niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 85



***
Bella
Miałam wrażenie, że już go nie ma. Nie ma MOJEGO Edwarda. Jest teraz tylko jego niepełna, przerażająca wersja, którą stworzyła sobie i podporządkowała Berenice.
Jak to się mogło stać? I co ja teraz mam zrobić? Nie wiedziałam. Miałam pustkę w głowie.
Berenice… Wkroczyła do naszego życia i je rozbiła. Na każdego jakoś wpłynęła, nawet na mnie. Sprawiła, że przestałam w siebie wierzyć i zamknęłam się w sobie.
Jaki ona ma cel w tym, że mnie odsuwa od mojej rodziny? Nie miałam zielonego pojęcia. Lecz zrozumiałam jedno: już dość użalania się nad sobą i na pozwalanie, by Cullenowie troszczyli się ,,biedną’’ Berenice. Czas wykopsać ją stąd w kosmos.
Podniosłam hardo głowę i ruszyłam w stronę domu moich najbliższych. Nie wiem skąd, ale po praz pierwszy od wielu dni pojawiła się we mnie determinacja i siła do działania. Za Chiny nie będę już więcej usuwać się w cień! I nie pozwolę, żeby ta ździra miała wpływ na moją rodzinę. Nie było w niej miejsca dla podstępnej Berenice. Muszę postawić Cullenom, zwłaszcza Edwardowi ultimatum: albo odchodzę ja z Renesmee i zostaje z nimi Berenice, albo odchodzi Berenice, i wszystko wraca do normy. Tak, właśnie tak trzeba.
Szybko wyczułam świeży zapach mojego ukochanego zaraz pod domem, co oznaczało, że nie trafił jeszcze do środka. Niestety do moich nozdrzy doszła irytująca, słodka woń Berenice… Przedarłam się przez gąszcz i wkroczyłam na teren posiadłości Cullenów. Najpierw muszę zaciągnąć Edwarda do domu, a potem porozmawiać ze wszystkimi… Zaszłam za róg budynku, za którym znajdowała się dwójka… przyjaciół.
I natychmiast wryło mnie w miejscu. Szok i ból spowodowały, że zapomniałam o swojej sile, dumie, o swoich planach. Wszystko rozsypało się w jednej sekundzie. Nie tylko te głupie zamiary, całe moje życie.
A zwłaszcza moje biedne serce, bijące kiedyś dla człowieka, który właśnie zranił mnie tak, jak nikt inny wcześniej.
Gwałtownie i głośno biorąc do płuc spory oddech, napotkałam przerażone złote spojrzenie, po czym odwróciłam się na pięcie i pobiegłam prosto ku drzwiom wejściowym.
Miejsce, które kochałam, w którym czułam się sobą… Przestało być mi już azylem. Poczułam, że nie wytrzymam tu ani sekundy dłużej. Moim celem stało się teraz zabranie córeczki i niezwłoczna ucieczka z domu, w którym niespodziewanie straciłam całe zaufanie do mężczyzny, którego kochałam – boleśnie mocno kochałam - najbardziej na świecie.

***
Edward
Chwilę wcześniej

Po rozmowie z ukochaną, wracałem do domu wściekły i zdezorientowany. Kiedy przebywałem ostatnio z Bellą, byłem za każdym razem… zagubiony. Miałem mętlik w głowie. Nie rozumiałem swoich poplątanych uczuć, które odkryłem podczas ostatniej rozmowy z Bellą.
Na początku, kiedy zaproponowała, że gdzieś wyjedziemy…  C h c i a ł e m  się zgodzić. Zawsze było ważne dla mnie tylko to, żeby ona i Renesmee były przy mnie. Nie istotne gdzie, byleby tylko były.  Tak, chciałem się zgodzić, ale… Ale nagle poczułem… Niechęć do tego pomysłu. Nie wiem dlaczego... Po prostu stwierdziłem, że to chyba niezbyt dobra koncepcja. Zacząłem więc analizować ten pomysł i odkryłem pewne przeciwności, o których powiedziałem od razu Belli. A ona uznała w rezultacie, że już jej nie kocham tak, jak kiedyś, przed pojawieniem się Berenice. Co za bzdura!
Lubiłem Berenice, naprawdę. Czułem się przy niej swobodnie i wiedziałem, że mnie dobrze rozumiała. A z Bellą ostatnio jest… ciężko.  Ciągle się złości o moje bliskie (ale przyjacielskie!) stosunki z Berenice. Ostatnio dziwnie się zachowuje.
Tylko… to ostatnie, co powiedziała… Czy ja zacząłem kochać Berenice? Nie, niemożliwe! Przyjaźnię się z nią. Kocham Bellę. Mimo wielu przeciwności losu razem jakoś przetrwaliśmy, nasza miłość nigdy nie przygasła. Od początku płonęła dużym, gorącym płomieniem, chociaż przez pewne sytuacje nie wiedzieliśmy o tym.
Nie kocham Berenice! Ja tylko się z nią przyjaźnię…
Ale dlaczego  mam mieszane uczucia? Dlaczego na stwierdzenie Belli, mimo przeczącej reakcji, w duchu się zawahałem?
Im bliżej byłem domu, tym bardziej byłem skołowany. Co się ze mną dzieje? Zawsze jasno wiedziałem, co czuję, czego chcę. Teraz nie byłem pewien niczego, co mnie dotyczyło.
- Hej. Coś się stało? – usłyszałem słodki głos Berenice. Przystanąłem i spojrzałem w bok. Wampirzyca stała w lesie, na brzegu rzeki. Czułem wcześniej jej zapach, ale nie zwróciłem na niego uwagi, pogrążony w rozmyślaniach.
Spłynęła na mnie fala radości, że ją widzę. Było to trochę dziwne i nienaturalne, bo jednocześnie nadal miałem ponury nastrój. Przez chwilę miałem wrażenie, że to szczęście nie było moje. Skojarzyło mi się to trochę z narzuceniem nastroju przez Jaspera, ale… Nie, to było coś innego. Szybko rozluźniłem się pod wpływem tego uczucia i nawet uśmiechnąłem ciepło.
- Nie… Nic takiego.
Czerwone oczy  Berenice przygważdżały mnie uważnym spojrzeniem.
- Mnie możesz powiedzieć – oznajmiła łagodnie, lecz z delikatnym naciskiem.
Znowu poczułem się dziwnie… Odniosłem niespodziewane wrażenie, że naprawdę mogę jej zaufać, że mogę jej się ze wszystkiego wyżalić. Otworzyłem usta… i je zamknąłem. Powróciło bowiem zdezorientowanie. Wprawdzie przyjaźnię się z Berenice, ale nie będę jej przecież opowiadać o kłótniach z moją narzeczoną i matką mojego dziecka, które dotyczą jej, podobno wścibskiej, osoby!
Daj spokój. Zaufaj Berenice, szeptało mi coś.
- Naprawdę możesz mi powiedzieć – przekazała mi w myślach.
Łamałem się. Te podszepty i przeczucia były naprawdę przekonujące.
- Dzięki, ale… nie – powiedziałem w końcu, z niebywałym trudem. Wydawało mi się, że przez ułamek sekundy na twarzy Berenice pojawił się grymas wściekłości. Oczywiście zaraz zganiłem się za takie przewidzenia. Berenice nigdy się nie denerwuje. Jest niesamowicie spokojna i dobra.
Jestem twoją przyjaciółką.
Podeszła do mnie i złapała mnie za rękę. Zdziwiło mnie to. Nigdy się aż tak nie spoufalała.
- Chodzi o Bellę, tak? -  spojrzała na mnie z niebywałym współczuciem i wyrozumiałością.
Westchnąłem ciężko, poddając się.
- Tak… - przyznałem niechętnie.
Przez chwilę milczała. W jej głowie wirowały różne, nieposkładane myśli, których ogół sprowadzał się w jedno – Berenice widziała, że moje relacje z Bellą są naprawdę złe.
- Każda para przechodzi jakiś kryzys – powiedziałem ponuro. – Ale przetrwamy to i wyjdziemy z tego silniejszy – uznałem z pewnością siebie.
Pokręciła głową.
- Nie, Edwardzie. Nie jesteście ze sobą szczęśliwi. Wasz związek jest nudny i zaczynacie szukać wad u drugiej osoby.
Zmarszczyłem brwi. Co też ona plecie?
- J e s t e ś m y  szczęśliwi – zaprotestowałem. – Co ty opowiadasz? Wcale nie jest tak, jak mówisz.
- Właśnie, że  j e s t – oświadczyła z mocą. Przyglądała mi się intensywnie, ze skupieniem. Poczułem nagle wahanie. A może i faktycznie Berenice ma racje…?
Pokręciłem głową, ale bardziej ze smutkiem i niedowierzaniem, niż jako zaprzeczenie.
Berenice trochę odetchnęła.
- Bella się zmieniła, prawda? Zrobiła się dziwna… Może kiedyś cię doceniała, była z tobą szczęśliwa… Ale teraz to się zmieniło. Jest strasznie podejrzliwa i opowiada same głupoty – zaśmiała się cicho, nieco szyderczo. – Chcesz żyć z taką kobietą?
Zesztywniałem i wyszarpnąłem rękę z jej czułego uścisku.
- Kocham Bellę – warknąłem. Jak ona może mówić takie rzeczy?
- Mówisz tak z przyzwyczajenia – usłyszałem myśl w jej umyśle. Sekundę później poczułem, że Berenice ma rację… Przywykłem do miłości do Belli… - Właśnie, przyzwyczaiłeś się…
Drgnąłem i odsunąłem się o krok. Chwileczkę. Czemu właśnie odniosłem wrażenie, jakby myśli Berenice były  m o i m i  myślami? Jakby to wszystko zlało się w jedno? Coś… Coś jest nie tak.
- Nie – oświadczyłem z mocą. – Berenice, nie wtrącaj się do czegoś, o czym nie masz pojęcia. To Bella sprawiła, że moje życie przestało być zwykłe, szare. Kiedy nie ma jej przy mnie jest mi źle.
- To czemu teraz zacząłeś jej unikać? – szepnęła chytrze.
- Ależ ja jej nie unikam – zdziwiłem się. - To ona mnie unika.
Czerwone oczy rozbrysły.
- Czyli przyznajesz, że się zmieniła.
- Nie, ona… - zacząłem bronić ukochanej, ale szybko przerwałem, bo coś do mnie dotarło. – Och, Berenice, przestań. Nie będę kłócić się z tobą o Bellę, a z nią o ciebie. To zaczyna być uciążliwe! – dodałem z rozdrażnieniem.
Przegryzła wargę i opuściła głowę, zawstydzona. Nie wiedzieć czemu, zrobiło mi się jej żal. To uczucie było tak silne, że prawie irytujące.
- P-przepraszam – wyszeptała. – Ja tylko… Ja tylko widzę, że nie powinieneś już z nią być. Ona nie jest ciebie warta. Naprawdę nie jest ciebie warta! – ostatnie zdanie wychwyciłem z jej myśli. Raptownie poczułem przekonanie, że ma rację, chociaż jednocześnie zdenerwowałem się, że ośmieliła się powiedzieć coś takiego. – Mnie na tobie zależy. To  z e  m n ą  powinieneś być.
Zatkało mnie. Wpatrywałem się w nią z totalnym zdumieniem. Odbiło jej? A może… Ma rację…?
Co? Nie! Nie ma racji! Skąd mi to przyszło do głowy?!
Gdy biłem się z myślami, kobieta nieoczekiwanie podniosła głowę i błyskawicznie pokonała dzielącą nas odległość. Nie wiedziałem, co chciała zrobić, bo jakimś cudem nie myślała o tym. Zdołałem tylko zauważyć dziwny, złośliwy błysk w jej ciemno czerwonych oczach i nim się zorientowałem jej dłonie zacisnęły się na moich ramionach, a mocno wymalowane usta (co nie było wcale kuszące, jak jej się zdawało) przywarły do moich, czego kompletnie się nie spodziewałem. Wraz z nimi wyczułem dziwne zadowolenie, chociaż zadowolony ANI TROCHĘ  nie byłem. Zastygły w głębokim szoku, nagle pomyślałem, że w Berenice jest naprawdę coś sztucznego. Miałem wrażenie, że ten pospieszny i niespodziewany pocałunek był na pokaz.
Szelest trawy i charakterystyczny zapach unoszący się w powietrzu uświadomił mi, że istotnie mamy widownię. Szybko odepchnąłem ręce Berenice od siebie i odsunąłem się gwałtownie, patrząc na nią z zaszokowaniem. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech. To  o n a  była z siebie szalenie zadowolona, nie ja. Poczułem przerażający dreszcz. Co jest grane?
Nie ważne. Berenice i jej niedopuszczalnym wybrykiem zajmę się później. Teraz najważniejsza była dla mnie Bella.
Przeniosłem zlęknione spojrzenie na moją ukochaną. Spodziewałem się, że będzie wściekła na Berenice, zaskoczona tym, co zrobiła…
Ale nie, Bella patrzyła na mnie z bólem, jaki widziałem pierwszy raz w jej pięknych oczach. Jej wzrok przypominał spojrzenie, które widziałem, kiedy Charlie umierał na jej rękach. Może i nawet był intensywniejszy… To  m n i e, nie burgundowowłosą nomadkę obwiniła tym niechcianym, dziwnym, ukradzionym pocałunkiem. To   j a   ją zraniłem swoją zbyt powolną reakcją na czyn Berenice.
Poczułem się jak zero. Jak idiota. Jak mogłem na to pozwolić? Jak mogłem pozwolić, żeby przeze mnie tak cierpiała? Jak mogłem ją tak skrzywdzić?
Dopiero teraz dotarło do mnie, że krzywdziłem ją już wcześniej. To nie ona się usunęła w cień, to ja ją unikałem. W tym jednym Berenice miała rację. Z jakiegoś powodu ją unikałem, a ciągnęło mnie do czerwonookiej wampirzycy, która nagle wkroczyła między nas. Dlaczego to zrobiłem?
Bella wzięła głęboki oddech, po czym odwróciła się i odbiegła równie szybko, jak się pojawiła.
- Co to miało być?! – warknąłem do Berenice. Moje oczy ciskały błyskawicami.
Wampirzyca odchyliła głowę do tyłu i zaczęła śmiać się cicho, z iście diabelską satysfakcją. Upajała się cierpieniem mojej ukochanej. Nie podejrzewałem u niej takich potwornych uczuć, jak i wielu innych rzeczy.
- Głupia dziewczyna – usłyszałem niekontrolowaną, zadziwiająco szczerą myśl Berenice.
Nie mogąc się powstrzymać, zawarczałem groźnie, niczym zwierzę. Berenice natychmiast się uspokoiła i spojrzała na mnie ze zdziwieniem, wyczuwszy targającą mną furię. Bella miała chyba rację, od samego początku ją miała. Berenice coś knuła. Dotychczas żyłem w głębokiej nieświadomości tego faktu, ale pocałunek wampirzycy i ból na twarzy Belli sprawiły, że coś we mnie pękło i od razu zacząłem zauważać wiele rzeczy, które wcześniej wydawały mi się nie do pomyślenia.
- Lepiej się stąd w y n o ś – wysyczałem powoli.
- Czekaj, to nie tak! Ja nie chciałam nic złego! – przekonywała mnie, nagle znowu potulna niczym owieczka. Przez chwilę byłem gotowy złagodnieć, uwierzyć jej. Przecież Berenice nie była zła! Nigdy by się nie cieszyła z tego, że zraniliśmy Bellę…
W moim umyśle natychmiast pojawiło się wspomnienie wyrazu twarzy mojej ukochanej. Zaraz. Przecież Berenice się właśnie z tego śmiała. Czemu przez kilka sekund o tym zapomniałem?
- Nie. ZNIKAJ W TEJ CHWILI! – burknąłem kategorycznie. Wyminąłem Berenice i pobiegłem za Bellą, która zniknęła w domu.
Kiedy podążałem za ukochaną, całkowicie wściekły na moją podobno przyjaciółkę, uświadomiłem sobie, że mam zadziwiająco czysty umysł. Czułem tylko furię oraz przejmującą żałość, że zraniłem Bellę. Po raz pierwszy od jakiś dwóch tygodni nic nie mąciło mi w głowie, nie miałem sprzecznych bezsensownych myśli.
Otarłem z obrzydzeniem usta, czując wciąż na nich dotyk warg Berenice. Co jej wpadło do głowy, żeby mnie całować? I czemu tak długo trwałem w bezruchu?
- … dlatego uspokój się, to można na pewno jakoś wyjaśnić! – usłyszałem spokojny głos Alice, gdy znalazłem się na schodach.
- Odczep się, Alice! – krzyknęła roztrzęsiona Bella. – Tyle dni nie zwracaliście na mnie uwagi, a teraz nagle się mną zainteresowaliście?!
- Co ty najlepszego opowiadasz? – odparła autentycznie zdumiona Alice. Wszedłem pospiesznie do salonu, gdzie znajdowali się Jasper, Rosalie, Renesmee oraz właśnie Bella i wieszczka.
Bella zerknęła na mnie. Zdążyła się już opanować. Jej twarz przypominała obojętną maskę, chociaż w  jej oczach zalśnił potworny smutek. Moje nieruchome serce ścisnęło się z rozpaczy. Bella złapała skołowaną Renesmee za rękę i ruszyła w moją stronę, w stronę wyjścia, ciągnąc za sobą dziewczynkę.
- Bella, to naprawdę nie tak, jak… - zacząłem błagalnym tonem.
- Milcz. – To jedno, krótkie słowo urwało natychmiast moją próbę wytłumaczenia się. Moja narzeczona wyminęła mnie zwinnie. Złapałem ją za ramię, by ją zatrzymać. Nie musiałem używać siły, bo zamarła w chwili, kiedy poczuła na sobie mój dotyk. Spojrzała chłodno na moją dłoń, a prosto w moje oczy. Jej wzrok sprawił, że przez dłuższą chwilę zapomniałem języka w gębie.
- To był głupi wybryk Berenice – powiedziałem w końcu, zabierając rękę.
- Któremu jakoś specjalnie się nie opierałeś – wycedziła. Jej głos był tak samo lodowaty, jak spojrzenie. Otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz sprężystym krokiem, ciągnąc za sobą jeszcze mocniej zdezorientowaną Ness.
Rosalie szybko podeszła do mnie, zaaferowana tą sytuacją.
- Edward, co się stało? Nigdy jej takiej nie widziałam…
- Później – machnąłem niecierpliwie ręką, nawet na nią nie zerkając. Czym prędzej ruszyłem za Bellą i Nessie. Kiedy ta pierwsza wyczuła, że jestem blisko, głośno zazgrzytała zębami.
- Bello, uwierz mi, nie chciałem tego – powiedziałem błagalnie.
- Nie wydaje mi się – odparowała zgorzkniałym tonem. Nie odwróciła się, ani nie zwolniła.
- Dlaczego z góry mnie osądzasz?! – oburzyłem się nagle.
- Z góry? Widziałam przecież wszystko!
- Właśnie że nie wszystko!
Bella stanęła gwałtownie. Renesmee nie spodziewała się tego i na nią wpadła. Wampirzyca złapała córkę, pomagając jej zachować równowagę, a potem puściła ja i odwróciła się powoli.
- A było coś więcej? – zapytała z goryczą. – Co, fajnie się z nią czułeś? Całuje lepiej, niż ja?
- Nie żartuj sobie głupio – rzuciłem z niedowierzaniem. – Oczywiście, że nie! Nie miałem pojęcia, że ona to zrobi, dlatego w pierwszej chwili nie reagowałem!
- Nie spodziewałeś się?! Czytasz w myślach, idioto! – Brązowe oczy zamgliły się od łez. Odruchowo uniosłem troskliwie dłoń, żeby zetrzeć dwie słone kropelki zjeżdżające w dół po jej policzkach. Początkowo chciała mi na to pozwolić, jednak w ostatnim momencie odepchnęła moją rękę.
Renesmee stała z szeroko otwartymi oczami i z przerażeniem przyglądała się to Belli, to mnie.
- Nie siedzę innym cały czas w głowach! Poza tym, nie myślała o tym! Bello, uwierz mi, ja…
- PRZESTAŃ! – krzyknęła histerycznie. Zadrżała lekko, biorąc spazmatyczny oddech, a potem odezwała się niebywale cicho, patrząc mi w oczy. – Ostatnią rzeczą, jaką bym się spodziewała, było to, że właśnie  t y  mógłbyś mnie tak zranić.
Zacisnąłem palce w pięści, usiłując poradzić sobie z przepełniającą mnie żałością. Chciałem wziąć ukochaną w ramiona, przytulić razem z Renesmee i zrobić wszystko, żeby zapomniała o incydencie, o którym i ja z wielką chęcią bym zapomniał. Tylko dla Belli i dla naszej córki istniałem. Bez nich życie jest ponure i bez sensu.
- Kiedyś myślałam, że jedyne, czego mogę być pewna, to tego, że ty mnie też kochasz – kontynuowała szeptem. – Kochałeś mnie nawet wtedy, kiedy mnie nie pamiętałeś! A teraz… Miłość do ciebie boli, bo jestem pewna, że…
Uświadomiwszy sobie ze zgrozą, do czego zmierza, czym prędzej jej przerwałem.
- Teraz to ty przestań. Liczysz się dla mnie tylko ty! TO przed chwilą… To było nieporozumienie, słyszysz?! N i e p o ro z u m i e n i e!
Pokręciła głową, ocierając łzy wierzchem dłoni i dokończyła myśl.
- … bo jestem pewna, że nie kochasz mnie tak, jak dawniej.
- Nie wygaduj bzdur! – zdenerwowałem się, że mi nie wierzy. – Kochałem cię zawsze i będę kochać do końca świata! Czemu w to nie wierzysz?!
- Bo ostatnio mogę wierzyć tylko własnym oczom – wydusiła z siebie z bólem w głosie.
Nim otworzyłem usta i odpowiedziałem, wyczułem w pobliżu woń Berenice. Wampirzyca niemal bezgłośnie przedzierała się przez las.
Nieoczekiwanie mój gniew i chęć gorączkowego zapewnienia Belli, że kocham ją całym swoim jestestwem… Opadły. Zniknęły. Przypomniało mi się, co mówiła Berenice jakieś pół godziny temu. Nie jesteście ze sobą szczęśliwi. Wasz związek jest nudny i zaczynacie szukać wad u drugiej osoby. Może jednak miała rację? Po co mam się męczyć, walczyć o coś, co wkrótce może się skończyć? Oddalamy się od siebie i to dosłownie…
Dopiero po dłuższej chwili odrobinę zawstydziłem się swoimi rozważaniami.
- Oczy nigdy nie dojrzą wszystkich szczegółów – oznajmiłem smutno. -,,Dobrze widzi się tylko sercem*’’.
Roześmiała się gorzko i cofnęła o krok.
- Miło się gawędziło, ale myślę, że już wystarczy tej bujdy.
- Co chcesz zrobić? – zapytałem nieufnie Bellę, urażony tym, że uważała moje słowa za bujdę.
- Muszę… Odejść. Pomyśleć… - przymknęła oczy.
- Z Renesmee? – warknąłem. Mimo wszystko nie podobało mi się, że Bella odchodzi, a na dodatek bierze ze sobą naszą małą córeczkę. Już raz sprawiła, że Ness postanowiła uciec i mnie odszukać. Pragnęła mieć przy sobie oboje rodziców. Kochała i mnie i Bellę.
Berenice przystanęła tuż za mną. Bella otworzyła oczy, a jej twarz wykrzywił gniew i nienawiść do nomadki.
- Tak, z Renesmee – powiedziała do mnie sucho. – Chyba nie sądzisz, że zostawię ją z tobą i z Berenice? – zabrzmiało to tak, jakbym był z burgundowowłosą nomadką w związku. Co dziwne, nie obruszyłem się za to. Jakoś… Było mi już obojętne, co Bella sądzi o mnie i mojej przyjaciółce. Tak, niech sobie myśli, co chce. Ja wiem swoje. I mam już tego wszystkiego dość.
- Odbierasz dziecko ojcu? – szepnęła ze zgorszeniem Berenice. Położyła mi pocieszycielsko rękę na ramieniu. Poruszyłem się, żeby ją odepchnąć, ale w końcu zamarłem w bezruchu z uniesioną dłonią, która po dłuższej chwili opadła bezsilnie z powrotem, wracając do poprzedniej pozycji i przyzwalając Berenice na bliskość. Sam nie wiem, dlaczego. Może po prostu poddawałem się na wszystko, bo odchodziła ode mnie ukochana?
Bella patrzyła na to z wyraźnym cierpieniem w oczach. Przeniosła wzrok na Berenice i jej czekoladowe spojrzenie znowu pociemniało, stwardniało.
- Nie. Wtrącaj. Się. TY POKRAKO! – ryknęła.
- Słyszysz, jak do mnie mówi? – pożaliła się w myślach Berenice. – Z r ó b  coś. Niech tego pożałuje.
I ogarnęło mnie pragnienie, żeby naprawdę złajać Bellę za jej słownictwo. Otworzyłem więc usta… Ale zaraz potem je zamknąłem, napotkawszy twarz ukochanej.
Co ja chcę zrobić?! Nakrzyczeć na Bellę? Dlaczego? Co się ze mną dzieje? Czy to Berenice ma na mnie taki wpływ? Jakim cudem?
Wyczułem wściekłość nomadki, kiedy nie zareagowałem. Odsunęła się trochę. Kątem oka zauważyłem, że splotła ręce na piersi.
- Taka mi wdzięczność – podsumowała cicho z kamienną twarzą.
- Zjeżdżaj stąd, zanim wyłupię ci oczy – wycedziła Bella groźnie. Renesmee syknęła cicho, wyrażając solidarność z matką.
Berenice aż się zachłysnęła z oburzenia.
- NO ZRÓB COŚ! – zapiała w myślach.
Spojrzałem na nią skołowany. Co ona ode mnie chce?
Nomadka odetchnęła głęboko i znowu przysunęła się do mnie. Postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Cokolwiek to znaczyło.
- Przecież ja go tylko wspieram – powiedziała słodko. – Jesteś straszną despotką. Zarozumiałą i obrażalską na dodatek. Sama sobie zapracowałaś na taki los. To przez ciebie… - twój ojciec zginął.
Posłałem jej zaskoczone spojrzenie. Czemu w ostatniej chwili ugryzła się w język, żeby tego nie powiedzieć? I w ogóle, to skąd wiedziała o tym, że Charlie nie żyje?
- Cóż, to przez ciebie wasz związek się rozpadł – dokończyła zdanie zupełnie inaczej. – Nieprawdaż, Edwardzie?
Ukryłem twarz w dłoniach, ale tylko na sekundę. Kiedy podniosłem oczy, Bella stała całkiem zesztywniała. Wbijała we mnie wzrok.
- Też tak uważasz? – zapytała niemal beznamiętnie, ale wiedziałem, ile ją kosztowała cała ta sytuacja.
Nie odezwałem się. Nie wiedziałem, nic już nie wiedziałem! Znowu miałem cholerny mętlik w głowie! Zacząłem żałować, że jestem wampirem. W tamtym momencie najchętniej poszedłbym spać. Na bardzo długo. A potem obudziłbym się z nadzieją, że wszystko jakoś się ułożyło…
Bella wypuściła głośno powietrze z ust. Zerknęła w dół, na swoją dłoń. Wyciągnęła ją przed siebie i zdjęła z palca pierścionek zaręczynowy. Otworzyłem szeroko oczy, przyglądając się temu z przerażeniem. Och, Bello, nie…
- Skoro tak… - z trudem ukrywała cierpienie, kiedy rzuciła we mnie biżuterią. Złapałem odruchowo pierścionek.
Przyglądając się mu ponuro, nieoczekiwanie poczułem satysfakcję.
Satysfakcję?! Przecież właśnie walił mi się świat! Byłem zrozpaczony i nagle poczułem satysfakcję? Zbulwersowany swoimi uczuciami spojrzałem na Berenice. Na jej wargach czaił się zadowolony uśmieszek.
Co to wszystko ma znaczyć?
Zdezorientowany przeniosłem wzrok na Bellę. Wiatr delikatnie rozwiał brązowe włosy mojej ukochanej. Wyglądała pięknie i smutno.
- Bello – szepnąłem błagalnie, odgadując, że za chwilę odejdzie. Nie kryłem prawdziwej rozpaczy, która panoszyła się w moim sercu. Wyprała ona wszelkie inne uczucia, które mnie wypełniały.
Dziewczyna spojrzała mi w prosto w oczy. Przez chwilę wpatrywaliśmy się sobie intensywnie, czytając sobie nawzajem w twarzach. W ciągu tych paru sekund poczułem znowu łączącą nas więź i to niezwykle wyraźnie. Zawsze ją czułem, chociaż ostatnio… zrobiła się jakby niewidoczna. Tworzące ją nici poluzowały się i rozplotły. Teraz na moment połączyły się mocniej.
Nie wiedzieć czemu, nasze zachowanie bardzo niepokoiło Berenice, ale nie zwracałem na nią najmniejszej uwagi.
Przygnębiona dawna łowczyni pokręciła głową, zrywając kontakt wzrokowy i cofnęła się do tyłu o kilka kroków, ciągnąc za sobą nasze dziecko. Nessie zerknęła na mamę, a potem puściła jej rękę i z powrotem zbliżyła się do mnie, żeby się pożegnać. Nieoczekiwanie jednak przystanęła, podejrzliwie patrząc na Berenice.
- Och, nienienienie! – wyłapałem gorączkowe myśli nomadki. B a ł a  się, że Renesmee do mnie podejdzie.
Dziewczynka uśmiechnęła się do mnie smutno, a potem odwróciła na pięcie i wróciła do Belli.
Odeszły prędko. Przez pewien czas wpatrywałem się w ich plecy, jednak było to dla mnie zbyt trudne. Zamknąłem oczy i zwiesiłem głowę.
Nie miałem pojęcia, co teraz zrobić. Nie przeżyję przecież bez nich! Muszę działać, muszę je odzyskać!
Ale jednocześnie nie miałem na to siły. Czułem się wyzuty ze wszelkiej energii.
- Nie martw się – usłyszałem spokojny głos Berenice. -  Tak jest lepiej. Bella nie jest ciebie warta.
Musiałem być naprawdę  skołowany i zrozpaczony, bo… Jej uwierzyłem.



______________________________________________________________________________

*,,Mały książę’’ Antoine de Saint - Exupery





Wiem, rozdział całkowicie dziwny i straszny, ale TAK MIAŁO BYĆ. Jak już zauważyłyście, Edward nie jest sobą. Mam nadzieję, że oddałam to tak, jak chciałam. Jestem dość zadowolona z tej noci, więc chyba się udało  Przepraszam za różne powtórzenia, ale nie miałam siły już  niczego poprawiać.
Szykuje się ciężki tydzień w szkole + muszę się przygotować do 6-cio dniowego obozu szkoleniowego… Brr. HELP ME! Będą nas męczyć :’(
Taak… Ogólnie to chcę powiedzieć, że NN  p r a w d o p o d o b n i e  za jakieś 2 tygodnie. Tzn, jak wrócę z obozu. O ILE wrócę XD

Pamiętacie Czak Czaka Norrisa? I teletubisie? Haha, to były czasy XD
W internetach wynalazłam taką zabawną bujdę:


Papa, Misiątka <3 <3 <3 

niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 84



Świetna piosenka, pomogła mi przy pisaniu rozdziału, chociaż nie w takim stopniu jak Wy i Wasze motywujące komentarze ;3  To była twórcza Majówka. Po raz pierwszy od początku tego roku (!) świetnie mi się pisało :D I myślało (cud, ja myślałam :P).

Dzisiaj dużo z perspektywy Sheili, bo należy zacząć wyjaśniać parę rzeczy. Albo je bardziej pogmatwać. .. Myślę, że Was dziś zaskoczę.

No to jeszcze polecę przeczytać tłumaczenie piosenki i…..
Zapraszam na rozdział …
…który został dodany równiutki tydzień po 3-cich urodzinkach bloga, które były 26-go.  Wowowowow!

Ach, muszę teraz podziękować Wam WSZYSTKIM, za to, że ze mną jesteście, chociaż ostatnio jest BARDZO ciężko. DZIĘKI, DZIĘKI, DZIĘKI! Kocham Was, ludziska!
Przy okazji pozdrawiam serdecznie Angelikę XD, która obleciała wszystkie moje blogacze :) Podziwiam Cię!

,,Wszyscy potrzebujemy kogoś, na kim można się oprzeć’’ – na tym blogu mam Was <3 ;*

Dobra, koniec czułości, jazda z tym koksem! XD



***
Sheila, dziewczyna o oliwkowej karnacji, była już blada niemal jak swoja kuzynka, Bella, i spięta niczym wampir. Jacob w przeciwieństwie do niej był całkiem rozluźniony. Szedł swobodnym krokiem obok niej, całkiem spokojny. Jak to wilk.
Zbliżali się nieubłaganie do niewielkiego domu położonego na lesistym wzgórzu, z którego rozciągał się widok na skrawek morza Śródziemnego.
- Sheila – wymruczał jej ciepło do ucha, przytulając ją do siebie mocniej swoimi gorącymi, silnymi ramionami. – Uspokój się. To przecież tylko twoi rodzice a nie żądne krwi pijawki. A skoro tamtych ostatnich się nie boisz, to tych pierwszych chyba też nie powinnaś, co nie? – zażartował, na co wywróciła oczami.
- Nie poznałeś ich jeszcze – wymamrotała. – Ale bardziej chodzi mi o to, żeby niczego nie chlapnąć o…
- Ach – Jacob zrozumiał w mig, o kim mówiła dziewczyna. – No tak. Może o nią nie zapytają.
- W cuda nie wierz – westchnęła.
Wyszczerzył bielutkie zęby w uśmiechu.
- Dlaczego nie? Cuda się zdarzają. Choćby takie wpojenie – przycisnął wargi do jej policzka. Rozluźniła się odrobinę.
- Wiem… Po prostu… Tak się mówi.
W pogodnym milczeniu doszli nareszcie do końca drogi. Sheila się zawahała. Jacob wręcz przeciwnie – pociągnął dziewczynę do drzwi, które otworzyły się nagle, ukazując stojącą za progiem kobietę.
- Sheila, słońce! – wykrzyknęła i podbiegła błyskawicznie do swojej córki. Jacob puścił Sheilę, by Helen Cortez mogła ją wyściskać. – Wróciłaś!
Z wnętrza domu wynurzył się łowca z Hiszpani. Był odrobinkę bardziej powściągliwy – po prostu obdarzył Sheilę pogodnym uśmiechem, mówiącym ,,witaj w domu’’. Potem skinął głową na przywitanie Jacobowi, nie zdolny w owej chwili do wypowiedzenia choćby słowa.
- Tak, mamo – mruknęła niepewnie Sheila. Odsunęła się od matki. Ciągle w głębni duszy była odrobinę zła na rodziców o to, że usiłowali ułożyć jej życie z Joeyem. Niby im wybaczyła, ale… Sheila nigdy tak łatwo nie zapominała. – I przywiozłam pasażera na gapę.
Jake zaśmiał się. Helen spojrzała na niego z zaciekawionym uśmiechem.
- Wcale nie na gapę – udał oburzenie zmiennokształtny. – Nazywam się Jacob i… jestem chłopakiem państwa córki. Jest mi bardzo miło was poznać.
- Nam również – Helen z rozpędu i jemu rzuciła się na szyję. Była tak szczęśliwa odwiedzinami córki, że nawet nie miała czasu dziwić się faktem, że dziewczyna przywiozła ze sobą chłopaka… A skoro przedstawia go już rodzicom, to znaczy, iż to coś poważnego.
- Dokładnie. Helen, nie duś biedaków! – zaśmiał się Antonio, przyglądając się z zaciekawieniem Jacobowi. – Wejdźmy do domu.
Tak też zrobili. Przeszli do salonu i usiedli przy stole. Matka Sheili przyniosła świeżo zrobioną lemoniadę.
Antonio z zamyśleniem potarł brodę.
- Nie mówiłaś, córeczko, że poznałaś jakiegoś przystojnego chłopca – mruknął do Sheili.
- No, nie – wybąkała. – Bo z Jakem tak jakoś… Szybko poszło. Przynajmniej z jego strony. A poza tym nie miałam ostatnio głowy, żeby… - machnęła ręką i urwała. Właściwie, to czemu ona się przed nimi tłumaczy? To jej życie. Nie musi im wspominać od razu o wszystkim.
- Szybko poszło? – uśmiechnęła się Helen.
- Wpoiłem się w Sheilę – wyjaśnił Jacob, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie. Sheila spojrzała na niego ostrzegawczo, ale on się nie przejął. – Nie jestem człowiekiem, tylko zmiennokształtnym. Przyjaźnię się z Bellą, a kiedy Sheila do niej przyjechała, to ona nas zapoznała ze sobą… I się wpoiłem.
Rodzice Sheili dość długo zbierali szczęki z podłogi.
- Jesteś zmiennokształtnym z La Push? Charlie opowiadał nam kiedyś  legendy dotyczące Quileutów…
Jacob przytaknął.
- Jak się nazywasz, młodzieńcze? – zapytał nieoczekiwanie Antonio, marszcząc czoło, jakby usiłował sobie coś przypomnieć.
- Jacob Black.
- Ach! – Mężczyźnie rozbrysły oczy, z których jednocześnie zniknęła wszelka nieufność co do młodego Indianina. - Black, rzekłeś? Czyż nie tak nazywał się przyjaciel Charliego?
Jacob i Sheila wymienili posępne spojrzenia. Oboje zamilkli i opuścili głowy.
- Co się dzieje? – zapytała zaskoczona Helen.
- Tak, mój ojciec przyjaźnił się z Charliem – powiedział cicho Jake, przegryzając wargę. Oczy wilkołaka wyraźnie zmartwiały.
- Przyjaźnił? – Antonio zwrócił uwagę na czas przeszły.
Znowu zapadła grobowa cisza. Sheila wbiła wzrok w blat stołu, w jeden ze słojów na jego drewnianej powierzchni.
- Sheila? – odezwała się z niepokojem Helen. – O co chodzi?
Brunetka podniosła głowę. Bella powiedziała, że może i powinni wiedzieć. Ha, są rodziną. Mają pełne prawo mieć świadomość, że Charlie…
- Kiedy byłam tu po swoje rzeczy wyjechałam równie szybko, jak się pojawiłam. Jacob zadzwonił do mnie i powiedział coś, co wolałam potwierdzić. Dlatego nie wspominałam wam, że… Charlie Swan nie żyje.
Helen głośno zaczerpnęła powietrza do płuc. Antonio zaczął coś do siebie mamrotać po hiszpańsku. Ich zadowolenie i podekscytowanie przemieniło się w szok i smutek.
- Cómo es eso? – powiedział głośniej. - Jak to?
- Zabił go pewien wampir – wyjaśnił ponuro Jacob. – Bella wpadła w depresję… Potem wyruszyła na poszukiwanie drania.
- Dorwała go i się zemściła – uzupełniła identycznym tonem Sheila.
- Dios Mío – wymamrotał Antonio. – Co teraz z Bellą?
Sheila mentalnie zazgrzytała zębami. Miała nadzieje, że jakoś ich to nie zainteresuje. Ale oczywiście  m u s i e l i  się o zapytać o jej kuzynkę. I co teraz? Nie lubiła kłamać, ale zobowiązała się, że ochroni Bellę wampirzycę i jej rodzinkę pijawek przed swoimi rodzicami i innymi łowcami.
- Szczerze mówiąc… Zniknęła, jak to ma w zwyczaju. Miała już dosyć takiego życia. Rozumiecie, wieczna tułaczka, uganianie się za wampirami…  - poniekąd Sheila tu nie kłamała. - Ja i Jacob jeszcze z tego nie zrezygnowaliśmy. Nadal chronimy ludzi.
- Bycie łowcą to nasze przeznaczenie, a nie coś, od czego można uciec – rzucił z przyganą Antonio.
Sheila wzruszyła ramionami. Nie zgadzała się do końca z ojcem, ale wiedziała, o co mu chodzi.
- Ale jak to: zniknęła? – przejęła się Helen losem Belli. Jej oczy były pełne łez. – A może coś jej się stało?
- Skąd – mruknęła Sheila. – Bella jest jak kot, zawsze spada na cztery łapy i uniknie kłopotów, chociaż ciągle w nie wpada. Tylko że jej bliscy nie zawsze mają takie szczęście.
- Och, Charlie! – jęknęła zduszonym głosem Helen. – I biedna Bella. Masz z nią jakiś kontakt?
- Nie – skłamała gładko Sheila. – Ale napisała mi w liście, że mogę w razie czego liczyć na jej pomoc. Po prostu nie chciała wieść takiego życia, jakie wiodła dotychczas.
Znowu zapadła niezręczna cisza. Pierwszy przerwał ją Jacob.
- Doskonała ta lemoniada. W życiu nie piłem lepszej – oświadczył.
Sheila kaszlnęła, żeby się nie roześmiać. Ten to ma talent do zmiany tematu…

***
Bella

Kiedy słyszałam ten słodki, zalotny śmiech Berenice, miałam ochotę pozbawić ją tej ślicznej główki.  Edward spędzał z nią coraz więcej czasu i, ku mojej wściekłości, nie widział w tym nic złego. Przecież się tylko ,,przyjaźnią’’. Mówił mi to z niezmąconą pewnością, aż do znudzenia.
Przycichłam ostatnio i tylko z boku obserwowałam rozwój sytuacji, tłumiąc swoją złość. Dlaczego? Bo nie miałam żadnego poparcia, żeby pokazać Berenice, gdzie raki zimują. Moja rodzina uwielbiała tą małpę.
Po jakimś czasie życia w cieniu zorientowałam się, że Cullenowie traktują mnie niemal jak… niewidzialną. Nikt nie zwracał na mnie większej uwagi, chyba że mówiłam bardzo głośno i dobitnie. Niepokoiło mnie to, że wszyscy tak się zachowywali. Tak jakby… to Berenice przejęła moją rolę w tej rodzinie, jakakolwiek by ona była.
Kiedy wywlekłam niemalże siłą Edwarda na spacer i znowu wylałam swoje żale, spojrzał na mnie z najwyższym zdumieniem.
- Bello – zaczął ponuro. – Ty sama z własnej woli usuwasz się w cień… Oni mają wrażenie, że po prostu chcesz mieć od nich spokój, dlatego się nie narzucają. A ja myślę, że się zmieniłaś… Nigdy nie byłaś taka podejrzliwa i wycofana.
- Podejrzliwa i wycofana?! – wybuchłam. – Ja po prostu nie wiem, co się dzieje! Wszystko ostatnio kręci się wokół Berenice!
- Berenice jest tylko samotną nomadką – powiedział łagodnie.
- Tak, wiem – przerwałam mu rozzłoszczona. – Słyszałam już tą gadkę. Berenice jest samotną nomadką, która była wcześniej zagubiona i biedna niczym spłoszona sarenka, która w tej samotności najzwyczajniej w świecie zjada ludzi.
- Obiecała, że będzie polować bardzo daleko.
Pitu – pitu.
- Wprawdzie jestem wampirzycą, ale chyba właśnie doznałam odruchu wymiotnego.
- Bello, przestań – zdenerwował się nagle. – Ciągle się niej czepiasz, a przy okazji mnie i całej rodziny. Spróbuj się w końcu zaprzyjaźnić z Berenice, ona naprawdę zyskuje przy bliższym poznaniu.
Opadła mi szczęka. Co on najlepszego wygaduje?!
- Naprawdę mam  z a p r z y j a ź n i a ć  się z tą podłą pijawką? – wycedziłam lodowatym tonem.
Zacisnął zęby i spojrzał na mnie spode łba. Nie powiedział nic, najwyraźniej ostatkiem siły woli powstrzymując się przed wściekłym warknięciem. Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę z gniewem.
W pewnym momencie rysy mojej twarzy złagodniały. Zamknęłam oczy i pokręciłam głową, czując, że szczypią mnie oczy, a kąciki ust wyginają się ku dołowi.
- Bella… - szepnął z rezygnacją Edward. – Proszę, nie płacz.
Za późno – łzy wypłynęły już spod moich powiek. Widząc to przyciągnął mnie do siebie i otoczy ramionami, uprzednio ścierając wilgoć z moich policzków. W nim też wyczułam smutek. Mimo tego, iż się złościliśmy na siebie, było mu teraz przykro, że ta sytuacja doprowadziła mnie do takiego stanu.
Wtuliłam się w niego łapczywie, mimo wszystko czując ulgę. Brakowało mi jego bliskości. Od kilku dni tylko sporadycznie trzymaliśmy się za ręce. Berenice spowodowała, że odsunął się ode mnie, a ja na to pozwoliłam, za bardzo skupiając się na Berenice, a za mało na rodzinie. Może i miał rację? Może naprawdę się zmieniłam? Wycofałam się i… Zmiękłam…? Bo kiedyś za żadne skarby bym nawet nie pozwoliła mu zerknąć na nomadkę. A teraz potrafiłam jedynie co jakiś czas oznajmiać, że nie podoba mi się to spoufalanie się.
Otworzyłam oczy i napotkałam jego złote spojrzenie.
- Dawniej właściwie się nie kłóciliśmy. Byliśmy razem, mieliśmy siebie i tylko to się liczyło, nawet jeśli mieliśmy odmienne zdanie – zauważyłam.
W odpowiedzi jedynie westchnął ciężko i złożył na moim czole krótki pocałunek.
- Obecnie… Skłóciła nas jedna, głupia wampirzyca. Pojawiła się i nagle coś się zmieniło. Nie podoba mi się to - szepnęłam roztrzęsionym głosem. – Trzeba coś zmienić, bo… jest źle.
- Nie jest źle – pokręcił lekko głową. – Wyolbrzymiasz to troszeczkę. Pojawiła się Berenice i zmieniło się tylko to, że ona jest dla mnie… Jak Jacob dla ciebie.
- Mhm – mruknęłam. – Czyli Berenice jest narzeczoną twojego kuzyna, poznałeś ich ze sobą, a wcześniej w dzieciństwie bawiliście się razem w piaskownicy? Och, nie wspomnę o wspólnym polowaniu na złe wampiry, które chciały cię zabić, a Berenice postanowiła ci pomóc…
- Chodzi o naszą relację, a nie o to, co przeżyliśmy – wytłumaczył mi cierpliwie.
- Mniejsza o to – objęłam go za szyję, znowu poważniejąc. – Berenice nas rozdziela, nie zaprzeczaj. Ja ciebie nigdy nie ignorowałam, kiedy Jacob był w pobliżu. Doszłam do wniosku, że najlepiej będzie, jak…
Przyglądał mi się czujnie.
- Jak co?
- Jak wyjedziemy z Forks – dokończyłam powoli, z nadzieją, po czym szybko dodałam błagalnie: – Tylko ty, ja i Renesmee. To nie musi być specjalnie daleko, może nawet jedynie na drugi koniec stanu… Ale po prostu… Wyjedźmy.
Zdziwiłam go. Przez dłuższą chwilę nie wiedział, co powiedzieć.
- Renesmee nie będzie tym zachwycona – powiedział ostrożnie.
- Renesmee chce żebyśmy byli szczęśliwi i żebyśmy oboje byli przy niej.
Odwrócił wzrok. Miałam wrażenie, że szukał kolejnej wymówki.
- No nie wiem… Mamy wszystkich zostawić?
- Będziemy się często widywać! Nie wyprowadzimy się na koniec świata, tylko po prostu… Ciut dalej.
- Przecież mamy swój dom tutaj – zauważył.
- Teraz martwisz się o dom?
- Esme będzie zawiedziona – usprawiedliwiał się bezsensownie.
- Zrozumie to.
Otworzył usta, by wytoczyć kolejny argument, ale zrezygnował z tego i zamilkł na dłuższą chwilę. Ja również się nie odzywałam. Czekałam na jakąś jego reakcję. Czekałam, aż sobie to przemyśli i przekona się, że moja propozycja jest najlepszym rozwiązaniem i że…
Chwila. Coś nie gra.
Wzięłam głęboki oddech, gdy wreszcie to do mnie dotarło… Moje ręce zsunęły się z jego ramion i luźno opadły mi przy tułowiu.
- Ty nie chcesz z nami wyjechać – odkryłam. – A jeszcze niedawno miałam wrażenie, że pojechałbyś z nami wszędzie…
Pokręcił powoli głową.
- Nie chcę po prostu upuszczać zbyt szybko tego miejsca – powiedział z ociąganiem. - Jeszcze możemy tu zostać.
- A może po prostu już mnie tak nie kochasz? – kolejne łzy wypłynęły mi z oczu. – Pojawiła się Berenice i twoje uczucia do mnie zmalały?
Natychmiast znowu spojrzał mi w oczy.
- Nie wygaduj głupot – rzucił z oburzeniem. - Kocham cię do szaleństwa! Kocham ciebie i Renesmee!
Nie wiem dlaczego, ale nie przekonały mnie jego zapewnienia.
- To w takim razie zastanawiam się – wyszeptałam - czy nie zaczynasz kochać Berenice.
- Teraz tu już przesadziłaś – wycedził. Odsunął się gwałtownie, obrócił czym prędzej na pięcie i ruszył przed siebie.
Ukryłam twarz w dłoniach. Znałam go dobrze. I doskonale widziałam, że mimo zdecydowanego tonu głosu w jego oczach pojawiło się wahanie… Wahanie, które boleśnie ugodziło w moje nieruchome serce niczym sztylet z trucizną na ostrzu.
Miałam wrażenie, że już go nie ma. Nie ma MOJEGO Edwarda. Jest teraz tylko jego niepełna, przerażająca wersja, którą stworzyła sobie i podporządkowała Berenice.
Jak to się mogło stać? I co ja teraz mam zrobić? Nie wiedziałam. Miałam pustkę w głowie.
Berenice… Wkroczyła do naszego życia i je rozbiła. Na każdego jakoś wpłynęła, nawet na mnie. Sprawiła, że przestałam w siebie wierzyć i zamknęłam się w sobie.
Jaki ona ma cel w tym, że mnie odsuwa od mojej rodziny? Nie miałam zielonego pojęcia. Lecz zrozumiałam jedno: już dość użalania się nad sobą i na pozwalanie, by Cullenowie troszczyli się ,,biedną’’ Berenice. Czas wykopsać ją stąd w kosmos.

***

Sheila tęskniła za morzem, za tym upałem i za mocnymi promieniami słońca. Brakowało jej takiej pogody w La Push. Wprawdzie nawet przyzwyczaiła się do strefy umiarkowanej, ale uwielbiała śródziemnomorską. Dorastała głównie w takim klimacie. Antonio nie potrafił na zbyt długo rozstać się z Hiszpanią.
Na dodatek był z nią Jacob. Leżała ręczniku, rzuconym niedbale na piasek, a Jacob odpoczywał obok, głaszcząc delikatnie jej rozgrzane plecy. Było to tak przyjemne, że niemal zasnęła…
Ocknęła się jednak, kiedy wyczuła znajomy zapach oraz to, że Jacob cały zesztywniał. Podniosła się, uklękła i usiadła na stopach, rozglądając się za właścicielem tej woni.
Joey. O rany, co on tu robi?
Wyczuła na sobie spojrzenie Jacoba. Och, chyba powiedziała tamto na głos.
- Mam go stąd wyprosić? – w głosie Indianina czuć było słabo tłumiony gniew. Sheila kiedyś wspomniała mu o swoim byłym narzeczonym, oraz jak to narzeczeństwo się skończyło.
- Nie, Jake. Sama to załatwię – wymruczała chytrze. Chciała dopiec swojemu byłemu jeszcze bardziej, chciała znowu sprawić, żeby pożałował tego, że ją zdradzał. Nie czuła do niego nic oprócz zajadliwej nienawiści, chociaż jego widok budził w większości miłe wspomnienia. Niestety przeważało jedno specyficzne, najgorsze w jej życiu – obraz Joey’a całującego się z jakąś rudą ździrą.
Chłopak z gracją przemykał po kamieniach które otaczały tę malutką plażę. Człowiek nie potrafiłby sobie z tym poradzić, ale młody łowca zachowywał równowagę nawet na najbardziej śliskich i słonych od wody głazach. W końcu zeskoczył z ostatniego i przystanął kilka metrów od Sheili i Jacoba.
- Cześć – powiedział nieco niepewnie.
Jacob już otworzył usta, żeby coś odwarknąć gniewnie, kiedy Sheila mu przerwała:
- Czego tu chcesz? – syknęła lodowato.
- Porozmawiać – odparł bez mrugnięcia okiem, chociaż widziała, że zabolał go jej ton. Założył sobie ręce na piersi i zerknął na Jacoba. – Coś ty za jeden?
Jake najeżył się. Sheila położyła mu dłoń na ramieniu, żeby go uspokoić.
- Och… - Joey’owi nagle łuski opadły z oczu. – No tak. Już masz chłopaka – przez łowcę przemawiało rozżalenie.
- Owszem – potwierdził Jacob. – Wiec lepiej stąd zmykaj, koleś. Wiem, co narozrabiałeś.
Rysy twarzy Joey’a stężały.
- Sheila, naprawdę  m u s i m y  porozmawiać. Proszę.
Dziewczyna westchnęła. Pochyliła się w stronę Jacoba i cmoknęła go krótko w usta.
- Mógłbyś? – zapytała cicho. – To nie potrwa długo. Wysłucham tylko tego debila, a potem – zerknęła groźnie na Joey’a  - potem on sobie pójdzie.
Jake popatrzył badawczo na Sheilę, żeby upewnić się, czy sobie poradzi ze swoim byłym… Narzeczonym. W końcu kiwnął głową, podniósł się i odszedł brzegiem morza w kierunku ujścia zatoki.
Przez dłuższą chwilę dwójka niegdyś podobno zakochanych łowców wpatrywała się w siebie – ona z chłodem w oczach, on z bólem.
- To tak na poważnie? – zapytał w końcu, siadając na skraju ręcznika.
- Stokroć bardziej niż my kiedyś – wycedziła.
- Mówisz to, żeby mi dopiec, tak?
- Nie – pokręciła głową. – Stwierdzam fakt. Jacob jest moją bratnią duszą, dopełnia mnie. Ty… Teraz sądzę, że ty po prostu zabierałeś ze mnie wszystko po trochu, aż w końcu nie byłam sobą. Ale te części mnie wróciły natychmiast, kiedy zobaczyłam ciebie z tą rudą pięknisią, jak wpychaliście sobie języki do gardeł.
Skrzywił się.
- To wszystko nie prawda! To nie było tak! Nie wiem, co się działo! Nie wiem, co się  z e   m n ą działo…
Parsknęła. Idiota. Co on jej próbuje wmówić?
- Jesteś niepoważny.
- Wcale nie! Mówię prawdę! Nie wiesz, co się działo‼!
- Ach, tak?!
- Nie. Nic nie wiesz – ukrył twarz w dłoniach. Po jego głosie słychać było, że był bardzo zagubiony. Sheila pierwszy raz widziała, żeby jej były narzeczony tak się zachowywał.
- Czego nie wiem? – zapytała odrobinę łagodniej.
Ręce opadły mu na ziemię. Zaczął miętosić skraj ręcznika palcami prawej dłoni.
- Tylko się nie denerwuj i daj mi dokończyć, dobrze? I chociaż  s p r ó b u j mi uwierzyć…
- Niech ci będzie… - niechętnie, ale się zgodziła.
- Okey… Kiedy pojawiła się w moim życiu Berenice… Opisałaś to dobrze: ona zabierała ze mnie to, co ty dałaś mi dobrego, czyli wszystko. Czułem się dziwnie, jak nie ja. Miałem mętlik w głowie ilekroć byłem sam… A kiedy Berenice była bliżej, ten mętlik ustawał. Potem się zorientowałem, że ona po prostu manipulowała mną i dyrygowała jak chciała… Miałem wrażenie, że uczucia które czułem, nie były moje – spojrzał na nią z udręką. – To wszystko było sztuczne, narzucone…
Sheila usiłowała być spokojna, ale bajeczki które wciskał jej Joey były po prostu… Niewiarygodne! Miała ochotę zdzielić go w twarz. Parokrotnie.
- Fascynujące – nie mogła powstrzymać zgryźliwego komentarza.
Przegryzł wargę.
- Nie wierzysz mi.
- Ani trochę.
- Sheila, błagam! Mówię prawdę! – zarzekał się.
- Chcesz mi wmówić – warknęła - że laska cię ubezwłasnowolniła i że nie chciałeś mnie z nią zdradzać?
- Nie byłem świadomy tego, co robię – upierał się.
Sheila wstała gwałtownie.
- Wynoś się stąd. Wynoś się z mojego życia!
Joey opuścił głowę.
- Właściwie, to się tego spodziewałem – mruknął.
- W y n o ś   s i ę – powtórzyła dobitnie. Chłopak spojrzał na nią i w końcu podniósł się do góry.
- Dobrze. Zniknę z twojego życia. Świadomie, czy nie… Zraniłem cię. Przepraszam za to – patrzył na nią oczami zbitego psiaka, jakby jeszcze tliły się w nim resztki nadziei, że Sheila mu nagle przebaczy.
- Świetnie. To znikaj.
Uniósł palec wskazujący w górę.
- Ostatnia rzecz: muszę cię ostrzec. Powinnaś na siebie uważać. Dobrze?
Zmarszczyła czoło.
- O co ci chodzi?!
Przez chwile zbierał słowa.
- Berenice się niezwykle tobą interesowała, zwłaszcza wtedy, kiedy zobaczyła gdzieś u mnie w albumie twoje zdjęcie z Bellą. Nie wiem dlaczego, ale wówczas nie widziałem w tym nic dziwnego. Potem po tej dziwnej akcji… Kiedy nas przyłapałaś, od razu zniknęła, a ja zacząłem odzyskiwać rozum. Usiłowałem cię szukać, ale zniknęłaś… Zastanawiam się, czy Berenice nie znała cię wcześniej i czy nie chciała się o coś zemścić.
Sheila patrzyła na niego w osłupieniu.
- Joey… Przestań ćpać. Chociażby zmień dilera.
- Narkotyki ani alkohol nie działają zbytnio na łowców – popukał się w czoło.
- No to może jesteś wyjątkiem. Idź już sobie, mam cię szczerze dosyć.
Zawahał się, smutniejąc.
- Ale Sheila… Ja cię kocham. Nadal cię kocham.
- Mam cię stąd wykopsać SIŁĄ?! – ryknęła, doprowadzona do furii. Jak on śmiał jej coś takiego mówić?! Podły, zakłamany, cham z niewyobrażalną wyobraźnią i głupimi wymówkami. Sheili było żal Joey’a. I siebie. Jak mogła darzyć uczuciem kogoś takiego? Potworność.
- Nie trzeba – uniósł dłonie do góry i wycofał się.
Kiedy odchodził rozejrzała się  w poszukiwaniu Jacoba. Stał w sporej odległości od niej, ale najwyraźniej uważnie przyglądał się całej rozmowie.
Przełknęła łzy, które nieoczekiwanie pojawiły się w jej oczach i podbiegła do Indianina. Odetchnęła dopiero wtedy, kiedy utonęła w jego gorących objęciach. Tulił ją do siebie kurczowo, zaniepokojony jej stanem.
- Cii, już wszystko dobrze, kochanie. Jestem przy tobie – szeptał jej ciepło do ucha.
I w tamtej chwili pomyślała, że dobrze się stało. Dobrze, że ta cała Berenice wkroczyła w życie Joey’a i ,,,namieszała’’ mu w głowie. Dobrze, że pojechała do swojej kuzynki, Belli, a ta poznała ją z Jacobem, przeczuwając, że będą do siebie pasować.
Ach, Bells. Nigdy nie lubiła zbytnio Joey’a. Mówiła Sheili, że nie powinni być ze sobą. A ona, głupia gęś, nie słuchała swojej kuzynki, bo przecież dziewczyna nie miała stałego chłopaka. Sheila wiedziała teraz, dlaczego: Bella szukała swojej bratniej duszy. I znalazła. Sheila również. Obie były teraz szczęśliwe.
Przycisnęła usta do swojego Wilka. Oby było tak już na zawsze…

***
CDN
;3