspomniałam tamtego sylwestra. Uśmiechnęłam się natychmiast. To był mój pierwszy ,,sylwek’’ z Edwardem. Pojechaliśmy razem do Vancuver, przedostatniego miejsca w którym mieszkałam razem z Charliem. Przypadkiem spotkaliśmy moje dawne kumpele ze szkoły: Yvette, Naomi i Natalie. Jak na ludzi były naprawdę świetne. Oczywiście robiły imprezę i nas na nią zaprosiły…
- To jest takie dziwne – pomyślałam na głos. – Yv, Naomi i Natalie muszą już mieć dzieci, może nawet niedawno urodziły im się wnuki. I sądzę, że mogłabym ich już nie rozpoznać… Ludzie zmieniają się przecież tak szybko… - pokręciłam głową, jakby to była ich wina.
- Małej Nessie nikt z pewnością by nie dorównał – odparł cicho, niespodziewanie zasępiony. Odniosłam wrażenie, że chciał tym zdaniem odwrócić od czegoś moją uwagę.
- Nie, ale ona rosła tylko przez kilka lat. Ludzie zmieniają się bez przerwy, przez całe swoje życie. To musi być czasem straszne. Młodzi chcą być dorośli, lecz kiedy są dorośli - a czas nadal nieubłaganie płynie – pragną wrócić do młodości.
Edward milczał. Posłał mi jedynie smutne spojrzenie, a potem odwrócił wzrok. Zatrzymałam się natychmiast, zaniepokojona jego zachowaniem. Trzymaliśmy się za ręce, więc swoim gwałtownym postojem automatycznie zmusiłam go do tego, żeby również przystanął. Ciągle patrzył gdzieś indziej, lecz ja nie spuszczałam go z oczu.
- Co się stało, Edwardzie? – zapytałam łagodnie.
Zawahał się. Na jego twarzy malowało się jakieś rozdarcie. Był przy tym strasznie smutny. Bolało mnie to. Marszcząc czoło położyłam mu dłoń na policzku i pogłaskałam go kciukiem. Posłał mi lekki uśmiech, a potem wolną rękę przyłożył do mojej, przytrzymując ją przy swojej twarzy.
- Chodzi o to, że… - znowu się zawahał. Patrzyłam mu w oczy, czekając cierpliwie, aż się wysłowi. – Że ja też bym tak chciał. Zmieniać się bez przerwy. Z tobą.
Odetchnęłam głębiej, nie zmieniając wyrazu twarzy. Kiedyś, lata temu, powiedział mi coś podobnego. Nie sądziłam, że nadal kryje w sobie maleńkie pragnienie (ha, w sumie o wiele większe, niż sądziłam), żeby być człowiekiem. Było to przecież zupełnie nieosiągalne. Po co pielęgnować w sobie marzenie, które nigdy się nie spełni?
Przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy, ale czułam, że mój ukochany jeszcze coś powie. Nie myliłam się. Paradoksalnie było to takie… ludzkie.
- Kiedy byłem człowiekiem, to nawet o tym nie myślałem. Po swojej przemianie w wampira przez dziesiątki lat egzystowałem z myślą, że nie założę rodziny. Kiedy poznałem ciebie, zacząłem odczuwać więcej ludzkich pragnień. Gdy po raz pierwszy się tobie oświadczyłem, przemknęło mi przez głowę, że chciałbym zestarzeć się przy tobie i patrzeć, jak gromadka naszych dzieci i wnuków dorasta i jak zakładają własne rodziny. Nigdy wcześniej nie rozumiałem Rosalie i jej pragnień tak dobrze – znowu się zamyślił.
Przegryzłam wargę. Wyobraziłam sobie przez ułamek sekundy nas w podeszłym wieku i bawiące się w pobliżu dzieciaki. W wizji nie było Renesmee ani Setha, żadnego z Cullenów, zabrakło też mojej kuzynki, Jacoba i reszty zaprzyjaźnionych z naszą rodziną Quileutów. Pospiesznie odgoniłam wiec to wyobrażenie. Było według mnie przerażające. Po trochu interesujące, ale naprawdę przerażające. Kochałam Edwarda, ale innych również kochałam. W moim życiu było wiele odcieni miłości i nie chciałabym tego stracić, nawet jeśli mielibyśmy być w zamian zwykłymi, ciepłymi ludźmi.
- Nie chodzi o to, że nie lubię swojego życia – kontynuował powoli. – Jestem bardzo szczęśliwy mając ciebie i Renesmee. To niesamowite, że was mam – uśmiechnął się ciepło. – Ale… Nie zastanawiałaś się kiedyś, czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy byli ludźmi? Żyliby twoi rodzice, miałabyś kontakt z babcią…  Byłabyś na pewno szczęśliwsza… - pogłaskał mnie po ręce, która zastygła w bezruchu na jego policzku.
- Szczęśliwsza? – zdziwiłam się. Popatrzyłam na niego dziwnie. – Pogodziłam się już z faktem, że na tym świecie nie ma moich rodziców. Wszystkie dzieci tracą matkę i ojca. Taka jest kolej rzeczy.
- Twoi rodzice nie zmarli śmiercią naturalną – zauważył. – Spędziłaś z nimi mało czasu, zwłaszcza ze swoją matką.
Przymrużyłam oczy.
- Wiem. Najwyraźniej tak chciał los – skrzywiłam się. Ponownie przyjrzałam mu się z uwagą. – Czyli w twoim marzeniu… Chodzi o mnie, tak? – podsumowałam ze sceptyzmem i dezaprobatą w głosie.
Przez jego twarz przemknął blady uśmiech.
- Głównie. Zresztą, co w moim życiu nie ma związku z tobą? – pocałował mnie w palce.
Jęknęłam głucho. Mogłam się tego spodziewać.
- To bez sensu – oznajmiłam. - Spójrz na to z drugiej strony. Gdybyśmy byli ludźmi, nigdy byśmy się nie poznali, bo żylibyśmy w innych czasach. A gdyby żyli moi rodzice, to… - wzięłam głęboki oddech i dopiero wtedy dokończyłam. – To wtedy też byśmy się nie poznali. Nie bylibyśmy razem. Byłabym zupełnie inną osobą, inaczej bym żyła. Nawet jako łowczyni.
Zacisnął wargi, niemo przyznając mi rację. Odetchnęłam odrobinę. Znowu pogłaskałam go kciukiem po policzku.
- Jestem niesamowicie szczęśliwa – szepnęłam. Przekrzywiłam głowę, posyłając mu przepełniony ciepłem uśmiech. – Nawet mimo tego, co wydarzyło się w przeszłości. Co się stało, to się nie odstanie. Nawet nie chciałabym, żeby było inaczej. Nie wyobrażam sobie tego, bo uwielbiam swoje życie. Przestało nim wreszcie rządzić okrutne prawo Murphy’ego. Wszystko już dawno dobrze się ułożyło. I naprawdę jestem szczęśliwa.
Rozpogodził się już zupełnie. W odpowiedzi na jego radosne spojrzenie, mój uśmiech się poszerzył. Poczułam, jak w policzkach robią mi się dołeczki.
Byliśmy od siebie uzależnieni do tego stopnia, że nasze humory i stany ducha były ze sobą mocno powiązane. Kiedy jedno z nas było smutne, drugie przejmowało się tym i również markotniało. Kiedy zaś coś uszczęśliwiało mnie albo jego, druga połówka cieszyła się jeszcze bardziej.
- Rzeczywiście. Wszystko dobrze się ułożyło.
- Więc nie zastanawiaj się ,,co by było gdyby’’ – nakazałam  mu. Stanęłam na palcach, żeby wycisnąć na jego ustach czuły pocałunek.
- Tak jest – przyrzekł wesoło, kiedy się odsunęłam.
Rozluźniłam się zupełnie.
- Idziemy? Myślę, że trzeba będzie podopingować Renesmee… - zmarszczyłam odrobinę brwi.
- Ach – spoważniał. – Być może. Na pewno zaczyna się trochę denerwować.
- W jej sytuacji to całkiem bez sensu – mruknęłam. – Nawet ja się nie denerwowałam.
- Doprawdy? – zmierzył mnie zaciekawionym i spojrzeniem.
Wywróciłam oczami.
- No dobra, bałam się jedynie reakcji Alice. Co do samego ślubu… Wiedziałam, że jesteśmy sobie przeznaczeni. To niwelowało każdą obawę.
Cmoknął mnie w nos, kręcąc z rozbawienie głową.
- Święta racja. To idziemy – posłał mi kolejne figlarne spojrzenie i pociągnął mnie w stronę domu.
Najgłośniej było słychać Alice. Wszystkim rozkazywała i doprowadzała do porządku. Dopinała ostatnie szczegóły, mimo że do uroczystości były jeszcze dwie godziny. Bez przerwy przekomarzała się z nią Sheila, która jej pomagała. Powstrzymałam się, żeby nie zacząć zgrzytać zębami. Sheila mogła pomagać Alice, ale mnie to już nikt tam nie chciał… Naprawdę jestem w tym taka beznadziejna?
Weszliśmy do budynku, nadal trzymając się za ręce. Gdy tylko otworzyliśmy drzwi, zobaczyliśmy zesztywniałą z podenerwowania Leę. Indianka powitała nas iście kamienną twarzą.
- Ty – wycedziła, wskazując palcem na Edwarda. Ciemne oczy kobiety miotały błyskawice. – Zrób coś ze swoją siostrą, bo się przemienię i ją zagryzę, chociaż obiecałam sobie i Davidowi, że nie będę bawić się w wilczycę.
- Słyszałam to! – zawołała Alice z górnego piętra, a potem wróciła do cichej rozmowy z Esme i Sheilą. Wciągnęłam powietrze do płuc, upewniając się, że jest z nimi moja córka. Siedziała cicho i nie odzywała się, ale gdzieś tam była. Serduszko trzepotało w jej piersi szybciej, niż zwykle.
- Co niby mam z nią zrobić? – Mój ukochany z trudem powstrzymywał śmiech.
- Cokolwiek – szepnęła wściekle siostra Setha, opierając się bezsilnie o ścianę.
- Spokojnie, Leah – mrugnęłam do niej. – Jutro już jej tu nie będzie.
- Ha, mnie też – odparła z zadowoleniem. – Mieszkamy z Davidem w San Francisco. Jutro musimy tam koniecznie wrócić, oboje mamy pracę.
Zdziwiła mnie tymi rewelacjami.
- Jednak się przeprowadziliście?
- Pewnie – prychnęła. - Seattle jest zbyt blisko półwyspu Olimpic. Gdybym ciągle tam była, to częściej natykałabym się na członków sfory, a tego wolałabym uniknąć. Sam był długo na mnie wściekły, że odłączyłam się od nich i zaczęłam normalne życie. Totalny cymbał, teraz przecież zrobił to samo!
- Hm… - pokręciłam głową z rozbawieniem. – Dobra, idziemy do Ness.
Lei rozbrysły dziwnie oczy. Nachyliła się ku mnie (obydwie odruchowo zmarszczyłyśmy nosy) i szepnęła niemal bezgłośnie.
- Ma cykora. Nie wiem, dlaczego. Chyba tylko ty możesz coś zrobić. Jesteś jej matką. Macie ze sobą zadziwiająco dobry kontakt.
Przekazawszy mi to, co miała do przekazania, natychmiast się odsunęła pod ścianę, mimowolnie wzdychając z ulgą.
Wyprostowałam się i wymieniłam spojrzenie z Edwardem. Jednak miał rację. A raczej: wykrakał…
- Jasne.
Ruszyłam korytarzem, mijając Leę.  Edward zamknął za nami drzwi i poszedł za mną. Leah popatrzyła na drzwi z dziwną miną i wzdrygnęła się, kiedy się zatrzasnęły.
- Nie wytrzymam tu – jęknęła. – Coraz bardziej śmierdzi! Idę do Davida, pewnie będzie z nim też Seth – zerknęła na nas przepraszająco i dopadła do wyjścia.
Zachichotałam krótko gdy zniknęła nam z oczu. Edward ściągnął brwi, nie zwracając na mnie zbytnio uwagi. Zamyślił się, zerkając przez okno na widoczną jeszcze Leę, maszerującą ulicą.
- Takie słabe powitanie? – rzuciłam w przestrzeń. – Jedynie Leah się nami zainteresowała?
Nie widzieliśmy się z Cullenami kilka tygodni, bo zrobiliśmy sobie małą wycieczkę po Europie, chociaż ostatnio robiło się tam coraz bardziej niebezpiecznie… Renesmee zadzwoniła do nas ni z gruchy, ni z pietruchy i poinformowała o terminie ślubu, oraz o jego organizatorkach. Kiedy skończyłyśmy rozmowę, natychmiast zaczęła dobijać się na mój telefon Alice. Gdy odebrałam, powiedziała, że wszystkim się zajmie i mamy pojawić się tylko na kilka godzin przed ceremonią…
- A czego ona niby oczekuje? – usłyszeliśmy sarkastyczny głos niewidzialnego jeszcze Emmetta. - Świetnie – mruknął ciszej, prawdopodobnie do Jaspera, który był również niewidoczny, ale w jego pobliżu. - Powrócili do familii. Znowu. Jak jakaś… grypa.
- Emmeciku – zaczęłam słodko, a potem wychyliłam się zza rogu i wreszcie go ujrzałam. Stał, wielki jak zwykle, na samym środku salonu z naburmuszoną miną. – Nie bądź nie miły, bo jak ci przywalę, to naprawdę się poczujesz tak, jakbyś miał grypę.
Mój ukochany zaczął się krztusić, żeby zdusić śmiech. Emmett prychnął lekceważąco, a Jasper, który ulokował się przy oknie, pokazał mi kciuk do góry. Nie odpowiedziałam mu żadnym gestem, ponieważ wreszcie usłyszałam Renesmee. Musiała się nam przysłuchiwać, bo parsknęła śmiechem z pokoju, z którego dobiegały głosy mojej teściowej, szwagierki i kuzynki.
- Idę do mamy i taty – rzuciła do nich neutralnym tonem. – Zaraz wracam.
Odwróciliśmy się natychmiast w kierunku schodów. Nasza córka pojawiła się u ich szczytu. Wstrzymałam oddech i zagryzłam wargi. Jak ślicznie wyglądała!
- Renesmee! – warknęła za nią Alice. – Nie zepsuj fryzury Rose!
Emmett wydał z siebie dziwne sapnięcie, na które (a raczej na towarzyszące temu odgłosowi myśli, jakiekolwiek by one nie były) Edward znowu ledwie powstrzymał chichot. Ness wywróciła oczami, ale przytrzymała ostrożnie swoje pięknie upięte włosy, przeskoczyła poręcz i wylądowała na dole, nie chcąc tracić czasu na zbieganie przez te kilkanaście stopni. W tej samej chwili dopadłam do niej i przytuliłam ją mocno.
- Och, Ness – szepnęłam tylko.
- Cześć, mamo – wykrztusiła. Odsunęłam się i przyjrzałam jej się uważniej. Faktycznie wyglądała na zdenerwowaną. Uciekła mi spojrzeniem, zerkając na Edwarda. – Cześć, tato.
- Hej. Ślicznie wyglądasz, słoneczko – odparł ciepło. Na razie była ubrana w zwykłe jeansy i rozpinaną bluzę, ale miała już makijaż i misterną fryzurę. Oboje wpatrywaliśmy się w nią z rodzicielską czułością i wzruszeniem.
Renesmee westchnęła głęboko, a potem zrobiła szybki krok ku niemu i również padli sobie w ramiona. Uśmiechnęłam się, jak zwykle porównując ich niemalże idealnie identyczny kolor włosów.
- Dzięki – szepnęła. Odgoniła łzy mrugając szybko powiekami.
- Jak się czujesz? – zapytał.
Zawahała się. Przeniosła spojrzenie na mnie, a potem z powrotem na niego.
- Dziwnie – przyznała. Wbiła wzrok w swoje bose stopy. Miała idealny pedikiur, który zapewne wykonała Alice.
- Może powinnyście się przejść? – zaproponował cicho Edward.
- Dobry pomysł – podchwyciłam. – Przydałoby ci się trochę świeżego powietrza.
Uniosła głowę z lekkim uśmiechem.
- Tak – powiedziała z ulgą w głosie.
Przeszła przez korytarz i wsunęła na nogi jakieś klapki. Niemal wybiegła z domu. Zerknęłam na Edwarda, a on kiwnął zachęcająco głową. Dołączyłam więc do niej szybko, chociaż nadal byłam lekko zaskoczona jej zachowaniem. Dawno nie widziałam jej takiej nerwowej.
W milczeniu przeszłyśmy kilkadziesiąt metrów ulicą, a potem skręciłyśmy do lasu. Zauważyłam natychmiast, że był w tym miejscu bardzo młody. Najwyraźniej powycinano w ostatnich latach kilka tych najstarszych, przynajmniej w tym kawałku lasu.
- Stresujesz się – rzuciłam, kiedy byłyśmy już poza zasięgiem wścibskich wampirzych uszu.
Oparła się o dosyć grube drzewo, a ja przystanęłam naprzeciwko niej. Pomyślała chwilę nad moim stwierdzeniem i w końcu westchnęła.
- Tak.
Uśmiechnęłam się życzliwie.
- Nie masz żadnego powodu, Renesmee.
Spojrzała na mnie z dziwnym niezdecydowaniem. Odruchowo wyciągnęła ku mnie rękę, by pokazać mi swoje myśli. Zrezygnowała z tego jednak, co było kolejną rzeczą, która mnie zdziwiła. Zawsze lubiła tę formę porozumiewania się, bo rozmówca mógł ją zrozumieć nawet wtedy, kiedy nie myślała słowami, tylko na przykład uczuciami.
- Nic by ci to nie wyjaśniło, mamo – wyjaśniła. – Mam zbyt duży mętlik w głowie. Muszę sobie to wszystko poukładać i się uspokoić…
Zmarszczyłam czoło.
- O co ci chodzi? – dodałam spokojnie, tłumiąc zdziwienie i ciekawość. – Nie chcesz być z Sethem?
- Chcę z nim być – zaoponowała z uczuciem.
Widząc, że lekko zirytowała się na mój ostatni blef, zamknęłam się i czekałam, aż mi się zwierzy.
- Wcześniej tak bardzo się nad tym nie zastanawiałam, jak kiedyś – zaczęła powoli, zauważając, że więcej nie będę już zgadywać. – Ale… Czy jego nie mierzi w głębi duszy fakt, że za kilka godzin poślubi dziewczynę, która bardziej jest wampirem, niż człowiekiem?
Dyskretnie odetchnęłam z ulgą – jeżeli by powiedziała ,,poślubiłby’’ oznaczałoby to, że nie chciałaby małżeństwa. Nie sądziłam wprawdzie, że mogłaby tego nie chcieć, jednak zawsze istniał cień obawy.
- Skądże znowu – wywróciłam oczami. – Ness, Seth cię kocha taką, jaka jesteś. Taką sobie ciebie wybrał. Naprawdę…
- Wcale nie – burknęła, przerywając mi. – Może i mnie kocha, w to nie wątpię, ale on mnie nie wybrał, tylko jakaś głupia magia. To całe wpojenie... To właśnie ono mnie wybrało na jego partnerkę. Co jest kolejną rzeczą, nad którą się zastanawiałam. Gdyby mnie nie spotkał… Żyłby szczęśliwiej? Czy ja żyłabym szczęśliwiej? Być może nie, jednakże… Los oszczędził mi poszukiwań miłości. To wspaniałe, ale i… Dziwne. Nienaturalne. Kate i Irina mi to uświadomiły. Są jedynymi osobami w moim najbliższym otoczeniu, które nigdy prawdziwie nie kochały mężczyzny, nie kochały z wzajemnością. Szukają drugiej połówki cały czas, mogąc jednocześnie zaznać odrobiny samotności. Ja znam Setha praktycznie od urodzenia, co jest jeszcze dziwniejsze – uśmiechnęła się krzywo. – Większość życia był moim opiekunem i przyjacielem. Tyle na mnie czekał, aż dorosnę i zacznę się w nim zakochiwać… - urwała. Wreszcie zabrakło jej słów.
Patrzyłam na nią zupełnie oniemiała. Nie zdradzała po sobie nigdy, że przeszkadzała jej taka anomalia jej związku z Sethem. Przez ułamek sekundy pomyślałam o jej ojcu, który tego samego dnia również wylał z siebie skrywane długo myśli.
Otrząsnęłam się pospiesznie. Musiałam ją jakoś wyrwać z tego dziwnego doła.
- Chyba muszę ci przypomnieć, co oznacza wpojenie. A więc oznacza ono – mówiłam cierpliwym tonem, jak znudzona nauczycielka do nierozumiejącego podstawowych rzeczy dziecka - że na całym świecie nie ma nikogo bardziej odpowiedniego dla Setha, niż ty. Z nikim innym nie będzie nigdy bardziej szczęśliwy. I odwrotnie. Chciałabyś żyć z innym mężczyzną? Z wampirem? Z człowiekiem? A może z kimś takim jak Sheila? Wtedy tylko nie mogłabyś się przyznać do swojej rodziny – oznajmiłam neutralnym głosem. – I wcale ci nie gwarantuję, że znalazłabyś kogoś odpowiedniego dla siebie.
Skrzywiła się.
- Mamo, daj spokój. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Ja tylko… tak się zastanawiam. Rozmyślam, jakby to było, gdyby mnie wtedy nie zobaczył, na tej plaży w La Push. Przynajmniej nie męczyłby się ze mną przez tyle lat, kiedy dojrzewałam, kiedy dorastałam. Czy byłoby…
- Nie no, błagam – jęknęłam, nerwowym gestem przeczesując sobie włosy. – Już mam dość. Twój ojciec też mnie katował swoimi przemyśleniami na temat ,,co by było gdyby’’. Jego łatwo nawróciłam na właściwy tor, ale ty jesteś bardziej uparta. Oboje myślicie, że jesteście egoistyczni, ale tak naprawdę to ostatnie słowo, które można o was powiedzieć.
Posłała mi uroczy, przepraszający uśmiech. Wyciągnęła rękę i dotknęła mojego ramienia opuszkami palców. Nie miała wcale mętliku w głowie, jak to twierdziła przed chwilą – chyba zbyt mocno właśnie zbiłam ją z tropu. Wyczułam bijące od niej zaciekawienie. Zastanawiała się, o czym rozmawiałam z Edwardem, jednak nie chciała naciskać, jeśli nie chciałabym jej o tym mówić.
Zamyśliłam się przez chwilę.
- Cóż, tak jak i w twoim przypadku, dręczył się zupełnie bez żadnego sensu – zaczęłam, obrzucając ją niemal oskarżycielskim spojrzeniem. – Zastanawiał się, czy byłoby dla mnie lepiej, gdyby był człowiekiem – wyjaśniłam.
Nim upuściła dłoń, przez dotyk przekazała mi swoje zdziwienie, które widoczne było również na jej twarzy.
- Faktycznie bez sensu – przyznała. – Ty przecież nie byłabyś człowiekiem. A jakbyś nim była, to żylibyście w innych czasach. – Renesmee doszła do takich samych wniosków, co ja, jednak na tym się nie zatrzymała. - Ja bym się nie urodziła, a Seth być może nadal by szukał drugiej połówki…- wzdrygnęła się.
Och, znowu!
- Nie musi szukać. Ma ciebie. Dziś bierzecie ślub, co oznacza, że chce z tobą spędzić resztę życia.
- Tak – uśmiechnęła się blado. – Myślisz, że po kilku latach nie zażąda rozwodu?
Parsknęłam śmiechem, wyczuwając rozbawienie w jej głosie. Żartowała. Również zaczęła się śmiać, towarzysząc mi w tym pokręconym wybuchu radości. Kiedy się uspokoiłyśmy, oparłam się barkiem o to samo drzewo, co ona.
- Nadal jesteś uparta i się zastanawiasz? – zapytałam.
- Coraz mniej – wyszczerzyła zęby. – Dzięki, mamo.
- Do usług – przekrzywiłam głowę. Pomyślałam sobie, że mogłabym chwilowo odwrócić jej uwagę od ślubu i zarazem dodać trochę otuchy. Pytanie, czy mi się to uda w taki sposób.
Przeszedł mnie zimny dreszcz.
- Co się dzieje? – Nessie zobaczyła, że zaciskam szczękę o wiele za mocno, niż by to wypadało, żeby chociażby g r a ć rozluźnioną.
- Nic, nic się nie dzieje – uspokoiłam ją. – Tylko… Chyba nigdy ci nie wspomniałam, jak poznałam twojego tatę…?
Zainteresowana moimi słowami, potrząsnęła przecząco swoją pięknie upiętą czupryną. Na szczęście żaden kosmyk nie wysunął się z fryzury po tej próbie wytrzymałości.
- Nie, ale on mi coś mówił. Poznawanie się w ludzkiej szkole to kiepski początek historii miłosnej – zakpiła.
- Fakt – zaśmiałam się krótko. – Jednakże nawet nie wiesz, co czułam, kiedy zauważyłam, że jest wampirem. Patrzę na nieznanego mi faceta, spokojnie rozmawiającego z człowiekiem, i nagle do mnie dociera, że on sam nim nie jest…
- Faktycznie nie wiem, co czułaś. Może motylki w brzuchu? – podsunęła wesoło. Szykując się na dłuższą opowieść, zsunęła się po pniu i usiadła na korzeniu. Poszłam w jej ślady i ponownie oparłam się ramieniem o roślinę.
Spojrzałam na nią dziwnie. Motylki w brzuchu… Jakże się myliła.
- Chciałam go zabić – palnęłam bez ociągania, a potem wywróciłam oczami.
Zatkało ją. Brwi podjechały jej wysoko na czoło, powodując na nim poziome zmarszczki.
- To żart? Nie rozumiem…
Westchnęłam głęboko. Nie dziwota. Na pewno zabrzmiało to dziwacznie.
- Byłam wtedy kimś takim, jak ciocia Sheila.
- Ach, no tak – szepnęła, pojmując odrobinę. Po jej twarzy poznałam, że podejrzewała już od dawien dawna, kim niegdyś byłam.  – Ciocia Kate cię przemieniła, kiedy się urodziłam. Nim jednak się to stało, byłaś jedną z tych tajemniczych pół-wampirów… Czyli łowców, prawda…? – upewniła się, zafrapowana. Przypominała mi w tej chwili Carlisle’a, chociaż właściwie nie byli ze sobą spokrewnieni. Poniekąd – Carlisle w końcu przemienił jej ojca.
Powiedziała ,,tajemniczych’’ bo ani Sheila, ani ja, nigdy nie kwapiłyśmy się do tego, żeby opowiadać wampirom o naszym gatunku. Nasi najbliżsi wiedzieli naprawdę niewiele, tylko tyle, żeby nas zrozumieć. Nie chodziło o to, że im nie ufałyśmy, po prostu każdy młody łowca składa przysięgę, że będzie chronić innych łowców w każdy możliwy sposób. My oczywiście również przysięgałyśmy, a to wiązało. Zresztą, prawie nigdy nie wracałam wspomnieniami do mojego dawnego życia, a przynajmniej nie do tego, że parałam się ,,łowieniem’’ i likwidowaniem zbyt niebezpiecznych wampirów. Nie wstydziłam się, że to robiłam, bo przecież pilnowałam równowagi między wampirami a ludźmi, jednakże bycie łowcą miało swoje konsekwencje… Na przykład śmierć Charliego z ręki Jamesa.
- Tak. Byłam łowcą wampirów – potwierdziłam poważnym, niemal grobowym tonem.
- Myślałam, że inni sobie żartowali. Nawet Sheila nie chciała mi nic zdradzać. Kiedy ją o to pytałam, to tylko mnie zbywała. A ty nigdy nie potwierdziłaś tego, że byłaś łowcą! – Mimo swoich podejrzeń, moja córka była zaszokowana. – Chociaż nie powinnam być zdziwiona, bo niechętnie mówisz o swojej zamierzchłej przeszłości.
Kącik moich ust podniósł się ku górze. No tak, zauważyła to. Oczywiście, że zauważyła.
- Mam ku temu powody, bo popełniłam wtedy masę błędów – mruknęłam.- Będziesz słuchać?
- Będę, oczywiście! – przyrzekła.
- Dobrze – mruknęłam i kontynuowałam. – A więc, kiedy zobaczyłam po raz pierwszy Edwarda… Straszliwie mnie rozeźliło, że jak gdyby nigdy nic, chodzi sobie wśród ludzi na moim terenie. Poczuwałam się odpowiedzialna za miejsce, do którego dopiero co przyjechałam. Niestety, albo raczej stety, zawsze gdy widziałam twojego ojca, był w miejscu publicznym. Reszta Cullenów również. A ja nie mogłam nic robić przy żadnym człowieku. Postanowiłam więc obserwować i przyłapać ich w razie czego na gorącym uczynku… Szybko zorientowałam się, że Cullenowie nie są tacy, jak wampiry, z którymi się dotychczas stykałam. Byłam taka tym zdziwiona i zafascynowana, że zbliżyłam się do nich. A oni, o dziwo, mnie polubili…  Do dziś się dziwię, że mnie do siebie dopuścili tak łatwo – uśmiechnęłam się do swoich wspomnień. – Może Alice nawiedziła jakaś mglista wizja…? Właściwie, to nie wiem. Jak się kiedyś odfocha, to ją zapytam – spojrzałam oskarżycielsko na córkę, na moment wracając do rzeczywistości. – Ach! A’ propos Alice. Przez ciebie przypomniała sobie o moim nieszczęsnym, urzędowym ślubie i znowu jest zła.
Zamrugała oczami, lekko strapiona. Zarumieniły jej się policzki.
- Przepraszam, mamo.
- Spróbowałabyś nie przeprosić – mruknęłam, od razu jej przebaczając.
Wyczuła to w moim tonie i się rozluźniła.
- Dobra, pomińmy marudzenie Alice. Przecież ją znasz i wiesz, że ona robi to wyłącznie na pokaz, żeby cię dopadły znowu wyrzuty sumienia – zniecierpliwiła się lekko. Hm, w sumie miała rację. – To skoro chciałaś… zabić tatę, to jak się stało, że się w sobie zakochaliście?
Wróciłam do właściwego tematu.
- Cóż, oboje byliśmy… Inni. Chodzi mi o to, że on był jednym z wampirów żyjących wśród ludzi ze swoją rodziną, którą szczerze kochał - i nadal kocha. Było to niezwykłe. Nigdy nie spotkałam nikogo takiego. Ja z kolei nie byłam zwykłym człowiekiem i zorientował się niemal od razu, że wiem coś o wampirach. To nas do siebie na początku przyciągało, ta odmienność od innych... Ech, zachowywaliśmy się czasem jak zwykli nastolatkowie – prychnęłam, mając na myśli pierwsze fochy, zazdrości i bezsensowne poróżnienia. – To pewnie wpływ tej potwornej, ludzkiej szkoły. To strasznie ogłupia.
- Pewnie tak. – Zasłuchana Renesmee odruchowo zaczęła wystukiwać palcami szybki rytm na korze drzewa.
- Potem zaczęło nas do siebie ciągnąć coś zupełnie innego – ciągnęłam. – Nie wiem, jak jemu, ale mnie długo zajęło, żeby nazwać uczucia… Uczucia, których nigdy wcześniej nie czułam. Kiedy go przy mnie nie było, zaczynałam strasznie… tęsknić. Czułam ulgę, gdy byliśmy razem – moje wargi wykrzywiły się w ciepłym uśmiechu. - Oboje byliśmy sobie bliscy, z biegiem czasu coraz mocniej. W końcu upewniliśmy się, że nasze uczucia są odwzajemnione. I… wtedy zdradziłam mu, kim jestem. Nie przeszkadzało mu to, co mnie dziwiło i cieszyło zarazem. Ukrywałam jednak przed twoim dziadkiem fakt, że chodzę na poważnie z wampirem…
- Dlaczego? – Czekoladowe oczy Renesmee były okrągłe i roziskrzone z ekscytacji.
- Bo on też był łowcą. Słabszym ode mnie, bo pochodził z ludzko – łowczej, malutkiej rodziny, ale był. Bałam się, że nie zaakceptuje mojego związku, chociaż tak bardzo tego pragnęłam. Wiedziałam doskonale, że było to nieprawdopodobne. Sądziłam, że zrobi potworny raban i wywiezie mnie z Forks aż na koniec świata. Na szczęście on sam zainteresował się w tym czasie pewną kobietą z tej okolicy i nie zauważył ani moich sercowych rozterek, ani nawet tego, że się zmieniłam.
- Kobietą z tej okolicy?
Zacisnęłam wargi w wąską kreskę. Miałam przed oczami czterdziestoletnią kobietę z moim ojcem. Wspomnienie sprzed dwudziestu lat zmieniło się w teraźniejsze. Kobieta nadal była dziarska i pełna życia, ale już 20 lat starsza.
- Nie mówiła ci? – zapytałam cicho.
- Kto? – Renesme była coraz bardziej zdziwiona.
- Sue – westchnęłam. – Praktycznie twoja teściowa.
Renesmee zbladła.
- Sue kręciła z moim dziadkiem? To by wychodziło na to, że…- przerażona Ness zaczęła układać sobie to wszystko w głowie.
Wiedziałam, o co jej chodzi i plułam sobie w brodę, że jej to powiedziałam. Tyle czasu spędzała z Clearweaterami, że sądziłam, iż to wie! Cóż, pomyliłam się. A teraz ona pewnie myślała o tym samym, co ja: gdyby Charlie żył, byłoby prawdopodobne, że Seth i Leah byliby moim przybranym rodzeństwem… Rany, prawie jak w ,,Modzie na sukces’’!
- Bardziej się po prostu przyjaźnili – wytłumaczyłam. – Mój tata nadal pamiętał twoją babcię, Renee. Żył z nią niemal sto lat.
- Wow – tym też zdziwiłam córkę, ale zarazem ją uspokoiłam. – Skoro tak… No, ale co dalej? Wydawało mi się, że tata rozmawiał jedak z dziadkiem?
Westchnęłam ciężko.
- Owszem. Byliśmy już długo razem, kiedy pewnego pięknego dnia Edward przyszedł do mojego domu i oświadczył, że chce poznać Charliego. Oczywiście nie odbyło się bez awantury... Było mi strasznie źle, że mój ojciec nie akceptuje mojego ukochanego. Ale innego pięknego dnia, w sumie niedługo po tym pierwszym, niespodziewanie… - urwałam nagle, przypominając sobie tamte chwile. - Wyobraź sobie: przychodzę do domu wieczorem, bo wcześniej byłam w La Push u Jacoba… Och, nawet sobie nie masz pojęcia, jakim czasem był irytującym przyjacielem, dopóki nie przedstawiłam mu Sheili – wywróciłam oczami, wspominając nasze częste kłótnie, które dotyczyły najczęściej Edwarda.
Zaśmiała się cicho, z niedowierzaniem.
- Naprawdę?
- Taak. Wierz mi, potrafił człowiekowi zaleźć za skórę… - przeczesałam ręką włosy w zamyśleniu. Chyba nawet kilka razy dostał ode mnie z liścia. Co najmniej.
Renesmee znowu się zniecierpliwiła.
- Dobra, przyszłaś do domu wieczorem i…?
Wróciłam do opowieści. Ta część była jedną z przyjemniejszych, więc natychmiast się uśmiechnęłam.
- I zobaczyłam twojego tatę z moim. Beztrosko oglądali sobie mecz, jak gdyby nigdy nic. Do dziś nie mam pojęcia, co Edward powiedział Charliemu, że ten nagle postanowił go zaakceptować. On z kolei pewnie nie wie, jak bardzo mnie uszczęśliwił – pokręciłam głową, a mój uśmiech się poszerzył.
- Wow – powtórzyła.
Pomyślałam o tym, co wydarzyło się później. Przestałam się uśmiechać. Moje oczy zmartwiały.
- Właśnie. Niestety, ta sielanka nie trwała długo. Już wcześniej w moim życiu pojawiały się pewne… - urwałam i przez ułamek sekundy zastanawiałam się, jak określić te wszystkie potworne chwile. - Epizody.
- Sławetny James? – domyśliła się. O nim najwidoczniej słyszała. A może nawet coś pamiętała? Jakby nie było, to kilka tygodni po jej narodzinach zostawiłam ją pod opieką Kate i ruszyłam na ostatnie polowanie…
- Sławetny James – powtórzyłam potakująco. – Jego darem było kontrolowanie umysłów. Wykorzystał to by zawładnąć wampirem, który z kolei potrafił wymazywać wspomnienia… Potem okazało się, że tylko je blokował.
Renesmee zmarszczyła czoło.
- I co on zrobił? Komu wymazał pamięć?
Prawie zazgrzytałam zębami.
- James chciał mi dopiec. Dorwał Edwarda, kiedy polował z Carmen i Eleazarem – powiedziałam, wzdrygnąwszy się. – I zablokowali mu z tamtym wampirem wspomnienia dotyczące mojej osoby. Puścili go, a on wrócił do domu, nie wiedząc, co się właściwie wydarzyło. Kiedy go przywitałam, tylko patrzył na mnie dziwnie, jak na… obcą – mój głos był coraz cichszy.
Zerknęłam na córkę. Znowu ją zaszokowałam - znowu nieprzyjemnie.
- Tak. Nie pamiętał mnie. A co gorsza – i było to dla mnie nie do wytrzymania – moja obecność budziła w nim jakieś mgliste przebłyski, które powodowały u niego potworne migreny. Próbowałam więc go unikać, byle tylko nie cierpiał. Odepchnęłam go od siebie i starałam się trzymać z daleka od Cullenów.
- O rany – szepnęła współczująco. – To straszne… Jak…? Hm… - Nie wiedziała za bardzo, co ma powiedzieć. - Ale przecież ostatecznie chyba ci się nie udało, prawda?
Milcząco pokręciłam głową, odrobinę odzyskując humor.
- Nie. Nawet coś takiego, jak blokada pamięci, nie mogło nas rozdzielić. Pokochał mnie znowu, mimo wszelkich przeciwności – odrzekłam miękko, ze wzruszeniem w głosie. - A kiedy to sobie uświadomił, bariera runęła.
- Cudownie – uśmiechnęła się tak szeroko, że w jej policzkach pojawiły się dołeczki.
O, tak.
- Kolejnym milszym wydarzeniem w naszej historii, był przyjazd Sheili.
- Narzeczony złamał jej serce – to Renesme doskonale wiedziała. - A ty zabrałaś  ją do La Push, gdzie poznała Jacoba.
- Jakbym miała szósty zmysł – przytaknęłam, dumna z tamtego pomysłu. – Chociaż tak naprawdę, to wtedy byłam wściekła, bo z kolei ona nie akceptowała wtedy mojego związku. Postanowiłam ją zabrać do swoich przyjaciół, żeby może się z nimi zaprzyjaźniła i dała mi trochę luzu, bo ciągle za mną łaziła i zamieniała się w żądnego krwi potwora, ilekroć Edward pojawiał się na horyzoncie.
Nessie parsknęła gromkim śmiechem.
- To do niej pasuje.
- A jakże – mruknęłam. – Pogodziła się z nim ostatecznie dopiero wtedy, kiedy porwał mnie najlepszy kumpel Jamesa, niejaki Laurent.
Po raz kolejny Renesmee zbladła straszliwie. Śmiech zdławił jej się w gardle.
Nie mogłam dłużej przyglądać się jej pełnym przerażenia i litości oczom. Wiedziałam oczywiście, że ,,porwanie’’ brzmi paskudnie i strasznie, jednak nie ono tak mnie przejmowało. Gorsze były pewne wymyślne tortury, przez które nie myślałam wtedy trzeźwo...
Odwróciłam głowę i wbiłam wzrok w odległe drzewo. Składało się z trzech połączonych ze sobą spiralnie dębów. Wyglądało to niesamowicie i pozwalało odrobinę odprężyć. Kiedy tak się wpatrywałam w to drzewo, mniej skupiałam się na opowieści.
- Nie mogli mnie znaleźć – kontynuowałam niemal pogodnym tonem. – Zbyt dobrze się ze mną ukrył. Czekał na Jamesa, a w tym czasie dręczył mnie wizjami… Potrafił wyczuć ludzkie słabości i wykorzystać. Były tak realistyczne, że wiele dni po tym, jak mu uciekłam i go zabiłam, dzięki czemu w końcu odnalazł mnie Edward, miałam…Problem z rozpoznaniem rzeczywistości. Czasami wydawało mi się, że to kolejna wizja i zaraz stanie się coś strasznego… - Przymknęłam oczy. Mimo upływu lat i przemiany w wampira, nadal doskonale je pamiętałam.  – W pewnym sensie miałam rację, bo w końcu się to stało. Kilka tygodni później James zabił Charliego w akcie zemsty i rozwścieczenia.
Usłyszałam wyraźnie, jak Renesme zaczerpnęła głośno powietrza.
- Wiedziałam, że dopóki ten sukinsyn żyje, nie mogę żyć normalnie. Wariowałam w żałobie, dręczona myślą, że na Charlie’em może się nie skończyć. A gdyby coś znowu przytrafiło się twojemu tacie… - załamał mi się głos. Długi czas panowałam nad sobą, ale już nie potrafiłam dłużej. Wspomnienia były mimo wszystko zbyt żywe, zbyt bolesne.
Gwałtownie uniosłam głowę i odnalazłam nieruchome spojrzenie Renesmee.
- Tego z kolei bym nie przeżyła. Więc odeszłam. I to nie sama, jak się potem okazało. Byłam w ciąży – posłałam jej delikatny, ciągle jeszcze smutnawy uśmiech. – Długo nie mogłam w to uwierzyć. Kolejna osóbka, którą musiałam chronić! Tym razem nie mogłam uciec. Nie mogłam też, tak jak planowałam, zacząć szukać Jamesa. Byłam taka oszołomiona… Nagle uświadomiona, że ktoś rośnie we mnie, dotknęłam swojego ledwie zauważalnie wypukłego brzuszka i biłam się z myślami… – Teraz, w lesie pilnowanym przez quileuckie wilkołaki, zrobiłam to samo, kładąc dłoń na zupełnie płaskim brzuchu. Spojrzenie Renesmee łagodniało. Moje nagłe rozczulenie przeszło po trochu na nią. - Wtedy poczułam, jak się wiercisz. I zachwyciłam się, że będę matką. Oddalałam od siebie jedynie natrętną myśl, że pozbawiłam cię ojca, kiedy tak brutalnie od niego… odeszłam.
Wydęłam usta. Nieoczekiwanie zobaczyłam dziwne zadowolenie na jej twarzy.
- Tym to ja już się zajęłam.
Parsknęłam głośnym śmiechem.
- Pewnie, spryciaro. Gwałtownie przyspieszyłaś szczęśliwe zakończenie tej historii…
Wyszczerzyła na sekundę zęby.
- A nim się urodziłam? Coś się stało oprócz pojawienia się Kate?
Wzruszyłam ramionami.
- Nie. Tylko to, że mnie przypadkiem znalazła. Opowiedziałam jej co nieco o tym, co się wydarzyło, a potem wymogłam na niej przysięgę, żeby trzymała gębę na kłódkę i nie zdradziła Cullenom gdzie jestem, ani że umieram z tęsknoty za Edwardem. Nie była zachwycona, jednak wolała mnie pilnować, więc się nie sprzeciwiała zbyt mocno – zamilkłam na sekundkę. – Kiedy się urodziłaś, zaczęły się z nią schody. Miałam coraz większe wyrzuty sumienia, że nie poznałaś ojca. Próbowała to wykorzystać, jednak mój strach przed atakiem Jamesa na którekolwiek z Cullenów był większy.
- Wyczuwałam to – szepnęła. – A jak go zabiłaś, to chciałaś wrócić?
Przegryzłam dolną wargę. Oddalałam wtedy od siebie ten pomysł. Wmawiałam sobie, że Edward by mi nie wybaczył mojej ucieczki.
- Nie zdążyłam o tym myśleć, bo skorzystałaś z mojej nieobecności, żeby odszukać drogę do Forks – rzuciłam cierpko. – Patrzyłam w tlące się jeszcze popioły, które zostały z Jamesa, a tu nagle dzwoni Kate i mówi mi, że uciekłaś.
- Ach, no tak – zachichotała. – Cóż począć, byłam żądnym przygód dzieckiem.
- Byłaś – przyznałam z nieznacznym rozbawieniem.
Posłała mi perskie oko.
- To potem przybłąkała się jedynie siostra Jamesa, której już na szczęście dawno nie ma i…
- I w końcu wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Wyszczerzyłyśmy do siebie zęby.
- Całą wieczność, aż po kres świata – dokończyła z pewnością siebie i ufnością młodej osoby.
- A nawet jeszcze dłużej – dodałam, bo ja też ufnie patrzyłam w przyszłość.
Zamilkłyśmy na kilka minut. Renesmee rozmyślała nad przeszłością swoich rodziców, ja zaś porzuciłam wspomnienia i myślałam o tym, co ma się dzisiaj wydarzyć.
Moje głośne westchnienie sprawiło, że Ness spojrzała na mnie z zaciekawieniem. Również przyjrzałam jej się uważnie.
- Opowiedziałam ci to wszystko z dwóch powodów – powiedziałam cicho. – Po pierwsze: uznałam, że nie powinnam udawać, że przeszłość jest nie ważna. Zasługujesz na to, żeby znać historię swojej matki i ojca. Poza tym, muszę ci powiedzieć, że każde wydarzenie w życiu człowieka w jakiś sposób go kształtuje, albo chociażby zostawia jakiś ślad w jego psychice, osobowości, bądź zachowaniu. Moim zdaniem nic nie dzieje się bez przyczyny.
Pokiwała głową, chociaż po jej minie wiedziałam, że nie do końca się zgadzała z tym ostatnim.
- Nie wierzę w los, tak jak ty i tata. Uważam, że życie składa się z wyborów – wtrąciła pogodnie. Znowu miałam skojarzenie z Carlisle’m. – Ale masz rację, te wybory i zdarzenia nas kształtują… Co z tym drugim powodem?
Uśmiechnęłam się ciepło.
- Nie chcę, żebyś się ciągle wahała i denerwowała, jeśli chodzi o Setha. Nie będę ci go wychwalać, doskonale wiesz, jaki jest.
Zamrugała.
- Co to ma wspólnego z twoją historią?
- Konkretniej, to z moją i Edwarda – poprawiłam ją. – Chcę, żebyś wyciągnęła z niej wnioski. My już zawsze będziemy się nawzajem kochać, obojętne, co się dzieje. Każde z nas ze wszystkich sił stara się uszczęśliwić drugą połówkę.
Posłała mi półuśmiech.
- Zauważyłam. To…
- Czekaj, daj mi skończyć – przerwałam jej. – Bo widzisz, uważam po trochu, że jesteście trochę podobni do nas… Zwłaszcza w tym, o czym przed chwilą mówiłam. Więc uwierz w siebie i Setha, a nic nie zagrozi waszej miłości i będziecie szczęśliwi. Nic prostszego, ale i nic trudniejszego zarazem.
Kiedy mówiłam, Renesmee wbiła wzrok w dal z nieprzeniknioną miną.
- Ja z kolei nie uważam, ze jesteśmy podobni do waszej dwójki, bo was nie łączy żadne wpojenie, tylko czyste, głębokie uczucie. Nigdy czegoś takiego nie widziałam…
Zdziwiłam się.
- Nie sądziłam, że jesteś przeciwniczką wpojenia. To właściwie nie jest żadna magia, tylko miłość od pierwszego wejrzenia. Głęboka i niezmienna.
Zmarszczyła czoło.
- Nie mówię, że jestem przeciwniczką, ja po prostu… - zamilkła na chwilę z dziwną miną. Aż podskoczyłam, kiedy jej twarz się nagle rozpogodziła i nieoczekiwanie parsknęła głośnym śmiechem. – Rajusiu, jak ja dzisiaj marudzę. Masz przecież rację we wszystkim. Tyle lat już znam Setha i jest on dla mnie dokładnie takim mężczyzną, jakiego potrzebuję. Dlaczego tak się wszystkim zamartwiam?
Wypuściłam z płuc powietrze. Kamień z serca. No to dzisiaj dwa do zera dla Belli!
Popatrzyłyśmy na siebie – ja z ulgą i roztkliwieniem, ona ze zwykłą sobie radością.
- Masz rację – powtórzyła. – Miłość jest prawdziwa, jeśli trwa niezmącenie, mimo przeróżnych przeszkód. Seth kochał mnie cały czas, całe moje życie, i będzie kochać dalej. A ja jego. Tak ma być.
Wywróciłam oczami. Tak ma być? A ktoś tu niedawno mówił, że nie wierzy w los…
- Och, Ness. Mały głuptasku. Oczywiście, że mam rację. A ty wreszcie wyciągnęłaś wnioski – stwierdziłam z zadowoleniem.
- To wszystko przez ten stres – wydęła usta. – Im bliżej do ślubu, tym bardziej Alice jest wściekła, bo się z nią wykłócam o każdą duperelę. A uwierz mi mamo, ona potrafi dać człowiekowi popalić…
Uwierzyłam jej. Moja szwagierka zawsze robiła wszystko, żeby postawić na swoim – w kwestii ciuchów, zakupów, przyjęć i innych dupereli, oczywiście.
- Palnij mnie w łeb, jeśli się zgodzę, żeby mi zrobiła drugi ślub – mruknęłam.
Znowu się zaśmiała.
- Nie mam w zwyczaju bić własnej matki, ale na pewno ci to przypomnę.
- Dzięki – posłałam jej szeroki uśmiech.
- Nie ma sprawy.
- Hm – nagle przypomniałam sobie jej interesującą wypowiedź sprzed pół minuty. – Ness?
- Tak?
- Co dokładnie miałaś na myśli, mówiąc, że ,, nigdy czegoś takiego nie widziałaś’’?
Rozbrysły jej czekoladowe oczy, tak doskonale mi znane z odbicia w lustrze.
- Cóż, jesteście dla mnie niesamowitym przykładem. Bo wy… - przez chwilę zbierała myśli. – Nawet Carlisle i Esme nie są ze sobą tak związani. Oni są do siebie podobni z charakterów. Wy jesteście troszkę inni, ale się dopełniacie. Alice i Jasper po prostu doskonale się znają nawzajem. Z kolei wy również dobrze się znacie, ale na innym poziomie… Nadal umiecie się nawzajem zaskakiwać. A najlepsze jest to, że kochacie się coraz mocniej, chociaż zawsze mi się wydaje, że bardziej już nie można. I to jest… Niezwykłe. - Widać było doskonale, jak moja córka jest bardzo pod wrażeniem.
- Tak chyba jest – przyznałam, czując ukłucie ciepła w swoim nieruchomym od lat sercu.
Ba, ,,chyba’’. Pewnie że jest. Po prostu jest.
Nadal czując to ciepełko w sercu, mimochodem zaczęłam się zastanawiać, co teraz robi mój ukochany.
- Co się stało Emmettowi i Rose? – zapytałam.
Renesmee odkaszlnęła, jakby chciała zdusić śmiech.
- Poróżnili się. Przejdzie im.
Znowu siedziałyśmy w ciszy. Przymknęłam oczy, rozkoszując się wiejącą od morza bryzą. Niosła wiele zapachów – woń kwiatów, zwierząt, gotowanych potraw, zapachów ludzi, zmiennokształtnych, wampirów…
- Denalczycy tu jadą – zauważyłam, rozpoznając znajome zapachy. - Mylę się, czy wzięli ze sobą kogoś nieznanego?
Poniuchała w powietrzu.
- Nie jestem pewna. Chyba… Chyba faktycznie czuję jakiś nowy zapach – potwierdziła, zaskoczona.
No ładnie. Co to za zwyczaje, żeby zabierać jakiegoś obcego na ślub wampirskiego mieszańca ze zmiennokształtnym?
- Wracamy? – zapytałam z roztargnieniem.
- Jasne. Inaczej Alice nas odszuka i zacznie stresować – wywróciła oczami. – Poza tym, czuję się już dobrze. Dziękuję za opowieść i ciepłe słowa.
Zlustrowałam ją spojrzeniem, skupiając się w stu procentach na mojej córce.
- Nie ma sprawy. Jesteś gotowa?
Wiedziała, że pytam ją o zamążpójście. Przez chwilę gryzła nerwowo usta, ale potem wstała i wyprostowała się jak struna.
- Tak – powiedziała cicho. – Jak nigdy wcześniej.
***
Renesmee powiedziała wcześniej, że Kate i Irina nigdy prawdziwie nie kochały z wzajemnością żadnego mężczyzny.

Kiedy spotkałyśmy się z Denalczykami, okazało się, że w połowie była to już nieprawda… Kate bowiem wpatrywała się w Garretta, owego nieznajomego wampira, którego wcześniej wyczułyśmy, jak w ostatniego mężczyznę na Ziemi. A on w nią jak na ostatnią kobietę na Ziemi. Opowiadali nam wszystkim jedno przez drugie, jak to poznali się na Alasce.
Garrett był nomadą, poszukiwaczem przygód. Nie należał do żadnej grupy, ani nawet nie znał swojego stworzyciela. Podróżował po całym świecie, aż w końcu natrafił na ślad Denalczyków. Zaintrygowała go zadziwiająca ilość wampirów w jednym miejscu, a potem ich niezwykła dieta. Jak przystało na odważnego (niczym Indiana Jones, ha ha!) byłego żołnierza, Garrett postanowił ją wypróbować. Dogadywał się dobrze z Kate, więc rozmawiali coraz więcej…
-… i nas trafiło – podsumowała Kate.
- Taa. Radujemy się i cieszymy niezmiernie – mruknął Eliot, wywracając oczami. Tanya na wszelki wypadek posłała mu sójkę w bok, wiedząc jak bardzo Eliot i Kate lubili sobie nawzajem dogryzać.
- Idź podrażnij lepiej Emmetta – szepnęłam do niego. – Póki Esme nie widzi…
Tanya obrzuciła mnie niezadowolonym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała, bo na twarzy jej ukochanego wykwitł szeroki uśmiech. Nie lubiła, kiedy bił się z Emmeciorem, jednak pozwalała mu na to.
- O tak! – Wampir wyraźnie się ożywił. – Czas na rewanż.
Zaśmiałam się cicho. Od kilku lat Eliot i Emmett toczyli ze sobą batalie przy każdej okazji. Poniekąd cieszyło mnie to, bo wtedy Emmett na dłuższy czas się ode mnie odczepiał. Oboje czasem zamieniali się w wielkie dzieciuchy. Nawet Renesmee od maleńkości miała z nich ubaw.
Eliot wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Emmettem, a potem oboje usiłowali prysnąć na zewnątrz, żeby bić się jak małolaty.  Usiłowali, bo natychmiast zostali powstrzymani.
- O, nie! Macie się dzisiaj zachowywać, wy przygłupy! – Alice tupnęła nogą. Obrzuciła wszystkich zebranych poirytowanym spojrzeniem. – Co do pozostałych… Renesmee, Bella i Sheila zostają w domu razem ze mną i Esme, a reszta ma zniknąć. W tej. Chwili!
Chociaż ja prawie parsknęłam śmiechem, a Edward jedynie westchnął (był już ubrany w garnitur i w pełni gotowy do poprowadzenia córki do ołtarza), pozostałe wampiry patrzyły na nią z konsternacją i niepokojem. A potem grzecznie, bez szemrania, zaczęli się zmywać. Nie ma co, Alice jest… Niesamowita. Nawet Sheila od razu wróciła na górę, chociaż była zdziwiona rozkazem Al. Myślała pewnie, że też ma się wynosić.
Spojrzenie mojej szwagierki na sekundę spotkało się z moim ukochanym. ,,Dzięki’’ powiedział bezgłośnie, zerkając na mnie i Ness znacząco. Potem popatrzył identycznie na znikającą w łazience Sheilę i wrócił wzrokiem do Alice. Mrugnęła powoli, jakby chciała powiedzieć ,,okay, nie ma za co’’.
Zmarszczyłam czoło. Co jest grane?
Nikt raczej nie zwracał na jego nieme rozmowy z Alice. Tylko ja zwracałam uwagę na takie rzeczy, chociaż czasami bardzo trudno było się skapnąć, że się porozumiewają.
Zorientował się, że tym razem wszystko zauważyłam. Uśmiechnął się do mnie, ukrywając lekkie zdenerwowanie, błyszczące w jego oczach. Skradł mi krótkiego całusa, zerknął przelotnie na Renesmee, a potem wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
- Alice, co… - zaczęłam, a ta spojrzała na mnie spode łba i przerwała natychmiast.
- Dowiecie się niedługo. Jazda, musicie się przebrać! Ty też, Bello.
-  Ale przecież..
- Nie marudź, bo i tak nie założysz tamtej sukienki, którą sama sobie wybrałaś.
Zrzedła mi mina, chociaż w głębi duszy się tego spodziewałam.
- Serio, Alice?
- Tak. Znalazłam ci lepszą. Nessie? – Zagruchała do mojej córki o wiele czulej, niż do mnie, a potem wyciągnęła rękę w jej stronę. – Niedługo się z nim zobaczysz. Uwierz mi, wygląda świetnie. Będziesz zachwycona. On tobą również.
Moja córka odetchnęła głęboko i oddaliła od siebie resztki zdenerwowania. Ujęła dłoń ciotki, dając się jej pociągnąć na górę.

- Co oni knują? – mruknęłam do siebie.

- Knują? – zdziwiła się Esme, idąc spokojnie za Alice i Ness. Również ruszyłam się z miejsca. – Kto? Chodzi ci o Edwarda i Alice?
- Ach, a o kogo innego…? - Wywróciłam oczami.
W normalnym, wampirzym tempie znalazłyśmy się w łazience, gdzie Alice nanosiła drobne poprawki w perfekcyjnej fryzurze i doskonałym makijażu mojej córki.
- Jacob! – usłyszałyśmy poirytowane wołanie mojego ukochanego. Jego głos niósł się echem, jakby wszedł kawałek do lasu. Dlaczego poszedł do lasu, a nie na plażę? I dlaczego wołał Jake’a?
Normalnie nie jestem taka dociekliwa, ale szósty zmysł mi mówił, że nie tylko ślub będzie dzisiaj wielkim wydarzeniem.
Wymieniłyśmy spojrzenia z Esme, najwyraźniej myśląc o tym samym. Zerknęłam również na Sheilę, która zaciskała usta, spoglądając w stronę lasu. Odwróciłam się do Alice, żeby zażądać jakiś informacji. Zrobiła pokerową twarz, doskonale wiedząc, o co mi chodzi.
- Bello, sukienka! – Syknęła, wskazując na pudełko leżące na parapecie. – Ruchy, zaraz ubieramy Nessie – dodała, biegnąc już po suknię ślubną.
Poczułam wyrzuty sumienia. To był wielki dzień mojej córki i Setha, a ja przejmuję się dziwnym zachowaniem mojego męża. Wprawdzie Sheila i Esme również zauważyły, że coś jest na rzeczy, jednak ignorowały to i pomagały Alice, jak mogły. O ile je dopuszczała…
Pospiesznie zrzuciłam swoją luźną bluzeczkę oraz spodnie, by wdziać na siebie odzież, która kryła się w pudełku, oraz śliczne buty na średniej szpilce.
- Niezła – oceniła Sheila, pomagając zapiąć mi suwak z tyłu. – Ja i Leah też mamy kreacje w tym samym kolorze, tylko różnią się one w kilku detalach. Muszę przyznać, że ten wszystko wiedzący chochlik ma gust.
- Coś w tym jest – mruknęłam niechętnie, przygładzając idealnie na mnie leżący, jedwabisty materiał o niebiesko - fiołkowym kolorze. Alice na pewno z rozmysłem wybrała ten kolor – przemieni się w delikatnie fioletowawy w przydymionym świetle zachodzącego słońca. To będzie ładnie wyglądać.
Nawiasem mówiąc, mam nadzieję, że na wampiry akurat nie będą padać promienie… Ciekawe, jak Alice rozwiązała ten problem.
- Dokładnie – wtrąciła moja córka, uśmiechając się do mnie. – Wszystkie wyglądacie wspaniale, mamo.
- Oczywiście, że mam gust i że wyglądacie wspaniale. Ale, moja droga Sheilu, ostatni raz ci przypominam, że  n i e  jestem chochlikiem. Esme, zobaczysz może, czy wszystko gra na plaży? –trajkotała Alice, taszcząc otulony przezroczystym pokrowcem biały materiał.

Nessie, rozbawiona dotychczas zachowaniem swojej ciotki, zastygła nagle w bezruchu. Po jej minie widać było, jak bardzo podobała jej się suknia. Z pewnością mierzyła ją wcześniej, ale ja jej nie widziałam, więc patrzyłam z wielkim zainteresowaniem, jak Alice niemal z nabożną czcią ją rozpakowuje.
- Jasne – Esme cmoknęła powietrze przy czole Renesmee, żeby nie naruszyć delikatnej warstwy makijażu panny młodej, a potem wybiegła na z domu, zadowolona, że wreszcie ma coś do roboty.
Renesmee złapała sukienkę z delikatnym uśmiechem i poprosiła mnie, bym pomogła ją założyć. Pokiwałam głową, mrugając oczami. Nim jednak cokolwiek zrobiłyśmy, Alice jęknęła głośno.
- Cholera. Stop! Jeszcze chwila. Dawaj tą suknię. Co za idioci! Dlaczego teraz? Mieli to zrobić po ślubie! – Warczała bez ładu i składu, poprawiając sukienkę i kładąc ją ostrożnie na wysokim krześle z oparciem. Wzrok miała nieobecny, z pewnością patrzyła w niedaleką przyszłość. – Ach, no tak. Nie oni zmienili zdanie. Wszystko jest zamazane! Jak ja nie lubię ingerowania mieszańców w moje plany! Chociaż to pewnie u was rodzinne – ocknęła się z transu i obrzuciła mnie i moją kuzynkę oskarżycielskim spojrzeniem.
Że co?
- Ogarnij się i powiedz w końcu, co się dzieje, o wszystkowiedząca – zasyczała Sheila. – Staraj się mówić zrozumiale dla takich szaraczków, jak my. Czy ci ,,idioci’’, to banda trojga?
- Banda trojga?! – powtórzyłam jednocześnie z Renesmee.
Alice złapała się w okolicy serca i parsknęła głośnym śmiechem.
- Banda trojga! A to dobre! Tak, to oni, wasi mężczyźni… Zrobili wam trzem niespodziankę - wyznała, odrobinę się uspakajając. – Chociaż mimo wszystko Edward i Jacob, zwłaszcza Jacob, mieli mieszane uczucia.
- Ale do czego niby mieli mieszane uczucia?! – Zapytałam ostro. Co oni nabroili? I jakim cudem Jacob współpracował z Edwardem i Sethem? Czasami mój ukochany miał różne dziwne, ekstrawaganckie pomysły, które zupełnie nie podchodziły do gustu Jacobowi. Jeżeli więc tym razem zjednoczyli się w jakimś celu z Sethem… Cholera, mam złe przeczucia.
Uśmiechnęła się do nas wszystkich zagadkowo, a potem zerknęła w stronę schodów. Usłyszałyśmy trzask drzwi frontowych, a potem  nasza,,banda trojga’’ wkroczyła do domu.
Zgrzytając zębami, poszłam w kierunku schodów, a następnie skierowałam się prosto do wyjścia. Sheila i Nessie deptały mi po piętach, zaintrygowane i podenerwowane niespodzianką, którą nam przygotował wampir z dwojgiem zmiennokształtnych. Albo dwoje zmiennokształtnych z wampirem. W sumie nie wiadomo.
- Seth, zjeżdżaj! – oprzytomniał Jacob, wypychając chłopaka za drzwi, nim zobaczyli się z Renesmee. Zatrzasnął mu  je przed nosem.
- Ale chcę ją zobaczyć! – odparł błagalnie Seth.
- Znasz zasady, mały – powiedział przepraszająco Jake do drzwi. Jego ton wskazywał na to, że krajało mu się serce, kiedy słyszał rzewny głos młodego Clearweathera. – Zwyczaj to zwyczaj.
Przestałam zwracać na nich uwagę. Zagryzłam wargę, a potem z założonymi rękami stanęłam naprzeciwko nic nie dającego po sobie poznać Edwarda. Dziwnie błyszczały mu oczy. Przez jakiś czas przypatrywaliśmy się sobie. ,,Co wy knuliście?’’, pytało niemo moje spojrzenie. ,,Spokojnie. Zobaczysz’’, zdawał się odpowiadać.
- Jake, może… - jęknęła Renesmee, patrząc tęsknie na drzwi.
- Nie! – odparliśmy równocześnie z Jake’m. Odrobinę mnie to rozchmurzyło. Wilkołak posłał mi przelotny, wesoły uśmiech.
- Ech… – Niepocieszony Seth rytmicznie postukał w drzwi palcami. – To idę przyprowadzić ,,państwa niespodziankę’’.
- Kogo?! O co tu chodzi? Gadajcie lepiej, co jest grane? – mruknęła Sheila, przybierając identyczną pozę, co ja.
- Seth, dobrze, że tego nie widzisz – stęknął Jake, przyglądając się z przerażeniem to mnie, to jej.
Mój ukochany wywrócił oczami.
- Jak pewnie się domyśliłyście, mamy dla was niespodziankę – zakomunikował Edward, nieprzejęty naszymi postawami. Uśmiechnął się złośliwie. – Zwłaszcza ja i Seth, bo Jacob…
- No przestań! – krzyknął oburzony Jake. – Przecież ja też dużo zrobiłem! Wiedziałem, że Sheila się ucieszy, ale nie wiem, jak Bella…
- Nie będziemy się teraz o to wykłócać – ukrócił Edward, po czym  wrócił do rzeczy. – Męczyło to mnie bardzo długo, że nie macie  z   n i m i  kontaktu i odcięłyście się od nich. Wpadliśmy z Sethem na pomysł, żeby to zmienić… Zmusiliśmy Jacoba, żeby wybadał sprawę, że się tak wyrażę, i…
Jake obrzucił go wściekłym spojrzeniem, ale zacisnął usta i nic nie powiedział. Zerknął na Sheilę i błyskawicznie się rozchmurzył.
- No i mi się udało, a to wszystko dzięki umiejętnie przeprowadzonym  rozmowom…
- Czytaj: wszyscy trzej ustalaliśmy, co ma powiedzieć… Jacobie, to nie jest odpowiednia chwila na twoje ,, przywalę ci’’ – rzucił z rozbawieniem Edward, odnosząc się najwyraźniej do myśli wilkołaka.

- To się przymknij – odpyskował Jake. - Mogę w końcu dokończyć? A więc, dzięki umiejętnie przeprowadzonym rozmowom… Cholerka, właściwie nie ja powinienem wam to mówić – żachnął się Jacob, zerkając za siebie. Stał najbliżej drzwi, więc najszybciej poczuł zapach zbliżających się osób.
Rozszerzyłam oczy. Znałam wszystkie te zapachy. Był tam oczywiście Seth, który nagle się zatrzymał, pożegnał cicho i poszedł w inną stronę. Ale oprócz niego przybyli… Co najmniej niespodziewani goście.
Goście, których nie widziałam przez niemalże połowę swojego dotychczasowego życia.
- Babcia! – wykrzyknęła Sheila, wypryskując z salonu. Jacob zawczasu odsunął się od drzwi i je otworzył przed dziewczyną.
Renesmee spojrzała na mnie pytająco.
- Babcia? Czyli… Moja prababcia?
Nie odpowiedziałam jej. Zupełnie skamieniała, szeroko otworzonymi ustami, wpatrywałam się w Sheilę biegnącą do Marie Swan, znaną wśród łowców jako Meretrie Svertre. Babcia była skupiona i ostrożna, ale widząc Sheilę, na jej twarzy pojawiło się wzruszenie i ulga. Rzuciły się sobie w ramiona.
O nie. O nie!
Walczyły we mnie przerażenie i tęsknota. Tęsknota, bo straszliwie przez te lata brakowało mi babci. Przerażenie, bo na pewno mnie znienawidzi. Przecież jestem wampirem! Mało tego, wyszłam za mąż za wampira! To dla łowcy coś nie do pomyślenia!
Ledwie zauważyłam, że zatroskany moim stanem, Edward podszedł do mnie i pogłaskał mnie czule po włosach.
- Spokojnie, kochanie – szepnął. - Powiedziałem jej wszystko. Jej i Qingowi. Wiem, że i on był dla ciebie ważny, a poza tym zdaje się, że zwierzyłaś mu się kiedyś z tego, że chodzisz ze mną. Przełknął to, a teraz przełknął i resztę. Marie również, chociaż z nią było trudniej…
Drgnęłam.
- Wszy-wszystko? – Zaparło mi dech w piersi. – Powiedziałeś im w s z y s t k o?
Posłał mi oszołamiający uśmiech. Targający mną strach odrobinę zmalał. Jego uśmiech powiedział mi, że przyjęli jego rewelacje lepiej, niż sądził.
- No, najważniejsze fakty.
Spojrzeliśmy oboje na Sheilę i babcię. Starsza łowczyni odsunęła się już od mojej kuzynki, a ta zatonęła w objęciach przyjaciela naszej rodziny i mojego nauczyciela, Qinga. Babcia wzięła głęboki oddech, a potem z kamienną twarzą zwróciła się ku mojej osobie. Nasze oczy się spotkały. Jej stalowy wzrok niespodziewanie zmiękł.
- Och, Bello – westchnęła czule. Oderwała ode mnie wzrok na sekundkę, żeby obrzucić mojego ukochanego nieufnym spojrzeniem. Kiwnął na to głową i wycofał się kilka kroków w tył.
A potem babcia dała susa ku mnie, żeby zamknąć mnie w zaskakująco mocnych objęciach. Nawet nie drgnęłam, całkowicie zaskoczona zachowaniem Marie.
- Masz ciągle takie same oczy – zagruchała uszczęśliwiona. - Oczy Swanów. Twój wampir miał rację, jesteś… sobą! – Jej głos był przepełniony ulgą i niedowierzaniem.
Stałam cały czas jak słup soli. Początkowo nie docierało do mnie to, co do mnie mówiła. Czułam też zapach jej krwi i moje wampirze ciało odruchowo się spięło. Ale kontrolowałam swoją nowa naturę doskonale, od samego początku. Nie było najmniejszej szansy, żebym mogła rzucić się na kogokolwiek, zwłaszcza na swoją dawną rodzinę. Odstręczało mnie to. Pod tym względem byłam podobna do Carlisle’a chyba bardziej, niż ktokolwiek z Cullenów.
- Nie jestem… - zaczęłam z napięciem, cichutkim głosikiem. – Nie jestem taka sama. Ale… Naprawdę ci to nie przeszkadza?
- Mój skarbie. Oczywiście, że nie! – zapewniła, nadal mnie do siebie tuląc. Przypomniało mi się, że kiedyś tak przytulała mnie mama.
Przełknęłam łzy, obejmując powoli babcię w pasie.
- Jak mogłaś się tak z Sheilą ode mnie odciąć? – Zapytała z bólem w głosie, chociaż z ulgą przyjęła moją reakcję. - Rozumiem, że Helen i Antonio nie mogą znać twojej… hm, tożsamości… Ale ja i Qing?
- Bałam się… Że mnie przeklniecie… Sheili było trudno się przyzwyczaić, chociaż to ukrywała… Ale ona wcześniej poznała Edwarda i resztę jego rodziny. Dzięki temu mnie zaakceptowała od razu.
Odsunęła się, żeby spojrzeć mi w oczy.
- Gówno prawda – orzekła spokojnie, jak to ona. Niemal się uśmiechnęłam. – Jakim cudem przeżyłaś przemianę? Czyżby Rada Łowców nas wszystkich oszukiwała, że od jadu we krwi wcale nie umieramy?
- Kto wie. Czy to ważne? – wzruszyłam ramionami.
Posłała mi półuśmiech.
- Masz rację. To nie ważne – Oczy nagle rozbrysły babci, jakby o czymś sobie przypomniała. Przeniosła wzrok na Renesmee. Jej uśmiech urósł.
- Dzień dobry, pra babciu – przywitała się grzecznie Nessie z ciekawością w oczach.
- Dzień dobry, Renesmee. Mogę cię uściskać? – zapytała wzruszona.
Moja córka przytaknęła ochoczo. Marie wyciągnęła ku niej ręce i się mocno przytuliły.
Odwróciłam głowę, bo podchodzili do nas Qing oraz Sheila. Z szacunkiem pochyliłam głowę przed Japończykiem. Odpowiedział tym samym.
- Bardzo się cieszę, że wam się ułożyło, dziewczęta. Masz wspaniałą córkę, Bello.
- Dziękuję – szepnęłam. – Jak to się stało, że tu jesteście?
Qing spojrzał dziwnie na Edwarda – porozumiewawczo!
W tym czasie Nessie i babcia rozmawiały między sobą przyciszonymi głosami. Były tym niezmiernie pochłonięte. Zdałam sobie nagle sprawę, że miały sporo wspólnych cech. Z pewnością miały o czym rozprawiać, nawet jeśli nie znały się nawzajem.
- To głównie zasługa twojego męża. Ale młody Seth jako pierwszy podbił serce Marie – zdradził. - Akurat byłem z waszą babcią na polowaniu, kiedy zadzwonił jej telefon. Rozmawiał z nami Jacob. Był strasznie tajemniczy. Prosił o spotkanie i wyrozumiałość, kiedy do tego dojdzie. Powiedział, że chodzi o ciebie, Bello. A także o Sheilę i twoją córkę. Marie prawie oszalała z radości. Sądziła przez lata, że zaginęłaś. Zgodziła się więc spotkać z nimi bez względu na wszystko.
Wyczułem, że spotkamy się z jakimś wegetariańskim wampirem, ale wolałem jej tego nie mówić. Nie spodziewałem się tylko, że będą też zmiennokształtni, którzy bronią swojego terytorium przed nieśmiertelnymi… - zadumał się na chwilę. – Kiedy Marie minął pierwszy szok na widok Edwarda i tych chłopaków, wysłuchaliśmy jego opowieści o twojej przemianie, narodzinach Renesmee… I o dzisiejszej uroczystości – uśmiechnął się i nachylił ku mnie, ściszając głos. – Poniekąd jesteśmy prezentem ślubnym – zażartował cicho.
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Nie. Jesteście czymś więcej. Już dawno straciłam nadzieję, że was zobaczę. Czy ja… Na pewno was nie odstręczam?
- Ależ skąd! – zmarszczył brwi. – Powiem ci więcej: uważam, że trafiłaś na naprawdę dobrego męża. Marie jeszcze mu nie ufa i jest podejrzliwa.
- A ty? – zapytałam ostrożnie.
Ku mojemu zdumieniu, pierwszy odezwał się Edward, który przysunął się do mnie na powrót i odruchowo objął w pasie.
- Qing dobrze wie, jakie życie już dawno temu sobie wybraliśmy – powiedział pogodnie.
Japończyk przytaknął z lekkim uśmiechem.
- Dość szybko przypomniałem sobie to, co wspominałaś mi o Cullenach, kiedy jeszcze byłaś łowczynią – dodał, zwracając się do mnie.
Westchnęłam i pokręciłam głowa z niedowierzaniem. Faktycznie. Ileż to czasu minęło, i ile się zmieniło!
- Co?! – zdziwiła się Sheila. – Czyli Qing wiedział?
- Sporo wcześniej, niż ty – mruknęłam, lekko zażenowana.
- Och – wykrztusiła. Patrzyła pytająco na wiekowego łowcę.
- Pewnie się dziwisz, dlaczego trzymałem w tajemnicy to, że Bella sprzymierzyła się z wampirzą rodziną. Otóż głównie dlatego, że to mówiła o nich ,,r o d z i n a’’, a nie klan. Opowiadała o istotach niekrzywdzących nikogo, które kryły się ze swoją tajemnicą lepiej, niż inni.
- Dziś będzie z tym ciężko – rzucił kpiarsko Edward, ruchem głowy wskazując na okno. Słońce nadal świeciło pomiędzy puszystymi chmurkami.
- Zaufaj Alice – wyszczerzyła się Sheila. – Wszystko dokładnie zaplanowała.
- Tak – mruknął, przymrużając oczy. – I już tu idzie. Nie chcę wam przeszkadzać, ale trzeba się zbierać…
- Nie ma problemu – oświadczyła głośno babcia. Musiały z Ness przez ostatnią chwilę przysłuchiwać się naszej czwórce. – Po ceremonii przecież też będziemy mieć czas, żeby porozmawiać. Całe mnóstwo.
To stwierdzenie napełniło mnie cudowną otuchą. Brakowało mi babci, ale dotarło to do mnie z taką siłą dopiero wtedy, kiedy ją zobaczyłam. Zawsze byłyśmy sobie bliskie. Znowu poczułam tą więź i to mnie niesamowicie cieszyło.
- Racja – posłałam jej nieśmiały uśmiech.
- Pozwolisz, że będziemy trzymać się z tyłu podczas ślubu? – zapytał Qing Renesmee. – Nie chcemy afiszować tu swojej obecności… W końcu będą tu różne wampiry i pseudo wilkołaki.
- Oczywiście – przytaknęła moja córka, chociaż pewnie miała ochotę się obrazić za ,,pseudo wilkołaki’’. - Cieszę się, że w ogóle tu jesteście. To dużo znaczy dla mnie, dla mamy i dla cioci.
Babcia rozczuliła się na te słowa, ale nagle spięła mięśnie i odwróciła błyskawicznie ku tyłowi domu.
- To moja siostra – uspokoił ją Edward. – Nie chciała przeszkadzać, więc weszła do domu przez okno. Niecierpliwi się, bo Renesmee jest jeszcze nie całkiem gotowa.
Marie zmarszczyła nos, prostując się nieco.
- Och. No tak. Przepraszam, to taki odruch…
Qing i babcia odeszli wraz z Jacobem i Sheilą. Uszczęśliwiona poznaniem prababci, Nessie uśmiechnęła się do mnie szeroko, a potem popędziła na górę, gdzie krzątała się niespokojnie Alice.
Wzięłam głęboki oddech. Spojrzeliśmy na siebie z Edwardem.
- Dziękuję – szepnęłam. – Wiem, że to twój pomysł.
Pokręcił głową.
- Nie do końca. Właściwie wpadliśmy na to razem z Sethem. Jacob był niechętny, bo nie wierzył, że się uda. Wiedział, jaki stosunek do wampirów miała z początku Sheila.
- Ja też bym nie pomyślała, że ją do mnie przekonacie… - wyznałam.
- Do ciebie i do mnie – sprostował, bardzo z siebie zadowolony. – Może nawet do całej rodziny. Zobaczysz, niedługo znajdzie z Carlisle’m wiele wspólnych tematów i będzie przyjeżdżać, żeby sobie z nim poduskutować.
- Jeszcze lepiej! – parsknęłam. Pocałowałam go mocno w usta. – Czy to dlatego mówiłeś wcześniej o mojej łowczej rodzinie i ,,kontakcie z babcią’’?
Zrobił minę z cyklu ,,jestem niewiniątkiem’’.
- Poniekąd – przyznał.
Na szczycie schodów pojawiła się Alice.
- Bella, rusz się – zrugała mnie. -  Obiecałaś swojemu dziecku pomoc w założeniu sukienki. Później po obściskujesz się z Edwardem.
Wywróciłam oczami. Musnęłam ostatni raz jego wargi swoimi, a potem pobiegłam ku schodom. Dzisiaj chyba pokonałam je więcej razy, niż kiedykolwiek wcześniej.
- Och, Bello? – rzucił za mną mój ukochany.
- Tak?
- Wspaniale wyglądasz – powiedział z łobuzerskim uśmiechem, a potem wyszedł przez drzwi frontowe.
***
Rozglądałam się po plaży, idąc w stronę mojego ukochanego.
Alice faktycznie łebsko wszystko wymyśliła. Mimo tego, że świeciło słońce, aż do lasu był cień, w którym skrywali się goście. Skąd ten cień? Rzucała go wysoka, skalista wysepka, jakich było pełno na tym wybrzeżu. Udekorowane podium, na którym mieli stać państwo młodzi było zaś w pół cieniu – pewnie dlatego, żeby delikatne światło wydobyło cudowne diamenciki na sukni Renesmee.
Edward patrzył na podium z zamyślonym wyrazem twarzy. Stanęłam przy nim, dotykając jego ramienia. Popatrzył na mnie.
- Już czas – odgadnął.
- Już czas – przytaknęłam. Alice zaledwie kilka sekund wcześniej kazała mi przyjść po niego, by odprowadził naszą córkę do ołtarza.
- Miałaś rację – powiedział. Zaciekawiona, przekrzywiłam lekko głowę. -  To trudne. Ta świadomość, że ona zakłada własną rodzinę…
- Taka jest kolej rzeczy. Dokładnie to powiedziałeś rano – przypomniałam mu delikatnie.
- Starzejemy się – zażartował.
- Życie – zaśmiałam się.
Westchnął ciężko.
- Idę. Przede mną trudne zadanie.
- Dasz radę – uśmiechnęłam się szeroko. Jak przykładna żona poprawiłam mu odruchowo krawat. Wzniósł oczy ku niebu, a potem nachylił się do moich ust.
- No idź! – wymruczałam.
Uśmiechnął się łobuzersko i wreszcie poszedł zobaczyć, czy Renesmee jest już gotowa. Zerknęłam do tylu i już wiedziałam, że była.
Śledząc wzrokiem mojego ukochanego, zatopiłam się we wspomnieniach. Ten dzień po trochu przypominał mi nasz ślub. Przypomniałam sobie to, o czym myślałam, kiedy powiedzieliśmy sobie sakramentalne ,,tak’’…
Wiedziałam już wtedy, że nie zawsze będzie idealnie. Byłam pewna, że nasze szczęście co jakiś czas może być wystawiane na próbę. Że będziemy egzystować z całą gamą uczuć, starając się ile w nas sił, żeby zdecydowanie przeważały te dobre. Ufałam niezmiennie, że będzie ich dużo.
Ceremonia się rozpoczynała. Moje spojrzenie przemknęło przez członków mojej rodziny – męża, który słabo (co było w jego przypadku wyjątkowo niezwykłe) ukrywał swoje wzruszenie, gdy prowadził Ness do ołtarza, radosną córkę wkraczającą na nowa drogę życia, zapatrzonego w nią jak w obrazek Setha, moich teściów wtulonych w siebie, podekscytowanych przyjaciół… Oraz kryjących się na skraju lasu Marie i Qinga.
Moje nieruchome serce rosło, kiedy na nich wszystkich patrzyłam i odczuwałam z nimi emocjonalne więzi. Z każdym inną, ale i z każdym mocną.
Słońce chyliło się ku zachodowi, zabarwiając skrawek morza oraz nieba na czerwony i pomarańczowy. Światło igrało w gęstych, kasztanowych lokach panny młodej. Wyglądała wspaniale. Poczułam gulę w gardle i wilgoć w oczach. Dzień się kończył, rozpoczynając nowy etap w życiu kilku osób w naszej rodzinie. W końcu moja córeczka definitywnie stała się dorosła. Teraz spod naszej rodzicielskiej opieki dostała się pod skrzydła jej narzeczonego, a za chwilkę jej męża.
Pomału zapadał zmierzch, nieustępliwie otulając coraz ciemniejszymi barwami okolicę. Mrok przepędzał dzień, ale nie martwiło mnie to ani teraz, ani nigdy.
Wiedziałam bowiem, że tam, gdzie jest miłość, nigdy nie zapada noc.


***
_______________________________________________________________________
Cześć, ludziska
Ostatnia mowa końcowa:  <chlip>
Cóż tu dużo mówić? Na tym epilogu kończę tą historię.
Wyznać Wam coś? Chciałam jeszcze wpleść Volturii w tą historię… Mam nawet jeden rozdział napisany o pewnej akcji… Ale spójrzmy prawdzie w oczy, ten blog zrobił się bardzo długi. Wiele osób ma go już dość. Ja również miałam takie momenty. Rzadko, lecz jednak miałam. Dlatego zdecydowałam, że po rozwiązaniu problemu Berenice, zostawię w spokoju łowczynię Bellę.
Pisałam tego bloga około trzy i pół roku bez większych przerw (najdłuższa chyba trwała koło miesiąca). W tym czasie inne historie kończyły się albo były zawieszane. Jestem dumna z tego, że osiągnęłam aż tyle z tym blogiem, tak naprawdę moim pierwszym. Dzięki niemu zaczęła się moja mała przygoda z pisaniem. Dzięki niemu się rozwinęłam. Popełniłam niezliczoną ilość błędów, niektóre akcje (te na samym początku) były koszmarne i n a p r a w d ę mnóstwo bym pozmieniała. Mimo wszystko jednak jestem  d u m n a.  Wiem, że za jakiś czas sama będę czytać moje wypociny i śmiać się z niedowierzaniem, albo ze wzruszeniem. I wspominać… Z każdym rozdziałem wiąże się jakieś moje wspomnienie. Komentarze do Was pod notkami są jak pamiętnik ^^
Niezmiernie żal mi jest to kończyć. Normalnie mam łzy w oczach!  Wiele razy wcześniej myślałam, jak to będzie - napisać ostatni rozdział. Nie sądziłam, że aż tak ciężko. Ta historia była (jest) naprawdę bliska memu sercu.
A jednak. To już koniec.
_______________________________________________________
Dziękuję serdecznie wszystkim za wspieranie mnie ciepłymi komentarzami :* ( ogółem było ich około 1300! Jest moc!)

Szczególne wieeeeelkie dzięki prosto z serducha dla:
Lilki24
Pepsi17
Fakisielka
Belle
Kapucynki (S.w.e.e.t.n.e.s.s.)
Wampirka (CM Pattzy)
Asi Dąbkowskiej
Zielonej
Wampirzycy Magdy
JoyceSRK
Nio
Kisielka
Zwariowanej 11
Diablicy
Kliki
Czekoladowych Frykasów
Anki
Viki
Katheriny B.
Rose
Isy
Angeli
Meridy 02
Pringles
Edy
Tori
Anny Niedźwiedzkiej
Ronnie
Angeliki XD
Wiktorii Węgiel
Alison
Wiktorii Stoessel
Angeliki Angeli
Annabell
Kejcika
Belli Cullen
Ani
Liny
Myszki1234
danonqa
belli CS
Marty
Selinki Heart
Paulinki ;p
BloodyMoon
Rozy
Kisak96
norulees
be.yourself.ks
normalnej psychopat
Zuzki
zuszczu
Oli
Jagody
Katheriny53503
Marty99
Jagi20098
Beaty
Agathee97
złotookiej
Nessie
Alice
Rose;-)
Nicole
Oli vci
teamBella
Doris
Dagusi4002
Niny




(kolejność przypadkowa xD wszyscy byli dla mnie ważni :) no dobra, pewne osóbki bardziej, ale nie będę ich wywyższać :P)


Jeszcze raz dziękuję :D



Ok. To co teraz? Nie wiem, czy chcę odejść z blogosfery. Na pewno zrobię sobie dwu albo trzy miesięczną przerwę (w końcu pisałam w miarę regularnie przez trzy i pół roku), a potem… Mam kilka opcji. Nie mogę się zdecydować, więc… Pomóżcie! xD

1)Powrót do na-rozkaz-ara.blogspot.com – pozmieniałabym kilka rzeczy, a potem spróbowała dokończyć bloga o elfce i wampirze, mającym doprowadzić ją z pewnego powodu do Volturii.

2)Powrót do przyszlosc-jest-niewiadoma.blogspot.com  - bez korekt by się nie obyło… Ale! Uwaga! Zastanawiałam się z Natalią (S.W.E.E.T.N.E.S.S) nad eksperymentem xD to znaczy, że prowadziłybyśmy tego bloga razem. Jest to tylko koncepcja, bo chciałam napisać go głównie z perspektywy Bells. Ogólnie to straciłam jednak zapał do tego blogacza i nie wiem, czy by mi się udało. W sumie nawet nie próbowałam na niego ostatnio napisać… Mimo, że mam zrobiony plan wydarzeń.

3)Nowy blogacz  Mix Zmierzchu, PW, Domu Nocy i kilku innych powieści/serii, które zlepiłam kiedyś we własną całość. Myślę, że to byłoby dość ciekawe.
    Małe streszczenie: Rzecz dzieje się w Wampirskiej Akademii. W niej młode wampiry przygotowują się do dorosłego życia – krycia się wśród ludzi, walki np. z wilkołakami, kontrolowania ewentualnych darów, pełnienia określonej (czasem odgórnie) funkcji w wampirzej społeczności.
Bohaterka, młoda wampirzyca Bella, ma zadatki na zostanie w przyszłości wojowniczką. Wojownicy chronią wampiry przed atakami innych nieludzi, albo stróżują rodzinie królewskiej.
Ale dziewczyna nienawidzi króla Ara i jego świty. Chce być wojowniczką, jednocześnie jednak nie ma najmniejszej ochoty na bycie ochroniarzem Volturich.
Pewnego dnia w Akademii pojawia się nowy uczeń i jego trochę dziwny przyjaciel, Jasper. Oczywiście Edward i Bella przypadają sobie do gustu… Lecz chłopak skrywa pewną tajemnicę, która może zniszczyć ich ewentualny związek, a może nawet sprawić, że Bella go znienawidzi.
Nazwałabym to póki co Akademia

4) Również nowy blog. Tym razem NORMALNI  ludzie. No dobra, nienormalni, ale ludzie xD Mam już początek i zastanawiam się, czy nadal zostać przy standardowych imionach, czy może wymyślić jakieś moim bohaterom… Jestem wyjątkowo niezdecydowana :P
Koncepcja również fajna, ale wymagająca dla mojej osoby (i nie wiem, czy podołam temu wyzwaniu). Byłyby bowiem częste (potrzebne!) retrospekcje oraz rzecz jasna teraźniejszość. Ta historia to połączenie romansu z akcją, po trochu z kryminałem.
   Opis: młoda kobieta zaczyna mścić się na członkach mafii, którzy wiele lat wcześniej zabili jej rodziców na jej oczach. Wcześniej sztuki zabijania uczył ją wujek, były członek sił specjalnych.
Los splata ją w różnych sytuacjach z wyszkolonym przez tą samą mafię mordercą. Mężczyzna był wcześniej zmuszony do posłuszeństwa wobec owej mafii. Ma dość swojego życia i zaczyna marzyć o ucieczce. Powstrzymują go wyrzuty sumienia, bo ucieczką wydałby wyrok śmierci na pewną rodzinę.
Jednocześnie retrospekcje wyjaśniają przeszłość tych dwojga i stopniowo zmieniałby (haha, mam nadzieję) pogląd czytelnika na postacie.
Czy zjednoczą siły i pokonają razem ludzi, którzy zniszczyli ich życie? Może nawet będą razem? Czy ich życie się ułoży? A może mafia sprawi, że zginą nim odkryją, dlaczego Swanowie zostali zamordowani z zimną krwią?
Tymczasowa nazwa: Zemsta Hyhy xD

Dostałam również propozycję (czyli opcja 5) od S.w.e.e.t.n.e.s.s na wspólnego bloga. Bohaterami oczywiście byli by ludzie. Nie zdradzam  na razie zarysu fabuły, bo nie wiem, czy byśmy to napisały…


Teoretycznie byłaby też szóstka, jednakże… Mam tylko zarys w głowie. Byłoby to coś w stylu Ghost Ridera, ale zbyt mało o tym jeszcze myślałam, żeby tworzyć bloga.


No i to były te moje koncepcje.
Zdradzę, że najbardziej przychylam się ku opcji 1 albo 4. Chociaż 2 i 3... Rany, no! Kobietą jestem, sama nie wiem!

Nie ważne XD Piszcie, co myślicie!

No i komentujcie epilog - podoba Wam się? Czy jednak nie? Jednakże mam nadzieję, że tak :)

Będę tęsknić za tym blogiem i pewnie będę do niego wracać. A także do Waszych komentarzy.

Buziaki, Mordeczki ;**********