wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 81


Hej. No, długo nie było noci… Miesiąc? Sorka. Nie mogłam się zebrać do kupy i napisać. Nie miałam weny, choruję od 1 stycznia i chyba źle gospodaruję sobie czasem, bo jakoś nie mam kiedy włączyć notebooka i coś naskrobać.... Albo za dużo zajęć. Życie.
Chciałam jeszcze Wam tylko przypomnieć o Eliocie. Kojarzycie go? To stary kumpel Belli, zamieniony w wampira przez Victorię. Ostrzegł Bellę przed Jamesem i Laurentem. Potem zakochał się w Tanyi i zamieszkał na Alasce z nią i z Denalczykami.
No. To zapraszam na rozdział.

Muzyka:
Disclosure ft. Sam Smith – Latch 
Absolutnie ubóstwiam <3 I mi pasuje do rozdziału, przynajmniej do początku.


________________________________________________________________________________

Zaklęłam w myślach, gdy potknęłam się o coś, pewnie o wystający konar (który niechybnie zmasakrowałam) o którym nie uświadomił mnie mój ukochany. Parsknął śmiechem, przytrzymując mnie w pionie.
Taak, bardzo zabawne. To takie fajne śmiać się z potykającej się wampirzycy. I niezwykle ,,mądre’’, zważywszy na fakt, że potykająca się wampirzyca jest ciutkę silniejsza.
- Na pewno nie patrzysz? – upewnił się wesoło Edward, poprawiając dłonie, którymi zakrywał mi oczy.
Niemal warknęłam. Ja tu się potykam i denerwuję, a ten dba tylko o to, czy aby na pewno nie patrzę na to, gdzie idziemy?!
- Na pewno – burknęłam poirytowana. – Powiesz mi w końcu, gdzie ty mnie prowadzisz?
Usłyszałam jego cichy śmiech. Cmoknął mnie w szyję. Przegryzłam wargę. Czemu nawet lekki dotyk jego warg, lub jakakolwiek znikoma pieszczota sprawia, że cała moja złość na niego znika?
- Nie. Idź dalej prosto – usłyszałam.
Bosko. Chciałam wywrócić oczami, ale on by tego rzecz jasna nie zauważył, bo (primo) szedł za mną i (secundo) miałam zamknięte powieki. A nawet gdybym miała je uchylone, to i tak skubany zasłaniał mi dłońmi cały widok…
- Potwór – skomentowałam tylko.
Parsknął, nieudolnie usiłując się nie roześmiać. Ponownie poczułam jego usta na skórze.
- Dzięki. A teraz IDŹ.
Znowu niepewnie ruszyłam przed siebie, skupiając się całkowicie na dochodzących do mnie dźwiękach i zapachach. Oczywiście pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to ciepły (jak dla istoty o podobnej temperaturze), miarowy oddech mojego ukochanego tuż przy mojej skórze i bijący od niego zapach…  Po za tym czułam świeżą woń lasu i coraz mocniejszy smród zmiennokształtnych (po przemianie odkryłam, że moi kumple z La Push śmierdzą jeszcze bardziej, niż to było kiedyś… Zdaje się jednak, że to wina mojego wampirzego, uprzedzonego do woni wilkołaków, nosa).
- Czy wy coś knuliście z Alice? – burknęłam. – I teraz właśnie to chcesz mi pokazać?
- Może – zachichotał. – Zobaczysz. Noo, idź, idź.
- Ale czemu zbliżamy się do granicy z wilkołakami?!
- Żeby było trochę bliżej do Sheili. Nie ważne. Idź, jeszcze niewiele! – popędzał mnie.
Znowu miałam ochotę wywrócić oczami. Ech, Sheila. Oczywiście Alice ją zawezwała gdy tylko się pojawiłam. Moja kuzynka wraz z Jacobem (kategorycznie stwierdził, że jej nie zostawi samej w domu pełnym wampirów) była już w domu u Cullenów, gdy wróciliśmy z Edwardem z lasu. I zaczęła mnie zwymyślać o wszystko… O to, że wyjechałam bez pożegnania, bo listu nie liczyła, o to, że się nie odzywałam i tak dalej… Po czym nagle niemal się rozbeczała, rzuciła mi się w ramiona i oznajmiła, że cieszy się, iż jestem znowu w Forks.
Moja kuzynka bardzo polubiła moją córeczkę. Jacobowi też mała przypadła do gustu - od razu zaczął się z nią bawić. A Ness... uwielbiała go. Zwłaszcza pod postacią wilka. Udawała, że Jake jest jej kasztanowym rumakiem… Co było zabawne, nie powiem.
Renesmee cieszyła się jak gwizdek, że poznała kolejnych członków swojej rodziny. Była naprawdę szczęśliwa. Ja zresztą też.
I tak, przez ostatnie dwa tygodnie weseląc się jak skowronek, ledwo zauważyłam, że gdy ktoś mnie czymś zajmował na dłuższą chwilę (na przykład Sheila), to mój ukochany wraz z Alice, czasem z Esme i Emmettem, gdzieś znikali. Czyżby wreszcie załatwili to, co mieli załatwić i Edward chciał mi to pokazać? Uch, nie lubię takich dziwnych niespodzianek. Nie wiem, czego się spodziewać!
Poczułam wargi Edwarda przy moim uchu. Wstrzymałam oddech.
- Czekaj… - szepnął. Zatrzymałam się posłusznie, czując rozkoszny dreszcz na plecach. Ostatnio rzadko bywaliśmy sami, w miarę daleko od domu i od dziecka… Brakowało mi… większej bliskości. Tęskniłam za pocałunkami i pieszczotami, jakimi niegdyś się obdarowywaliśmy. – Gotowa?
- Zależy na co – odparłam nieco zaczepnie, wtulając się w niego plecami.
- Na coś w rodzaju… Prezentu przedślubnego – wymruczał tajemniczo. Wyczułam bardziej jego oddech na skórze, jak gdyby chłopak się przybliżył, ale szybko z powrotem się odsunął. Westchnęłam, zawiedziona  tym czynem.
- Okey – powiedziałam ostrożnie, czując się trochę dziwnie. Prezent przedślubny? Dla mnie prezentem przedślubnym, ślubnym i poślubnym będzie zawsze Edward…
Powoli odsłonił mi oczy. Objął mnie w talii, czekając na moją reakcję.
A ja… stałam jak oniemiała! Znaleźliśmy się na niewielkiej polanie, umiejscowionej nawet w miarę blisko naszego ulubionego miejsca w lesie – małego wodospadu i łączki u podnóża gór. Byłam tutaj tylko raz i pamiętam, że tkwiła tu nędzna, zawalona chałupina. Teraz budowla ciągle stała, ale… Nie można nazwać jej chałupiną!
Patrzyłam na odnowiony drewniany domek z zachwytem pomieszanym ze zdziwieniem.
- O w mordę – sapnęłam.
- Właśnie – przytaknął, w miarę usatysfakcjonowany moją reakcją. - Pomyślałem sobie, że trzeba się w końcu wyprowadzić od rodziców. Mieszkałem z nimi o 100 lat za dużo – zażartował mój ukochany.
Uśmiechnęłam się i odwróciłam głowę.
- To… Nasz dom?
- Nasz – przytaknął, szczerząc zęby. – Mały, ciasny, ale własny. Podoba ci się? Bo mnie tak.
- Mnie też! Jest śliczny! – wydusiłam z siebie zachwycona. Obróciłam się i zarzuciłam mu ręce na szyję. Moje wargi nieco niecierpliwie odnalazły jego usta. Odwzajemnił pocałunek, lecz po chwili odsunął się, śmiejąc przy tym cicho.
- Wyczułem w tobie dużo entuzjazmu – oznajmił z zadowoleniem. Jego złote oczy błyszczały wesoło.
- Bardzo dużo – potwierdziłam. Mój uśmiech się powiększył.
- Zachowaj go więc na zwiedzanie – cmoknął mnie krótko w usta, a potem pociągnął w stronę domku. Nie sprzeciwiałam się ani trochę. Poddałam mu się z radością.
Otworzył drzwi i wpuścił do środka. Rozglądałam się ciekawie. Meble i drzwi były raczej wykonane z drewna, podłogi z ładnych paneli. Z korytarza było wejście do kuchni połączonej z niewielkim salonikiem i biblioteczką, do jedynej łazienki i do sypialni.
- Renesmee ma pokój na górze – Edward wskazał na niewielkie, wijące się w górę schody. – Powinna być zadowolona, to fajne miejsce. A tam… Nasze cztery ściany.
- Na pewno jej się spodoba, lubi spać na wyżkach – powiedziałam, zaglądając do naszej sypialni. Była utrzymana w ciepłych kolorach: żółci i pomarańczu. Meble również były z ciemnego drewna. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające śliczne krajobrazy. – Wow. Przytulnie.
- Alice chciała zrobić ci garderobę – wywrócił oczami mój ukochany. – Ale sprzeciwiłem się i po niezliczonych walkach i kompromisach wstawiła po prostu duuużą szafę.
- Uff – zaśmiałam się.
Edward usiadł na łóżku, podczas gdy ja obchodziłam pokój i dotykałam meble.
- I co? Nadal masz w sobie dużo entuzjazmu?
Spojrzałam na niego. W jego złotych oczach nadal błyszczała zadziorna wesołość, ale oprócz tego coś jeszcze – silne i gorące uczucie, które skrywał cierpliwie.
Nie mogłam już dużej wytrzymać. Miałam ochotę się na niego rzucić. I jakoś specjalnie nie miałam tyle siły woli, żeby się opanować jeszcze przez chwilę. Czy to przez przemianę, czy byłam już taka wcześniej? Hm, może i to, i to.
- Jasne. Jest wspaniale. Bardzo przytulnie. Ale… – uśmiechnęłam się niewinnie i powoli ruszyłam ku niemu. – Tak sobie pomyślałam… Że może teraz… - usiadłam mu na udach i ściągnęłam jego koszulkę, a potem popchnęłam go na plecy. – Że może teraz zachowam swój entuzjazm na coś…
- Innego? – Podpowiedział, mrucząc z zadowoleniem. Objął mnie i przyciągnął do siebie.
- Dokładnie – głaszcząc go po torsie, musnęłam górną wargą jego dolną. Nasze oddechy się ze sobą zmieszały.
- To… - zaczął, ale na chwilę stracił wątek, kiedy lekko, kusząco poruszyłam biodrami. – To świetny pomysł – wplótł palce w moje włosy, wygłodniale wpijając się przy tym w moje wargi.
- Cieszę się, że przypadł ci do gustu – wyrzuciłam z siebie jednym tchem, kiedy zdejmował mi bluzkę.
- Niezmiernie – potwierdził.
Odgarnęłam sobie włosy na bok i przylgnęłam do niego. Jego dłonie krążyły po moich nagich plecach, sprawnie rozpięły zapięcie stanika. Nasze oddechy stały się urywane i szybkie.
Przekręcił się tak, że był teraz nade mną. Zaczął całować moją szyję, kierując się w dół. Odchyliłam głowę i przymknęłam oczy z rozkoszy. Przesunął usta na mój dekolt, potem na piersi i brzuch. Wszędzie całował mnie pieszczotliwie. Było to słodkie i podniecające zarazem.
Przerwał swe jakże miłe poczynania. Nasze wargi i języki znowu się odnalazły.
- Kocham cię – szepnął.
- Ja ciebie też – odszepnęłam.
- Nawet nie wiesz, jak… Jak bardzo mi ciebie brakowało.
- Wiem… Czułam to samo – pogłaskałam go kciukiem po policzku.
Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy, albo ostatni, w życiu.
A potem znowu porwała nas namiętność.
***
- Popełniłem dużą gafę, nie sądzisz? – mruknął z zamyśleniem mój ukochany, kręcąc głową. Siedział w niewielkim salonie i czekał, aż doprowadzę się do porządku i będę gotowa do wyjścia.
- Hm? – zdziwiłam się, podchodząc do niego. Uśmiechnął się i wstał z fotela. – Jaką gafę?
- Nie dałem ci czegoś, co powinnaś dostać – przyznał przepraszająco. - Tylko, że wcześniej nie było okazji.
Zawahałam się przez chwilę, a potem powoli zarzuciłam mu ręce na szyję, spoglądając głęboko w jego oczy.
- Mam ciebie i Renesmee. Nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba – zapewniłam go, głaszcząc jego kark.
Pocałował mnie czule w usta, po czym odsunął się trochę.
- Dziękuję. Ale żywię ogromną nadzieję…- sięgnął do kieszeni z łobuzerskim uśmiechem. -…że  jednak chciałabyś mieć jeszcze to… – Wyciągnął małe pudełeczko. Zdaje się, że mieściło w sobie jakąś drobną biżuterię…
Wstrzymałam oddech. O rany. Czy to jest to, co ja myślę, że jest?
Edward wydostał się z moich objęć, a następnie przyklęknął na jedno kolano, pokazując mi pierścionek. Gdybym mogła zarumieniłabym się. Czułam się nieco skrępowana a zarazem wzruszona tą sytuacją. Nikt nigdy przede mną nie klękał.
- Powinienem wreszcie oświadczyć cię się porządnie – stwierdził poważniejąc. – Isabello Marie Swan… Wyjdziesz za mnie?
Tak samo, jak poprzednio, a może nawet i bardziej, rozczulenie odebrało mi głos. Pokiwałam po prostu głową, przez chwilę niezdolna, by zrobić więcej.
- Tak – szepnęłam po chwili.
Znowu posłał mi oszałamiający, szeroki uśmiech. Wstał i wsunął mi pierścionek zaręczynowy na lewą dłoń. Podniosłam dłoń bliżej oczu, podziwiając biżuterię.
- Dziękuję. Jest piękny – spojrzałam w piękne oczy Edwarda. Był niezmiernie szczęśliwy, to było widać jak na dłoni. A jego szczęście było i moim szczęściem.
 - Cieszę się, że ci się podoba – jeszcze raz ujął moją dłoń i pocałował ją. – Idziemy? Renesmee pewnie się już obudziła i za nami tęskni.
- Jasne – uwielbiałam przebywać z ukochanym sam na sam, ale równie bardzo radowało mnie, kiedy byliśmy we trójkę.
Zerknęłam na śliczny, subtelny pierścionek na mojej dłoni. Po długim czasie naszej znajomości zrobiliśmy kolejny krok naprzód i dopiero teraz prawdziwie to odczułam. I o dziwo… Dobrze mi było z myślą, że niedługo już zupełnie Edward będzie mój, a ja jego.

***
- I jak, i jak??? – Alice skakała dookoła mnie, gorączkowo oczekując na odpowiedź.
Zaczęłam się śmiać. Bawiło mnie to jej zniecierpliwienie.
- No mów! – poprosiła, przestając skakać. Złożyła dłonie jak do modlitwy.
- Domek jest śliczny – oznajmiłam w końcu wieszczce z szerokim uśmiechem. Wyściskałam ją mocno. – Dziękuję, Al.
Odsunęła się, a potem skłoniła przede mną lekko, wyraźnie zadowolona z siebie.
- Marzyłam o takim – dodałam.
Wywróciła oczami.
- Dobra, dobra. Przyznaj, marzyłaś tylko o domu, w którym będziesz sam na sam tylko z nim – wskazała podbródkiem na mojego ukochanego, który z roztkliwieniem przyglądał się naszej córeczce. Usłyszał, że Alice o nim myśli, bo zerknął na nią pytająco. Pokazała mu język. Walnęłam ją łokciem w bok, żeby przywołać ją do porządku, a potem mrugnęłam do niej, kiedy na mnie spojrzała.
- Nie wnikajmy w szczegóły.
Prychnęła z rozbawieniem.
- Naprawdę chałupka jest świetna – zapewniłam ją.
Wyszczerzyła zęby.
- Wierzę ci, bo w końcu to głównie ja i Esme się nią zajęłyśmy. Nie ma innej opcji, musi być świetna – przymrużyła oczy z zadowolenia.
- A skromność to twoje drugie imię – skomentowałam, puszczając do niej perskie oko.
Zachichotała, wzruszając radośnie ramionami.
Przeniosłam wzrok na Ness, która męczyła właśnie Kate. Alice chyba również na nią spojrzała i coś chyba jej się przypomniała.
- Kate, a tak właściwie, to czemu nic nie powiedziałaś? – zwróciła się niespodziewanie do blondynki.
Wampirzyca zrobiła niewinną minę.
- Ale o czym? I tak wszystko wiesz.
- Czego ci nie powiedziała? – zainteresowałam się.
- Zwołała tu resztę swojej rodziny – wyjaśniła Alice.
- Dzwonili i chcieli wiedzieć, czemu tak długo się nie odzywałam – usprawiedliwiała się Kate. - No to im opowiedziałam dość oględnie o wszystkim. Bells, musisz koniecznie przedstawić im małą. Na pewno ją pokochają! – rozczuliła się nagle. Poczochrała włosy zaciekawionej naszą konwersacją Renesmee.
Westchnęłam ciężko.
- Pewnie. Ciekawa jestem, czy Renesmee będzie męczyć Eliota tak samo, jak Jacoba. Z charakteru są nieco do siebie podobni.
- Jasne. To wieczne dzieci – parsknęła Kate.- Nie mów tego przy Sheili – poradził jej Jasper ze śmiechem. - Dostałabyś po uszach, znając jej temperamencik.
Ledwo powstrzymałam złośliwy uśmieszek, który usiłował wpełznąć mi na twarz.
- Taak, to u nas rodzinne.
- Niestety… - westchnęła z teatralnym ubolewaniem Kate. – A ośli upór również?
- Ej, bo dostaniesz po uszach ode mnie – ostrzegłam żartobliwie. Nie przejmowałam się tym głupim gadaniem.
Uniosła ręce do góry.
- Dobra, już nic nie mówię.
- No, ja myślę – mruknęłam.
Poczułam oplatające mnie w talii ramiona. Uśmiechnęłam się i wtuliłam plecami w ukochanego.
- Ach, te wasze przekomarzania – powiedział z rozbawieniem.
- Tia… - powiedziała Alice. Sięgnęła po moją lewą dłoń. – Pokaż w końcu to cacko – mrugnęła do mnie. Po chwili wydęła wargi i puściła mi rękę, kiedy się już napatrzyła. – Och, motyla noga…
Edward zaczął się śmiać. Oparł czoło o moje ramię. Spojrzałam na niego z ciekawością. Co pomyślała Alice, że tak go to rozweseliło?
- To nie jest śmieszne, ja mówię poważnie! – prychnęła Alice.
- Niech ci będzie – wydusił z siebie.
Wywróciłam oczami. Czy oni nie pamiętają, że nie wszyscy tutaj czytamy w myślach albo przewidujemy trafnie przyszłość?
- Co knujecie? – spytałam Edwarda.
- Alice stwierdziła, że mam lepszy gust niż Jasper – wyjawił rozbawiony. - I że mam ja wybierać biżuterię, jeśli Jasper postanowi jej coś sprezentować.
- No wiesz! – zaprotestował jej luby, zupełnie oburzony.
Podeszła do niego tanecznym, lekkim krokiem.
- Jazz, ja żartowałam – zapewniła go z niewinną miną, ujmując jego ręce.
- Nie daj się nabrać – rzuciłam.
- Nie dam – oświadczył hardo i spojrzał na Alice z miną jasno mówiącą ,,mam focha’’.
Wszyscy zaczęliśmy się śmiać z tych dwojga, nawet Renesmee, choć nie wiedziałam, czy mała wie, o co chodzi.
Dziewczynka wstała i podbiegła do mnie. Miała coraz więcej gracji i doskonałą równowagę. Edward odsunął się na chwilę ode mnie, żebym mogła schylić się i wziąć córkę na ręce. Renesmee przytuliła się do mnie z zadowoleniem. Cmoknęłam ją czule w czółko.
- Co, słoneczko? – zagruchałam. Uśmiechnęła się i przyłożyła mi dłoń do policzka, pokazując, że jest głodna i życzy sobie czegoś dobrego, najlepiej oczywiście krwi, ale od biedy również i coś normalnego. Zaśmiałam się cicho z tego pokazu. – Okey, zaraz coś przygotuję – obiecałam, ruszając do kuchni.
Renesmee uśmiechnęła się do mnie z zadowoleniem. Po namyśle przekazała mi, że ma ochotę na kaszankę. Nie zdziwiłam się, bo to jedno z jej ulubionych dań… Bardzo jej też smakuje sarnina. Ja jak byłam łowczynią również nie gardziłam takimi przetworami z krwi zwierzęcej.
Robiąc jedzenie podśmiewywałam się z Jaspera i Alice, która nadal usiłowała go ugłaskać. Właściwie, to z pewnością jej wybaczył, ale teraz dla żartu udawał, że się ciągle dąsa.
Kiedy Renesmee zjadł, zaczęłam zmywać naczynia, opowiadając jej różne zabawne historyjki. W pewnym momencie usłyszałam, że po leśnej drodze prowadzącej do domu Cullenów jedzie z dużą prędkością samochód. Czyżby przybyli nasi przyjaciele z Alaski?
- Oho. Jadą – odezwała się radośnie Kate, potwierdzając moje przypuszczenia.
Ness popatrzyła z zainteresowaniem w stronę salonu, a potem podbiegła do mnie. Zamknęłam kran, wytarłam ręce i kucnęłam przy niej. Przyłożyła mi dłoń do policzka.
Mamo, kto do nas jedzie? Rodzina cioci, o której mówiłyście wcześniej? – zapytała.
- Tak – kiwnęłam lekko głową.
Mojej córce oczy zaświeciły się z podekscytowania. Nadal dotykała mojej twarzy, więc wiedziałam, że nie może się doczekać spotkania kolejnych członków naszej dziwacznej wampirzej rodziny.
Wzięłam małą i usadziłam ją sobie na biodrze, a potem poszłam do salonu.
- Kate, a tak właściwie, to co im powiedziałaś? – zwróciłam się do blondynki.
- Hm? – popatrzyła na mnie, wyraźnie wyrwana z zamyślenia.- Tylko to, że jakby rozstaliście się z Edwardem przez pewne nieporozumienie, a ja spotkałam cię w Kanadzie i okazało się, iż jesteś w ciąży, a potem zostałam, żeby ci pomóc z dzieckiem.
- Okey – odetchnęłam z ulgą. Nie miałam ochoty opowiadać o tym, jak umarł mi ojciec i stwierdziłam, że bezpieczniej dla Edwarda będzie jak go zostawię… Nie muszę im chyba tłumaczyć, o co chodzi z tym ,,pewnym nieporozumieniem’’, czyż nie?
Carlisle jeszcze nie wrócił z pracy (nędzny żywot chirurga), więc drzwi Denalczykom otworzył mój ukochany. Wyszczerzył zęby na widok znajomków.
- Cóż za miła niespo… - nie dane mu było dokończyć, bo Tanya rzuciła mu się na szyję.
- Ej, bo zrobię się zazdrosny – usłyszałam wesołe zrzędzenie Eliota. Tanya nie zwróciła na to uwagi.
- Już wszystko dobrze, prawda?! – wykrzyknęła gorączkowo, po czym odsunęła się od Edwarda. – Pogodziliście się, tak?
- Tak – potwierdził ze śmiechem, spoglądając w moim kierunku. Również na mnie zerknęła i wyraźnie ją zamurowało, gdy ujrzała moją córkę. Zresztą Irina, Carmen, Eliot i Eleazar, którzy stali za nią, również zdębieli.. Posłałam im pogodny uśmiech, a w tym czasie Edward wpuścił ich do środka.
- Kochani, to jest właśnie Renesmee – obwieściła Kate, podchodząc do nich, żeby ich uściskać. – Stęskniłam się za wami! Oprócz Eliota, rzecz jasna, więc nie ciesz się, cymbale.
Ale ,,Cymbał’’ zachowywał się tak, jakby nie istniała. Wpatrywał się za to w skupieniu to we mnie, to w Ness, to w Edwarda. Głównie to moja córka odwzajemniała jego spojrzenie, niezmiernie zaciekawiona nieznanymi jej z widzenia wampirami.
- Kurczę, gdyby nie była taka podobna do Belli i Edwarda, i gdyby Kate nie mówiła, że Bella była w ciąży, to bym pomyślała, że Renesmee jest nieśmiertelnym dzieckiem – powiedziała zaskoczona Irina do Carmen, która nieco niepewnie wzruszyła ramionami.
- Też miałam takie dziwne wrażenie – mruknęła Tanya. Eleazar wyraźnie również podzielał ich zdanie. Jedynie Eliot nie wiedział, o co chodzi z nieśmiertelnymi dziećmi, poza tym nadal wydawał się być nieobecny.
Zmarszczyłam brwi. Chodziło im o dzieci przemienione w wampiry? Chodziło im o te małe potwory?! Co za idiotyzm!
- Renesmee jest pojętna i nie zdradza się ze swoimi umiejętnościami wśród ludzi – zapewniłam niepewnych Denalczyków. – No i rośnie bardzo szybko.
- Właśnie – poparła mnie Kate. – Nie ma powodów do obaw.
Nasze słowa wyraźnie uspokoiły naszych gości. Carmen pierwsza się przełamała i podeszła się przywitać ze mną i z Ness. Za nią powoli ruszyła Tanya.
- Dobrze cię widzieć, Bello. Masz śliczną córeczkę – powiedziała Carmen, uśmiechając się do małej.
- Dziękuję.
- Dzień dobry, Renesmee – Carmen uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Dziewczynka odwzajemniła uśmiech.
- Dzień dobry – odparła grzecznie. Przyłożyła mi dłoń do policzka. Wywróciłam oczami. Chciała się pobawić z Carmen, ale nie wiedziała, czy tak wypada.
- Zapytaj, słoneczko – zaśmiałam się, stawiając ją na podłodze.
- Słucham? – zdziwiła się Tanya.
- Och, nie powiedziałam wam, że Renesmee ma dar – wyjaśniła Kate. – A więc Ness potrafi przekazywać swoje myśli poprzez dotyk. Na razie odbywa się to tylko wtedy, gdy dotyka dłonią twarzy innej osoby, ale być może kiedyś to się rozwinie.
- Całkiem prawdopodobne  - przytaknął Eleazar.
- No, no… - Tanya uśmiechnęła się szeroko. – Jej ojciec czyta w myślach, o ona je przekazuje… Ale co ja widzę! – pisnęła, łapiąc moją lewą dłoń. Przegryzłam wargę, zawstydzona. Tanya rzuciła mi, a potem Edwardowi żartobliwie oskarżycielskie spojrzenie. – Ktoś tu się nie pochwalił, że zmienia stan cywilny! Śliczny pierścionek, Bello. Kiedy ślub? Chętnie coś pomogę w organizowaniu! – zadeklarowała się.
- Tanya, bo zaraz sprawisz, że wampirzyca się zaczerwieni – Eliot spróbował zażartować. Tanya wzniosła oczy ku niebu, ale pohamowała entuzjazm i zostawiła mnie w spokoju.
- Jeszcze nie ustaliliśmy daty – powiedziałam z wahaniem.
- Ale postaramy się zorganizować ślub jak najszybciej – Edward nie powstrzymał zadowolonego uśmiechu.
- To dobrze – Tanya poklepała go przyjacielsku po ramieniu.
Przerwał nam wybuch śmiechu Kate i Carmen. Najwyraźniej Renesmee powiedziała, albo zrobiła coś zabawnego. Wszyscy wbiliśmy w nie wzrok, żeby dowiedzieć się, o co chodzi.
Eliot odchrząknął, żeby zwrócić na siebie moją uwagę. Ledwo zauważyłam, że podszedł bliżej mnie.
- Isa, możemy pogadać w cztery oczy? – zapytał poważnym głosem. Kątem oka zauważyłam, że Edward cicho prychnął. Zerknęłam na niego. Wzruszył ramionami, a potem kiwną głową, chociaż z jakiegoś powodu wydawał się być ździebko poirytowany.
- Okey – zgodziłam się, nieco zdumiona. Czego on chciał? Dziwnie się zachowywał, tak właściwie… Jak nie on.
Wyszliśmy z domu i poszliśmy w las. Eliot długo nic nie mówił.
- Co jest? Podmienili mi kumpla? – zażartowałam. – Jeszcze w życiu tak długo przy mnie nie milczałeś.
Uśmiechnął się krzywo.
- Taaa… - zacisnął usta, nad czymś się zastanawiając.
Postanowiłam zarzucić jakimś tematem.
- Jak tam na Alasce?
- Och, wspaniale. Lubię dużo śniegu.
- Pewnie kiedyś ci się znudzi – mruknęłam. - Dogadujesz się z Tanyą?
Zaśmiał się krótko. Chyba go trochę zawstydziłam.
- Wiesz, jak to jest. Bywa, że się posprzeczamy. Ale jestem z nią szczęśliwy. Z Tanyą jest mi naprawdę dobrze – wyznał.
- To świetnie – powiedziałam. Naprawdę cieszyłam się, że mu się ułożyło.
Eliot odetchnął głęboko.
- Wiesz, Kate trochę dziwnie o was mówiła. Parę miesięcy temu dzwonili też Cullenowie, pytali czy nie mamy z tobą jakiegoś kontaktu…  Może to nie moja sprawa, ale co się między wami wydarzyło, że się rozstaliście na tyle tygodni? Bo nikt nie chce tego wyjaśniać…
Wbiłam wzrok w podłoże. Powróciły do mnie wspomnienia, o których chyba wolałabym zapomnieć, albo udawać, że to nie przydarzyło się naprawdę.
- Mam nadzieję, że to ostatni raz, kiedy komuś to opowiadam – szepnęłam z bólem.
- Ale Isa, jeśli nie chcesz powiedzieć, to nie ma sprawy! – zapewnił mnie szybko, przejęty moim ponurym nastrojem. – Nie muszę wiedzieć.
Zawahałam się.
- Sądzę, że powinieneś, bo to po części dotyczy również ciebie.
Stanął jak wryty. Odwróciłam się do niego i zerknęłam na jego zaskoczony wyraz twarzy.
- Mnie? To znaczy?
Z westchnięciem oparłam się o gruby konar jakiegoś drzewa.
- Zacznę od początku… Pewnego pięknego dnia zjawił się James – przymknęłam oczy. – Zabił Charliego – szepnęłam ledwo słyszalnie.
Eliot długo milczał.
- Tak mi przykro, Isa. Lubiłem twojego ojca. Niech szlag jasny trafi Jamesa.
- Smaży się w piekle – rzuciłam, otwierając oczy.
Uniósł brew.
- Zabiłaś go? – zapytał z nadzieją. Nadzieją, że się zemściłam, nadzieją, że mój i jego problem zniknął z tego świata.
- Zaraz do tego dojdziemy – powiedziałam. – Po śmierci taty… Załamałam się. Edward ze wszystkich sił starał się mnie pocieszyć, wesprzeć… Ale im dłużej to trwało, tym mocniej uświadamiałam sobie, że nie przeżyję, kiedy stracę i jego. Odeszłam więc, wmawiając mu, że go już nie kocham. Uwierzył – westchnęłam. – Potem usiłowałam wpaść na trop Jamesa. Po drodze wpadła na mnie Kate, a wcześniej okazało się, że jestem w ciąży. Kate została, ja urodziłam. Ledwo co to przeżyłam, więc zamieniła mnie w wampira. W końcu zapolowałam na Jamesa i zemściłam się. Po jakimś czasie znowu trafiłam tutaj z Nessą. Edward oświadczył mi się, ja się zgodziłam, bo przecież go kocham do szaleństwa i nie mogłam bez niego dłużej wytrzymać… I wszystko wróciło do normy – uśmiechnęłam się smutno.
Eliot pokręcił głową.
- O rany. Nie mogliście razem załatwić Jamesa?
- Bałabym się, że coś się stanie Edwardowi – wyjaśniłam. – Nie dyskutujmy o tym, co mogłabym zrobić. Jest tak, a nie inaczej. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
- Jasne.  Czy ten ślub… Czy on nie ma się wydarzyć ze względu na Renesmee? – zapytał ostrożnie.
Zatkało mnie.
- Słucham? – wzięłam się pod boki, patrząc na niego z niedowierzaniem.- Myślisz, że Edward oświadczył mi się dlatego, że urodziłam jego córkę? Skąd. Chciał się pobrać już wcześniej, ale ja nie czułam się gotowa… A potem miałam w planach odejście. Jesteśmy razem szczęśliwi, Eliot. Dlaczego nie mielibyśmy się pobrać?
Zmieszał się.
- Okey, rozumiem. Zastanawiałem się tylko… Bo nigdy nie sprawiałaś wrażenia na taką, co chętnie wyjdzie za mąż.
- Dlatego tyle trwało, nim odzyskałam rozum – skrzywiłam się. – Właściwie, to ślub nie jest aż taki potrzebny… Ale wydaje mi się, że to uszczęśliwi Edwarda. A skoro jego to uszczęśliwi, to mnie też – stwierdziłam z przekonaniem.
Wzrok Eliota złagodniał.
- Okey – powtórzył. – Skoro się zdecydowałaś, to chyba naprawdę go bardzo kochasz. To dobrze. Chciałem tylko wiedzieć, czy jesteś tego pewna i czy jesteś naprawdę szczęśliwa.
- Jestem. Naprawdę.
Wyszczerzył zęby.
- No to daj pyska, mordo ty moja! – wyciągnął ku mnie ramiona. Tylko Eliot potrafił z poważnego nastroju tak błyskawicznie odzyskać doskonały humor.
- Nieee! – zawołałam, śmiejąc się.
Chłopak mrugnął do mnie żartobliwie.
- Kurcze, Swanówna wychodzi za mąż. Nikt z Vancouver by mi nie uwierzył. Dostałbym za to bilet w jedną stronę do wariatkowa…
Trzepnęłam go w ramię, nadal roześmiana.
- Dziób na kłódkę.
- Jasne – zgodził się z niewinnym uśmieszkiem na ustach. – Nie chcę trafić przez ciebie do wariatkowa…

_________________________________________________________________________________

Hej. Kurczę, lekki poślizg z tym pisaniem ;) rozdział nudny i denny, ale postaram się w NN, żeby się rozkręciło. Pojawi się kolejny czarny charakter. Tym razem diabeł w skórze kobiety…
No i… Szczerze? Nie wiem, czy nie poprzestanę na tym epizocie. Kocham tego bloga, ale Pewna Osoba twierdzi, że za długo go ciągnę. Cóż, 2 i pół roku… Sporo. Można się zniechęcić do tego szajsu. W sumie zdaje mi się, że mało jest czytelników, którzy wytrwali ze mną od niemal początku. Nie dziwię się.
Dobra. Właśnie wybiła północ, a jutro (pfu, dziś!) znowu szkółka, kartkóweczki i sprawdzianiki (ble, brrr, pfu-pfu)… Wieczorkiem dodam pierwszy w tym roku (który ch…. CHAŁOWO się zaczął) rozdział.
Buziaki!
Najlepsiejsiego karnawału!
Papa!

Ps. Z NIESPODZIEWANYCH NEWSÓW:

Wg http://katalog-opowiadan-o-wampirach.blogspot.com/2014/12/podsumowanie-grudnia-oraz-roku-2014.html
  mój blog jest najchętniej odwiedzanym blogiem! Wow! DZIĘKI, ludziska!