niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 80


MUZYKA: Dannic - Dear Life / David Guetta - Titanium / SEBASTIAN INOGROSSO - RELOAD (chyba najbardziej pasje, zwłaszcza jak się przetłumaczy tekst :)

***
W końcu się zemściłam. Zabójca mojego ojca i mój dręczyciel nie żyje. Moja córka i ukochany są chwilowo bezpieczni. Chwilowo, bo James mógł przecież zaangażować nie tylko Laurenta i Pana Pamięci w swoje chore przedsięwzięcie… Dlatego nie mogę wrócić do Edwarda. A poza tym, on już pewnie nie chce mnie znać…
Wybuchłam głośnym płaczem. Ba, z pewnością mnie nienawidzi! Uważa, że zwodziłam i oszukiwałam go przez całą naszą znajomość! I sama sprawiłam, żeby tak myślał!
Ocierając co jakiś czas łzy, zaczęłam iść w drogę powrotną. Ognisko z Jamesa już dogasało. Czas wrócić do mojej córeczki. Na pewno już się o mnie niepokoi z Kate. 
Jak na zawołanie rozdzwonił się mój telefon. Błyskawicznie wyjęłam go z kieszeni i odebrałam.
- Tak, Kate? – rzuciłam zadziwiająco spokojnie.
- Bella! – wychlipała Kate. Miała przerażony głos. Otworzyłam szeroko oczy i zastygłam w bezruchu, czekając na wieść, która przyprawiłaby mnie o zawał serca, gdyby on jeszcze we mnie biło.– Och, Bello! Nie wiem co robić! To potworne, jestem idiotką! Złą, głupią idiotką!
- Kate! Przestań! Co się stało?! Coś z Renesmee?! GADAJ! – ryknęłam do słuchawki, coraz bardziej zdenerwowana.
- Renesmee… R-Renesmee zniknęła!
Telefon wyślizgnął mi się z ręki. W ostatniej chwili ocknęłam się i złapałam go nim spadł na ziemię. Jednocześnie opadłam na kolana.
- Jak to: ZNIKNĘŁA?! – zapytałam słabo, przykładając telefon do ucha.
- B-byłyśmy w sklepie! Chciała koniecznie zjeść pączki! I poszłyśmy do marketu, ja wybierałam te cholerne pączki, a ona powiedziała na głos, że idzie wybrać sobie jakiś soczek!
- Powiedziała na głos? Przecież ona nie mówiła nigdy nic głośno! – szepnęłam do siebie, zaskoczona.
- Ja też się zdziwiłam! Dlatego jej pozwoliłam! Miała taki śliczny głosik! Nie wiem czemu, ale to uśpiło moją czujność! – zwierzała mi się. – Kupiłam pączki i zaczęłam jej szukać, ale nie było jej już  w sklepie… Wybiegłam na zewnątrz za jej tropem…
- I co?
- Urwał się przy ulicy. Na przystanku autobusowym…
Przystanku autobusowym…? Pomalutku wstałam z kolan i spojrzałam w stronę południowego zachodu. Miałam niemiłe przeczucie, że…
- Kate, uspokój się – warknęłam, bo wampirzyca cały czas chlipała. Zastanawiało mnie, jak ona to robi, że nie może ronić łez, a jednak szlocha. – Miała przy sobie cały czas to zdjęcie…? Moje i Edwarda? Rozmawiałyście o nim? – wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu.
- T-tak… Opowiadałam jej o nim i o reszcie Cullenów. 
- Co konkretnie mówiłaś?
- Zaczęło się od tego, że pytała, gdzie jesteś. Odparłam, że musisz znaleźć złego wampira, który skrzywdził jej dziadka i usiłował skrzywdzić jej tatusia…
Przeklęta Kate… Zawsze zbyt dużo paplała mojej malutkiej córeczce. 
- Potem… - ciągnęła z trudem Kate. – Potem Ness chciała wiedzieć, czy to przez tego złego wampira zostawiłaś Edwarda.
- I powiedziałaś jej, że tak?! – zacisnęłam pięść wolnej ręki.
- Yhm. Po czym kazała mi opowiedzieć więcej historii o Cullenach, o tobie. I o Forks…
Znowu zerknęłam na południowy zachód, w stronę półwyspu na którym spędziłam najlepsze i najgorsze chwile w moim życiu.
-  Gdzie jesteś?
- W-w domu. Myślałam, że tu przyszła. A-ale n-nie ma jej tu…
- Cicho. Sprawdź historię wyszukiwania w tym cholernym komputerze, który kupiłaś. Migiem!
Usłyszałam, że Kate przechodzi do innego pomieszczenia. Szybko uruchomiła komputer. Po dłuższej chwili wciągnęła dużo powietrza do płuc, wyraźnie czymś mocno zdziwiona.
- Bello, ona szukała środków komunikacji w stronę Forks! Nie do wiary…
Spodziewałam się tego, ale i tak nogi się pode mną ugięły. Moja córka postanowiła najwyraźniej poznać swojego tatę… Cholera jasna! A jak jej się coś stanie po drodze?! A jeśli… jej nie zaakceptują? Albo się przestraszą? Bądź co bądź, Ness wygląda trochę jak nieśmiertelne dziecko… A te stworzenia niegdyś siały spustoszenia wśród ludzi i prowokowały do walk wampirów.
- Przepraszam, Bello. Nie powinnam… Nie powinnam chyba tego wszystkiego jej opowiadać. Nie spodziewałam się, że ucieknie do Forks!
- Jasne – wycedziłam. – Wielkie dzięki, Kate. Módl się, żeby nic się nie stało mojemu dziecku, bo jeśli spadł jej właśnie włos z głowy, to dostaniesz za swoje.
Przez chwilę milczała, wyraźnie przejęta. Dała tyłka na całego, co tu dużo mówić.
- Jedziesz tam? Do nich?
- A MAM JAKIŚ WYBÓR?! – huknęłam z rozpaczą. 
- N-no tak… A ja mam też jechać? 
- Twoja rzecz. Ale dopóki moje dziecko się nie znajdzie przy mnie, to uważaj, żeby czasem na mnie nie natrafić – zasyczałam wściekle.
Znowu przez chwilę nic nie mówiła.
- Bells?
- CZEGO?!
- Co z Jamesem?
- Wiatr rozdmuchuje jego popioły. I uwierz, że to samo będzie z twoimi, jeśli Renesmee się coś stanie – warknęłam  i rozłączyłam się bez słowa pożegnania. No, właściwie to słowem pożegnania była ta jakże miła groźba…
Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam biegiem w kierunku miejsca, które przyciągało mnie i odpychało zarazem.
Bosko. No to czeka mnie podróż do Forks… 

***
Alice

Edward zachowywał się coraz gorzej. Właściwie nie rozmawiał z rodziną. Całymi dniami albo siedział w pokoju, albo łaził po lesie. Esme zaproponowała, żebyśmy się wyprowadzili, ale właśnie wtedy nagle jaśnie hrabia raczył okazać jakieś emocje (zdenerwował się) oraz przemówić. Mianowicie oznajmił, że on tu zostaje, nawet jeśli my wyjedziemy. A potem, rzecz jasna, odwrócił się i poszedł. Jestem ciekawa, czy ta poduszka, czy koc na którym leżała Bella, jeszcze nią pachnie i czy on nadal traktuje te przedmioty jak maskotki… 
Taak, nasz nieszczęsny brat był całkowicie załamany i nawet Jazz nie potrafił mu pomóc.
Ja i Sheila usiłowałyśmy wpaść na jakiś trop Belli. Chciałyśmy ją odnaleźć i przemówić do rozsądku… Ale bez moich wizji nic z tego.
Ach, moje wizje… Nie rozumiałam ich. Zaczynając od tego, że się nie pojawiały(a przynajmniej nie te, co trzeba…)! Jeżeli już widziałam coś, co dotyczyło Belli, to były to tak mgliste i dziwne obrazy, że nie mogłam się w tym połapać.
Pewnego dnia, zupełnie nieoczekiwanie, zobaczyłam jednak coś wyraźniejszego. Zobaczyłam Bellę, troszeczkę inną, niż ją sobie zapamiętałam. Nie potrafię tego wytłumaczyć, po prostu wyglądała… Groźniej? Piękniej? W każdym razie dziewczyna przedzierała się z zaniepokojoną miną przez jakiś gąszcz… I może nawet to był nasz las? Z drugiej strony takich lasów może być od groma i trochę…
Na tym niestety się skończyło. W sumie, to i tak kamień spadł mi z serca, bo obawiałam się, iż coś jej się stało. To była pierwsza wizja o Belli od czasu jej wyjazdu… A nawet jeszcze wcześniej.
Powoli zaczynałam jednak tracić nadzieję, że ona wróci. Była uparta i pewnie już zdążyła wplątać się w jakieś problemy… Znam życie. 
Następnego dnia zdołałam wyciągnąć mojego zdołowanego brata na dłuższe polowanie. Wybyliśmy aż za pasmo gór Olympic. 
- Edward, nie możesz coraz bardziej zamykać się w sobie – zaczęłam umoralniającą gadkę.
Od razu się najeżył.
- Odczep się, Alice. Tak fajnie sobie milczeliśmy – burknął. Czy to była próba zażartowania? Dość nieudolna. 
Warknęłam cicho, poirytowana.
- Daj spokój. Wiem, że ciężko o niej zapomnieć, ale…
Przystanął gwałtownie. Zdziwiona również stanęłam i spojrzałam na jego oburzoną twarz.
- Ciężko o niej zapomnieć?! A ty zapomniałabyś o Jasperze? Hę? Nie, nie zapomniałabyś! I nie zaczęłabyś szukać sobie innego faceta. Więc nie pieprz już głupot. Daj. Mi Spokój! – wycedził, a potem znowu ruszył w drogę.
Westchnęłam i pobiegłam za nim. 
- Chcę tylko, żebyś chociaż  s p r ó b o w a ł  żyć normalnie! Tak, jak ci kazała Bella!
Pokręcił głową, patrząc uparcie przed siebie.
- Czasem… Czasem mam ochotę rozpalić ognisko… I po prostu w nie wejść, żaby w końcu przestać cierpieć. Jaki ma sens dalsze życie bez niej? – zapytał z bólem. Spojrzał na mnie na chwilkę. W jego oczach nie było żadnej nadziei, żadnych pozytywnych uczuć.
Przeszedł mnie dreszcz. Do czego to doszło? Mój brat zaczyna mieć myśli samobójcze!
Wzruszył ramionami, znowu kręcąc głową. Usłyszał moje myśli, rzecz jasna. Ciekawe, bo ostatnio udawał, że nie interesują go niczyje przemyślenia i że nic nie podsłuchuje…
Otrząsnęłam się ze zdziwienia.
- Nawet o tym nie myśl! – zbeształam go, nim się odgryzł. – Powiem o tym Japerowi! I na pewno cię za takie głupoty palnie w łeb!
Prychnął.
- Jasne.
- Nie wierzysz mi?! Już ja mu powiem, żeby…
- CIII! – przerwał mi, nieoczekiwanie się ożywiając. Zerknął na mnie z zaintrygowaniem, a ja całkiem zdębiałam, bo nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Myślałam, że się obrazi na mnie, jak to ostatnio bywa… - Czujesz ten zapach?
- Zapach? – mruknęłam zrezygnowana, wciągając powietrze do płuc. Faktycznie, wyczułam dziwną woń… Dziwną. Była słodka i należała bez wątpienia do istoty, w której żyłach płynie krew.  I… przypominała mi zapach Belli… – Taak. Czuję.
- Może to jakiś łowca? – zmarszczył brwi Edward. – Bo nie, to nie Bella – zerknął na mnie z ukosa i dodał cicho: – Znam doskonale jej zapach.
Wydałam z siebie ciężkie westchnięcie.
- Nie wątpię. Chodźmy zobaczyć intruza – zaproponowałam i ruszyłam w stronę źródła zapachu. Mój towarzysz, wyraźnie zaintrygowany, podążał obok mnie.
Wkrótce natknęliśmy się na małą dziewczynkę, stojącą między drzewami. Była prześliczna! Miała kręcone, sięgające niewiele za ramiona miedziane włoski, czekoladowobrązowe oczy, bladą cerę i tylko lekko rumiane policzki. Jej serduszko biło szybko i cicho, przypominając dźwięk, jaki wydawało serce Belli. Dziecko wyglądało na najwyżej 3 – 4 lata.
Stanęłam w miejscu i przypatrywałam się jej jak ogłupiała. W życiu nie widziałam tak przesłodkiej dziewczynki! Zerknęłam na całkowicie zaszokowanego Edwarda. Edwarda, który miał identyczny odcień włosów, co mała… Wstrzymałam oddech.
Dziewczynka uśmiechnęła się do nas uroczo, a właściwie to głównie do niego.
- Dzień dobry, tatusiu – powiedziała dźwięcznym, melodyjnym głosikiem, w którym dało się usłyszeć niepewność.
Aż mnie zmroziło! Naprawdę to powiedziała? Powiedziała do mojego brata ,,tatusiu?!
- Co?! – wyrwało mi się. Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami. Wyraz totalnego zdziwienia nie znikał z jego twarzy.
- Dzień dobry, ciociu Alice – szepnęła trochę przygaszona moim niedowierzaniem.
Zamrugałam oczami. Ciociu Alice? Nie wiem czemu, ale… Po chwili zaskoczenia zrobiło mi się jakoś tak… Cieplej na sercu. 
Edward powoli przykucnął przy dziewczynce, wpatrując się w nią, jak znawca sztuki w jakieś nieznane dotąd dzieło Leonarda Da Vinci, czy innego genialnego artysty.
- Witaj, Renesmee – odparł nadal zaszokowany. Dziewczynka odetchnęła z ulgą.
Przyjrzałam się dokładnie tej małej istotce, noszącej imię po swoich babciach. I zorientowałam się w tym samym momencie, że dziecko jest niesamowicie podobne nie tylko do Edwarda, ale posiada też wiele cech jego byłej dziewczyny.
Renesmee przyglądała mu się z nieśmiałym uśmiechem.
- Ciocia Kate dużo mi o tobie opowiadała.
Kate?! Skąd mała zna Kate z Denalii?! I jakim cudem Edward i Bella mają dziecko?! Przecież to niemożliwe! Żaden wampir nigdy nie miał dzieci! A poza tym, Renesmee wygląda na jakieś 3, może 4 latka! Jakim cudem zdążyła się urodzić i tak urosnąć w… niecałe cztery miesiące?
- I dała ci też to zdjęcie, o którym przed chwilą myślałaś? – szepnął Edward. Pokiwała główką.
- Jakie zdjęcie? – zapytałam.
Renesmee wyciągnęła z kieszeni kurteczki pognieciony papier i podała mi go. Na kartce widniało zdjęcie mojego brata i przyjaciółki.
- Mamusia nie chciała, żebym za dużo wiedziała. Mówiła tylko, że za tobą tęskni – zerknęła na Edwarda. -  A ciocia Kate powiedziała mi wczoraj, że mama pojechała pozbyć się złego wampira, przez którego nie jesteście razem. Pomyślałam, że teraz wrócimy z mamusią do ciebie. Ale nie mogłam się doczekać i przyjechałam szybciej – uśmiechnęła się niewinnie, słodko.
Oddałam dziewczynce zdjęcie i odwzajemniłam uśmiech. T mała kruszyna podbiła moje serce…
Edward spojrzał na mnie z oszołomieniem.
- Alice, chyba… Chyba miałaś rację! Ona kłamała! Wyjechała, żeby odciągnąć Jamesa! – uświadomił sobie. – Nie przewidziała tylko, że jest w ciąży. I że Renesmee będzie chciała mnie poznać.
Uśmiechnęłam się szerzej.
- To znaczy, że królewna niedługo przyjedzie, królewiczu. Renesmee, masz śliczne imię.
- Wiem. Mama je wymyśliła – zatrzepotała rzęsami.
- Śliczne imię – powtórzyłam. – Skąd znasz Kate, maleńka?
Wzruszyła ramionami.
- Była z nami odkąd pamiętam. Mogę wam wszystko pokazać – zaproponowała, wyciągając ku mnie rączki. Odruchowo wzięłam ją na ręce, a ona przyłożyła mi dłoń do twarzy.
A potem zobaczyłam coś, co przypominało wizje. Ale to nie były wizje, tylko wspomnienia… Wspomnienia Renesmee dotyczące całego jej dotychczasowego życia. Od urodzenia się dziewczynki, aż do tej chwili.
Przyglądałam się temu ,,filmikowi’’ z zachwytem. Mała jest niezwykle utalentowana! Cóż, ma to po rodzicach! Kurczę, nie do wiary!
- Widziałeś? – wykrztusiłam do Edwarda, kiedy Renesmee odsunęła się. Pokiwał głową. Nadal był oszołomiony całą tą sytuacją. Cóż, nic dziwnego. Nagle dowiedział się, że ma córkę.
Renesmee była z siebie bardzo zadowolona, widząc, jacy jesteśmy zaskoczeni. Wyraźnie lubiła zadziwiać innych. Wtuliła się we mnie ufnie, lecz po chwili się odsunęła. Spojrzała na Edwarda.
- Chyba się nie cieszysz, że tu jestem… - szepnęła z żalem.
Drgnął. Chyba wyrwała go z zamyślenia.
- Co? Nie, cieszę się, tylko… Po prostu jestem zdumiony całą tą sytuacją, Maleńka – powiedział do niej czule. Najwyraźniej nie tylko ja zapałałam do dziewczynki nagłą i bezwarunkową sympatią. – Czy… Czy twoja mama naprawdę za mną tęskniła?
Renesmee pokiwała głową.
- Była bardzo smutna. Rzadko się śmiała. A przecież na zdjęciu wyglądała na taką szczęśliwą… - powiedziała z żalem.
Faktycznie. Kiedyś była bardzo szczęśliwa… Kiedyś.
- Chcesz poznać resztę, prawda? Babcię, dziadka, ciocię Rose i wujków? – zagadnął małą mój brat. Renesmee pokiwała głową, wyraźnie ożywiona. Zerknął na mnie. – Esme zwariuje ze szczęścia, kiedy się dowie, że ma wnuczkę.
Uśmiechnęłam się szeroko.
- O tak.
Zabraliśmy ją do domu. A w zasadzie Edward ją zabrał, bo dziewczynka się do niego wyrywała. Ja zostałam trochę bardziej z tyłu i zadzwoniłam do Kate… Pewnie ta wariatka, matka Renesmee, szaleje z niepokoju. A nie sądzę, żeby miała ciągle ten sam numer telefonu, albo czy by odebrała połączenie… Należy jednak przekazać im, gdzie się podziewa dziewczynka…

***
Bella

Całe dwa dni przemierzałam stany w poszukiwaniu córki, kierując się ku Forks i przez cały ten czas miałam zszargane nerwy. Nie znalazłam ani śladu po mojej córeczce.
W końcu jednak wyczułam jej trop, naprawdę blisko Forks… Byłam coraz bardziej spięta, bo zdawało się, że nie uniknę spotkania Cullenów na swej drodze. Jasny gwint, jeśli Renesmee już ich odnalazła i pokazała im mnie… Wkurzą się, że zgotowałam im takie niemiłe pożegnanie i niespodziewanie wyjechałam. Już wyobrażam sobie Alice. Opieprzy mnie jak nic! I gówno mam na swoje usprawiedliwienie. No, może tylko to, że chciałam sama odszukać Jamesa i się zemścić za zabójstwo ojca.
Całkiem zesztywniała biegłam przez coraz bardziej znajome rejony. Trop Renesmee prowadził  prosto jak w mordę strzelił w stronę domu Cullenów. Przystanęłam, gdy poczułam wibracje w kieszeni spodni. Wyjęłam telefon i odebrałam, nie patrząc na ekran.
- Bells? – usłyszałam Kate. Miała inny głos niż wczoraj, ostrożny, ale spokojniejszy. – Słuchaj, znalazła się! Zadzwoniła do mnie Alice i powiedziała, że spotkali Renesmee w lesie i wzięli ją do sieb…
Rozwścieczona rozłączyłam się. Cudownie, naprawdę cudownie. Gdyby nie to, że chciałam mieć wreszcie córeczkę przy sobie, bezpieczną, to zawróciłabym. 
Bałam się reakcji Alice, Edwarda i reszty na mój widok. Zraniłam ich, najbardziej ukochanego. I na dodatek ukrywałam przed niemal całym światem fakt, że urodziłam dziecko!
Trudno. Poradzę sobie. Najpierw muszę znaleźć Renesmee, a potem… Potem zobaczymy, co dalej. 
Bałam się, a jednocześnie na myśl o zobaczeniu ukochanego… Miałam ochotę biec szybciej i szybciej, wpaść do jego domu, spojrzeć mu w oczy, powiedzieć, że go kocham i błagać o wybaczenie. Chciałam paść mu w ramiona i znowu poczuć się kochana. Chciałam ponownie doznać rozkoszy dotyku jego ust – słodkich, chłodnych i łaknących tylko moich warg, tylko mego ciała.
Nie, STOP! Miałam go chronić! Przed moim cholernym pechem, który przyciągał do mnie psychopatów takich jak Laurent, James lub wampir na usługach u Volturich, który zabił mi matkę. Za dużo bliskich straciłam. Jeśli Edwardowi albo Renesmee coś się przeze mnie stanie, to… Nie przeżyję tego!
Ominęłam szerokim łukiem terytorium wilkołaków, biegnąc szybko w znajome strony. Chciałam mieć to za sobą. Wziąć córkę i odejść. Ha, ciekawe, czy mi się uda… Czy mój ukochany pozwoli znowu mi zniknąć? Czy znowu się nabierze na kilka kłamstw?
Wreszcie stanęłam przed ich domem. Zawahałam się na sekundę, po czym bez żadnych ceregieli wparowałam do środka.
W salonie siedzieli chyba wszyscy. Nie patrzyłam na nich, choć czułam na sobie ich ostrożne, uważne spojrzenia. Opuściłam głowę. Zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia. 
- Mamusia! – zawołał ktoś radośnie dźwięcznym, melodyjnym głosikiem. Spojrzałam natychmiast na moją córeczkę. Edward trzymał ją na rękach z delikatnym uśmiechem. No tak, oczywiście, że ją zaakceptował. Czemu ja miałam wątpliwości? Z pewnością pokazała mu wszystko za pomocą swojego daru, albo sam to wyczytał z jej myśli… Zakład, że już ją pokochał?
Przemyślenia  te szybko jednak zepchnęła na bok radość, która wzięła się stąd, że znowu widziałam swojego ukochanego. Patrzyłam na niego i na naszą córeczkę… I nie mogłam się napatrzeć. Rozczulona chłonęłam ten piękny obrazek, chłonęłam widok dwóch najważniejszych dla mnie osób na świecie.
Renesmee wyciągnęła ku mnie rączki. Zacisnęłam zęby, schodząc gwałtownie na ziemię i przeszłam przez pomieszczenie, prosto ku nim. Dziecko wyglądało na całe i zdrowe, więc odetchnęłam z ulgą.
- Renesmee… - wydusiłam z siebie. Przejęłam ją od byłego chłopaka i przytuliłam do piersi.  Na szczęście mi się nie sprzeciwił, gdy przyciągnęłam dziewczynkę do siebie. – Od kiedy ty mówisz?
Uśmiechnęła się do mnie uroczo i przyłożyła mi rączkę do policzka.
Od niedawna – była wyraźnie z siebie zadowolona. - Tata też za tobą tęsknił, wiesz? Tak samo, jak ty.
Zadrżałam i ukryłam twarz w jej włosach. Czułam na sobie magnetyczne spojrzenie ukochanego, ale nie miałam odwagi na niego spojrzeć.
- P-przestań – powiedziałam z trudem, płaczliwym tonem. – Renesmee, nigdy więcej mi tego nie rób! Nie uciekaj! Nigdy nie uciekaj, słyszysz?
Dobrze, mamo… - obiecała, korzystając ze swojego daru, i nieoczekiwanie odsunęła się troszkę, a potem skuliła przyciskając główkę do mojego ramienia. Uniosłam głowę i zobaczyłam, że mój ukochany stoi bardzo blisko nas. Czym ja sobie zasłużyłam, że nadal patrzy na mnie z miłością?
W moich oczach pojawiły się łzy. Tak bardzo za nim tęskniłam! Dopiero, kiedy go zobaczyłam, zrozumiałam, jak straszliwie mi go brakowało. Życie bez niego nie miało najmniejszego sensu. Owszem, pojawiła się Renesmee, ale… Do pełnego szczęścia potrzebuję ukochanego. Naprawdę cholernie go potrzebuję. Bardziej, niż sądziłam. Tylko przy nim mogę zaznać spokoju.
- Bella… -  szepnął czule. Wyciągnął rękę i pogłaskał mnie po policzku. Przymknęłam oczy, rozkoszując się jego dotykiem. Dziwne, ale wydawało mi się, że jego ciało jest o wiele cieplejsze, niż było… Ale to raczej mnie zmieniła się temperatura skóry. – Wróciłaś – w tym jednym słowie zawarł tyle emocji, że prawdopodobnie wszystkich nie odczytałam. Szczęście, ulga i niedowierzanie to tylko wierzchołek góry lodowej.
Edward otarł łzy cieknące mi po twarzy, a potem przyciągnął do siebie mnie i Renesmee. Szlochając, oparłam się głową o jego pierś. Objął mnie mocniej ramieniem. 
- Renesmee wzięła przykład z ciebie, wiesz? Ty też uciekłaś. Znowu mnie oszukałaś. Ale już nigdy więcej ci na to nie pozwolę – oznajmił cicho, stanowczo.
Nie tego się spodziewałam. Myślałam, że będzie zły, zawiedziony… A on cieszył się, że mnie widział. Tak samo, jak ja.
- M-musiałam to zrobić! – rzuciłam, pociągając nosem. Zaczął kojąco głaskać mnie po plecach. Biły od niego spokój i łagodność. Tego też mi brakowało. – James zabił mojego ojca! Bałam się, że… Że ciebie też skrzywdzi!
Ledwo zauważyłam, że Rosalie, Esme, Jasper, Emmett i Carlisle chyłkiem opuścili pomieszczenie, żeby dać nam trochę prywatności. Została tylko naburmuszona Alice.
- Nic by mi nie zrobił – powiedział. Przycisnął wargi do mojego czoła. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego. Przyglądał mi się uważnie. Po jego minie zrozumiałam, że od czasu mojego zniknięcia marzył o tej chwili. – Nic by nie zrobił – powtórzył. Znowu cmoknął mnie w czoło, a potem zaczął obcałowywać niepospiesznie każdy skrawek mojej twarzy: nos, policzki, szczękę, kąciki ust…
- Laurent torturował mnie wizjami o twojej śmierci… Nie mogłam dopuścić, żeby… Żeby to stało się naprawdę – załamał mi się głos. 
- Ciii… - wymruczał, opierając się czołem o moje czoło. – Już wszystko dobrze. No już, przestań płakać, Bello. – Po raz kolejny otarł łzy z moich policzków.
- Płaczę, bo jestem szczęśliwa – szepnęłam. Uśmiechnął się lekko i krótko pocałował mnie w usta.
Czułam się tak, jakbym była w niebie. Czym sobie na to zasłużyłam, pytam?
- To sobie jeszcze chwilkę porycz ze szczęścia, bo potem sielanka się skończy – usłyszałam groźny głos Alice zza moich pleców.
Oj. Byłam tak zajęta ukochanym, że zapomniałam o tej wariatce…
- Alice, daj spokój – syknął Edward. – I bądź cicho, bo obudzisz Renesmee.
Dopiero teraz zorientowałam się, że moja córeczka drzemała mi w ramionach. Kiedy zdążyła zasnąć? Przez kilka sekund przyglądałam się jej spokojniej twarzyczce. Chyba była zadowolona, że ma przy sobie rodzinę w komplecie.
- Już jestem cicho – szepnęła. Zerknęłam na nią ukradkiem, zdziwiona jej zachowaniem. Chyba bała się, że Edward może mieć rację i że zaraz śpiąca malutka się ocknie. -  Kate niedługo przejmie małą, a ja wtedy ją opieprzę. Pasuje?
- Nie – warknął. – Zostaw ją w spokoju.
- Co? – zapytałam w tym samym momencie. Odwróciłam się twarzą do niej. – Gdzie ty niby masz Kate?
Uśmiechnęła się zgryźliwie.
- Już tu jedzie. Przywiązała się do Renesmee… Musisz być gotowa na jej częste odwiedziny.
Prychnęłam. Jasne, częste odwiedziny. Nie dopilnowała mojego dziecka! Zaufałam jej, a ona… Uch!
Ale Alice miała rację… Po chwili usłyszałam warkot silnika zbliżającego się samochodu, który skręcił właśnie z asfaltu na drogę gruntową.
- Skąd tak właściwie wzięła się Kate? – zapytał nagle Edward. – Jak to się stało, że mieszkała z wami i opiekowała się Renesmee?
- Spotkałam ją niedługo po tym, jak odkryłam, że jestem w ciąży – mruknęłam. Podeszłam do Alice i ostrożnie przekazałam jej córeczkę. – Zajmij się nią, dobrze?
- Z przyjemnością. – Alice uśmiechnęła się ze wzruszeniem, wpatrując w spokojną, śliczną buzię Ness. Tak jak sądziłam, moja córeczka podbiła serce wieszczki. I pewnie nie tylko jej…
Odwróciłam się na pięcie i z morderczą miną ruszyłam w stronę wyjścia. Kate wysiadła już z auta i otwierała drzwi. Rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem malutkiej. Odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła ją z Alice.
A potem dostrzegła mnie. I… Wyszczerzyła z zadowoleniem zęby!
- Mówiłam ci, że z Ness jest ziółko, może nawet gorsze od ciebie.
- Zamknij się – syknęłam, zatrzymując się przy niej. – Jak mogłaś pozwolić na takie coś mojemu dziecku?! Wiesz, co mogłoby jej się stać? Wiesz, co mogłoby się stać małej, uroczej, podróżującej bez opieki dziewczynce? Ludzie są różni! I nie tylko ludzie, mógł zobaczyć ją jakiś wampir i się nią zainteresować! 
Kate westchnęła głęboko.
- Wiesz co? Zluzuj majty – usłyszałam. Kompletnie osłupiałam. Naprawdę?! Moja tyrada spłynęła po niej, jak woda po kaczce? Wydałam z siebie cichy, lecz groźny warkot. Wampirzyca skrzywiła się i ciągnęła dalej: - Przecież jest cała i zdrowa. Nie uważasz, że to dobrze, iż zaciągnęła cię przymusowo tutaj? Opanuj się. Od jakiegoś czasu masz przez Jamesa i spółkę manię prześladowczą.
- Doskonale wiesz, że nadal niepokoi mnie ta ,,spółka’’ – burknęłam. Dlatego nie byłam pewna, czy to dobrze, że jestem tutaj, blisko ukochanego… Być może żyjący jako tako kompani Jamesa ciągle chcą mnie zabić…?
- James nie żyje, daj spokój. Oni pewnie mają już wszystko gdzieś, skoro go nie ma.
- James nie żyje? – wtrącił cicho Edward.
Zerknęłam na niego.
- Taak – mruknęłam i znowu zwróciłam się do Kate. – Nie jestem pewna, czy mają to gdzieś. Zakończmy już może tą dyskusję, a zajmijmy się bardziej aktualnymi sprawami. Czy ty się CIESZYSZ, że Renesmee ci uciekła? Jesteś z siebie dumna? 
Wydęła wargi.
- Nie. Ale uważam, że właściwie dobrze się stało… - spojrzała znacząco na Edwarda.
- Mogło jej się coś stać. Mogła tu nie trafić – wycedziłam. – I co wtedy? Masz szczęście, że jest cała i zdrowa, bo jakby spadłby jej włos z głowy, to zatłukłabym cię.
- Przecież nic jej nie jest – po raz kolejny wywróciła oczami.
- I dlatego masz cholerne szczęście, Kate.
- Przestańcie już – odezwał się Edward. – Kate, dziękuję, że się nimi zajęłaś. Szczególnie Bellą.
Ach. Miło. To szczególnie mną należy się zajmować, tak? Cudnie!
- Drobiazg. Szkoda tylko, że ona jest mi taka wdzięczna… - rzuciła mi pełne wyrzutu spojrzenie.
- Byłam ci wdzięczna – zaoponowałam - dopóki nie dopilnowałaś mojej córki, która wyruszyła sama w świat!
- Ile razy mam ci mówić, że nic jej się nie stało? – jęknęła Kate. – To wyjątkowe dziecko. Poradziło sobie.
Zazgrzytałam zębami.
- Ale to tylko dziecko, do jasnej anielki.
Wampirzyca przymknęła na chwilkę oczy. 
- Dobra. Może i masz rację – przyznała w końcu, znowu na mnie patrząc. – Przepraszam.
- Przyjmuję przeprosiny – odparłam sucho.
***
Okazało się, że Kate przywiozła rzeczy moje i Renesmee. Stawiało mnie to w dziwnej sytuacji… Początkowo miałam przecież w planach zabrać swoje dziecko i znowu uciec. Im dłużej jednak byłam przy Edwardzie, tym bardziej byłam pewna, że nie mam na tyle silnej woli, żeby znowu go opuścić, nawet po to, żeby go chronić przed krążącym nade mną fatum.
W końcu stopniowo zaczęła pojawiać się znowu reszta rodziny. Ciągle bałam się, jak zareagują, ale oni powitali mnie… Jak córkę marnotrawną.
- Wreszcie jesteś znowu z nami – powiedział z zadowoleniem Carlisle. Czułam się dziwnie: z jednej strony miałam wyrzuty sumienia, że ich zostawiłam, a z drugiej… Wreszcie zniknęła samotność, która dręczyła mnie od chwili wyjazdu, i nawet Renesmee w pełni jej nie zakryła. 
Moja córeczka ciągle spała. Cullenowie byli nią oczarowani, zwłaszcza Esme i Rosalie. Byłam pewna, że wraz z Alice będą rozpieszczać malutką…
Nie miałam pojęcia, co będzie jutro, za miesiąc, za rok. Cieszyłam się chwilą.
Wiedziałam jedno – poważna rozmowa z ukochanym będzie nieunikniona. Póki co nie chciał mnie dręczyć przy wszystkich, ale wkrótce zaczną się pytania… Jego rodzina z pewnością domyśliła się, że wyjechałam z powodu Jamesa, Edward również. Tylko, że oni nie będą aż tak dociekać, co się ze mną działo przez te parę miesięcy, a on tak. I będzie chciał wiedzieć wiele innych rzeczy, na które z pewnością trudno będzie mi odpowiedzieć…

***
Edward
Po kilku kwadransach moja rodzina mniej więcej opadła już z emocji. Oczywiście każdy był pozytywnie zaskoczony zachowaniem Belli i w ogóle tym, iż się tu pojawiła… Ale wydawało mi się, że bardziej interesuje wszystkich jej córka. Nasza córka.
Trochę trudno było mi w to uwierzyć – nagle dowiedziałem się, że jestem ojcem. Nie, nie wątpiłem w to, że jestem spokrewniony z Renesmee. Po prostu… Nie spodziewałem się tego, iż będąc wampirem zostanę tatą. Pomalutku jednak oswajałem się z tą myślą. Od chwili, kiedy pierwszy raz zobaczyłem moją córkę, poczułem, że łączy mnie z nią jakaś więź. Odkryłem w sobie ojcowskie uczucia.
Zostawiliśmy Renesmee pod opieką wampirzyc, a potem wyciągnąłem Bellę na spacer. Nie chciałem rozmawiać z nią w domu. Dziewczyna na szczęście nie protestowała.
Od kiedy wparowała do salonu, z błyszczącymi od ledwo powstrzymywanego płaczu oczami (którego w końcu nie powstrzymała), nie przestawałem na nią patrzeć. Ciągle ją dotykałem – trzymałem za rękę, głaskałem po włosach, składałem pocałunki na jej twarzy – bo nie mogłem uwierzyć, że naprawdę wróciła. I że naprawdę widzę w jej czekoladowych oczach ciepło i bezwarunkową miłość, jaką mnie darzy, a nie dystans i chłód, które widniały w nich wiele tygodni temu, gdy kazała mi wierzyć, że mnie nie kocha.
Zgodnie szliśmy w kierunku gór, w stronę polanki, na której zawsze lubiliśmy razem przebywać. Bella splotła swoje palce z moimi i wtuliła się we mnie, na tyle, ile mogła.
Czy to naprawdę nie sen? Albo marzenie? 
Dziewczyna głaskała kciukiem moją rękę. Nie była tak ciepła, jak kiedyś. Jej serce nie biło. Czy Kate naprawdę przemieniła ją w wampirzycę? Ze wspomnień Renesmee tak wynikało. Dziewczynka pamięta jak przez mgłę, że blondynka z Denalii ukąsiła moją ukochaną, w rozpaczliwym geście ratowanie jej.
Nic nie mówiliśmy. Cieszyłem się tym, że jest przy mnie moja druga połówka; osoba, której oddałem swoje serce. Miałem nadzieję, że ukochana nadal czuje do mnie to samo…
Dotarliśmy na polankę i usiedliśmy w pobliżu brzegu stawku, który był zasilany przez niewielki wodospad. Zawsze zachwycałem się tym miejscem, lecz w tej chwili było mi ono całkowicie obojętne. Moją uwagę w stu procentach pochłaniała Bella.
Czułym gestem odgarnąłem włosy z jej twarzy. Utopiła swoje spojrzenie w moim, przytrzymując moją dłoń na jej policzku. Kiedyś nie przyszłoby mi do głowy, że mogłaby być na świecie piękniejsza kobieta. A jednak… Teraz Bella rozkwitła jeszcze bardziej. Bez ani grama makijażu udałby jej się spokojnie wygrać wybory Miss World.
I właśnie ta dziewczyna jest teraz przy mnie.
- Czy… - zapytała z wahaniem. – Czy po tym wszystkim, co ci zrobiłam… Nadal mnie kochasz?
Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Obojętnie co byś mi zrobiła, zawsze cię będę kochał. Tak jak dawniej. Tak jak teraz. A może nawet jeszcze mocniej, choć nie wiem, czy możliwe jest bardziej darzyć kogoś miłością.
Przymknęła oczy. Spod jej powiek znowu popłynęły łzy. Otarłem je.
- Myślałem, że doskonale wiesz, co do ciebie czuję. Ale… Twoje uczucia do mnie, to już inna sprawa – powiedziałem cicho.
Powieki dziewczyny uniosły się w górę. Zmarszczyła brwi, przyglądając mi się uważnie. Zauważyła, że nadal nie jestem pewien, czy mnie kocha.
- Jestem jednak dobrą aktorką i intrygantką – westchnęła ciężko. Puściła moją rękę, żeby ująć moją twarz w swoje dłonie. – Próbowałam cię chronić przed Jamesem. Zabił mi ojca i czułam, że chciał… Chciał zabić i ciebie. Już raz cię dopadł i wymazał ci pamięć wspólnie z Frankiem, nad którym również doskonale panował. Zrobił to wszystko z łatwością. Pozbycie się ciebie też nie powinno być dla niego trudne – zamilkła na chwilę. – Nie pamiętałeś mnie długi czas, a ja odkryłam, że każda podjęta przez ciebie próba przypomnienia sobie czegokolwiek, co razem przeżyliśmy, powoduje, że dopadał cię potworny ból.
- I mi wmówiłaś, że nie chcesz ze mną być, żebym nie zawracał sobie tobą głowy… - przypomniałem sobie.
- Ale odkryłeś mój blef. Powiedziałeś mi wtedy, że popełniłam błąd, bo okłamywałam tylko ciebie. Zwierzałam się wcześniej Alice a ona ci to przekazała… - zacisnęła zęby i opuściła wzrok. – Tym razem nie popełniłam błędu. 
Skrzywiłem się.
- Faktycznie. Przekonałaś wszystkich. Nawet Sheilę – pokręciłem głową. – Ale nadal nie dowiedziałem się tego, co jest najważniejsze.
Znowu odnalazła moje spojrzenie.
- Pierwsza miłość jest zawsze ostatnia*… - rzekła cicho. Pogłaskała mnie kciukami po policzkach, na których nadal trzymała dłonie.
- A ja jestem twoją pierwszą miłością? Nadal mnie kochasz? – zapytałem z powątpiewaniem.
W jej oczach pobłyskiwało oburzenie. 
- Tak, jesteś moją pierwszą miłością! – podniosła głos. - I oczywiście, że cię kocham! Kocham do szaleństwa! Dlatego wyjechałam! Chciałam cię chronić, bo nie przeżyłabym, gdyby ci się coś stało z mojej winy!
Uśmiechnąłem się. Czyli faktycznie ciągle mnie kocha. Wcześniej biłem się z myślami, nie wiedziałem, jak jest naprawdę… Teraz jestem już pewny.
Objąłem ją w talii i przytuliłem do siebie. Jej dłonie zjechały na moje ramiona, a potem na łopatki. Przylgnęła do mnie mocno, ukrywając twarz w zgłębieniu mojej szyi. Pocałowałem ją  w czubek głowy.
- Nie przeżyłabym tego – powtórzyła szeptem.
- Wiem – westchnąłem. Przez dłuższą chwilę tuliliśmy się do siebie. Wsłuchiwałem się w uspokajający się oddech Belli. – Dorwałaś Jamesa, prawda? Kate mówiła, że on już nie żyje.
- Owszem. Pomściłam ojca – wzięła głębszy oddech. – Jamesa już nie ma.
- Gdyby Renesmee nie uciekła tutaj… Wróciłabyś? – zapytałem. – Wróciłabyś do mnie?
Nie odpowiadała przez dobre pół minuty. Lekko spięty, czekałem na to, aż się odezwie.
- Nie wiem – przyznała szczerze. - Sprowadzam na najbliższych same nieszczęścia. Zginęli przeze mnie rodzice… Ale z drugiej strony… Nie jestem pewna, ile jeszcze bym wytrzymała sama.
- Nie byłaś sama - zauważyłem.- Miałaś Kate i Renesmee…
- Kate nic nie zmieniała, a Renesmee tylko w niewielkim stopniu sprawiała, że czułam się lepiej. Miałam wrażenie, że jestem najsamotniejszą istotą na Ziemi, że zostawiłam przy tobie tą lepszą cząstkę siebie. Nie było jej już wtedy, gdy się pokłóciliśmy i pisałam te wszystkie listy… A poza tym… Miłość jest jak tlen, jeśli zbyt długo go brak, dusisz się.** Męczyłam się bez ciebie, bez twojej miłości. Nawet nie wiesz, jak bardzo było mi ciężko – żaliła mi się łamiącym się głosem.
Teraz to ja przymknąłem na chwilkę oczy.
- Ty przynajmniej byłaś pewna, że cię kocham. Ja sądziłem, iż naprawdę nie darzysz mnie już płomiennym uczuciem. Myślisz, że mnie było łatwo? Myślisz, że widziałem sens dalszego życia? – szepnąłem z goryczą. – Nie. I miałem już dość takiej egzystencji.
Poczułem, że zadrżała, zaskoczona. Nic dziwnego. W końcu przyznałem jej się do swoich najmroczniejszych myśli.
- Zdawało mi się, że mnie znienawidziłeś – powiedziała w końcu.
- Od miłości czasami blisko jest do nienawiści – przyznałem. – Ale nie w moim przypadku. Powinnaś to wiedzieć.
- Nie wiedziałam. Ja po prostu… - wzięła głęboki oddech. - Łatwiej mi było trzymać się z daleka od ciebie, kiedy wierzyłam, że mnie nienawidzisz za to, co ci zrobiłam.
Odsunąłem się od niej nieco. Spojrzałem jej w oczy.
- Przyrzeknij mi, że nigdy więcej mnie nie zostawisz. 
Pogłaskała mnie po policzku, przypatrując mi się uważnie.
- Przyrzekam.
Odetchnąłem z ulgą. Oparłem się czołem o jej czoło, powoli namierzając ustami jej usta. Rozchyliła wargi, czule oddając pocałunek. Poczułem… Ukojenie. Ten pocałunek był jak plaster na niezaleczone rany, jak świeża otucha ocieplająca serce. Wplotłem palce w jej włosy, rozkoszując się tą magiczną chwilą. 
- Kocham cię – szepnęła mi w usta. – Nie potrafię żyć bez ciebie.
- Wiem. Czuję to samo – odszepnąłem, muskając jej dolną wargę swoją górną.
Niespodziewanie odsunęła się trochę. W jej oczach zobaczyłem dziwną obawę i niepewność.
- Muszę coś wiedzieć. Bo… Długo nie wiedziałeś o Renesmee i… to spadło na ciebie tak nagle… Ale… Czy akceptujesz Ness?
Uniosłem brwi z niedowierzaniem.
- Jak mógłbym nie zaakceptować naszej córki? Pokochałem ją. Kocham was obie.
Uśmiechnęła się lekko, z ulgą.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Jest cudowna. I faktycznie uparta tak jak ty – zaśmiałem się cicho.
Westchnęła.
- Tak. Mała spryciara… - zamilkła na chwilę. Pokręciła powoli głową. – Nie spodziewałam się wyjeżdżając, że będę w ciąży. Przez pewien czas bałam się mieć dziecko. Nie wiedziałam, czy sobie poradzę sama ze sobą, a co dopiero z noworodkiem…
- Ale poradziłaś sobie.
Uśmiechnęła się znowu. Wyglądała jak anioł.
- Tak. Pomogła mi sporo Kate… Ona też pokochała Ness. Nie da się jej  nie kochać.
- Prawda – przyznałem jej rację. Spojrzałem uważnie na Bellę. -  Wiesz… Musisz jakoś zadośćuczynić mi to, że uciekłaś i nie przedstawiłaś mi wcześniej córki… - powiedziałem pół żartem, pół serio.
Posmutniała.
- Wiem. Przepraszam. Chciałam odciągnąć od ciebie Jamesa. Nie widziałam innego wyjścia.
- Już nie ma Jamesa. A ty musisz coś zrobić – złapałem jej ręce i ścisnąłem je.
- Dla ciebie zrobię wszystko – szepnęła, patrząc na mnie pytająco.
Wahałem się przez chwile, ale w końcu znalazłem w sobie odwagę i stanowczość.
- To wyjdź za mnie – powiedziałem. – Jeśli nie powiesz ,,tak’’, to i tak zrobię co w mojej mocy, żebyś zmieniła zdanie, więc…
Pochyliła się nagle i zatkała mi usta gorącym pocałunkiem, który zaparł mi dech w piersi.
- Tak. Mówię: tak. Wyjdę za ciebie – oświadczyła lekko zdyszana. Uśmiechała się, wzruszona i miała łzy w oczach.
- Bello, powiedziałem ci, że i tak… - zacząłem, ale zaraz zamilkłem, bo dopiero teraz zrozumiałem, co właśnie usłyszałem. – Chwila… Ty… Ty się zgadzasz? – rzuciłem całkowicie oszołomiony.
- Tak – powtórzyła. Pocałowała mnie lekko. – Gdyby nie James… Powiedziałabym ci to wcześniej. Chciałam zgodzić się poprzednio, ale uświadomiłam sobie, że jeżeli odpowiem zgodnie z głosem serca, to trudniej mi będzie odejść…
- Och – wyrwało mi się. – Naprawdę?
Zaśmiała się krótko.
- Naprawdę – odpowiedziała tak samo, jak ja przed chwilą.
I w tym momencie stwierdziłem, że to jedna z najszczęśliwszych chwil w moim życiu.
***
__________________________________________________________________________________
*Tahar Ben Jelloun
** G. Musso ,,Kim byłabym bez ciebie?’’ 

Joł :P No i som razem. Czy teraz pewne osóbki mogłyby się odfochać? :D Zwłaszcza ta najbardziej sfochowana, marudząca i zapracowana?
Hehe, znowu się nieco rozpisałam. 
Oczywiście mnie znacie, prawda? Wiecie doskonale, że James zginął, ale ja zawsze potrafię stworzyć inne przykre zdarzenia…? 3:D To w końcu nie jest radosna historia. To opowieść o miłości dwojga istot, przez którą oboje cierpią. I nie tylko oni. Może jest trochę zbyt nierzeczywista i brutalna, ale przecież to świat wampirów, łowców i wilkołaków.
Ech. Chociaż to nieprawdopodobne… Nie tak dużo już zostało rozdziałów do napisania. Uświadomiłam sobie to właśnie z bólem… Sporo nadrobiłam w ostatnich 2-3 rozdziałach… Nieubłaganie, małymi kroczkami zbliża się The End. Czy Happy End? Bardzo prawdopodobne, ale nic konkretnego jeszcze Wam nie zdradzę :)
Całuski i do NN!
;***