wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział 88



MUZA: Laurent Wolf - No Stress (original club mix)  - na początek ;3 :*


_______________________________________________________________________________

- Nie rozumiem! Nic nie rozumiem! – jęknął Emmett marszcząc czoło. – Najpierw ktoś, znaczy Berenice, miesza nam w głowach, potem Alice nagle zaczyna rozpaczać, że się rozeszliście, następnie zniknęliście oboje z Berenice nim ktokolwiek się skapnął, zaciukaliście ją, a teraz wracacie po kilku godzinach w ładnych strojach i mówicie, że jesteście po ślubie?! I to wszystko, oprócz knowań Berenice, wydarzyło się jednego dnia?!
Zerknęłam w dół, na wzmiankę o ładnych strojach. Taak, na tą okazję (za mąż pójścia) ubrałam się w śliczną, elegancką  kremową sukienkę. Mojemu ukochanemu bardzo się ona spodobała…  Powiedział, że mam się tak przyodziewać znacznie częściej, bo mam zbyt ładne nogi, by ciągle chodzić w jeansach… Na to wspomnienie wywróciłam oczami. Teraz, kiedy jesteśmy powiązani węzłem małżeńskim, raczej będzie tego pilnować… Ach, niech mu będzie. Jeżeli mu się to podoba…
- Aha – przytaknął z satysfakcją Edward, obejmując mnie w pasie. – Dokładnie tak.
Jego brat zacisnął wargi. Ech, Alice mogłaby im wcześniej powiedzieć, co zrobiliśmy, lecz teraz okazało się, że wampirzyca była zbyt wyprowadzona z równowagi, żeby to zrobić. Zerknęłam na nią; stała nieruchomo jak posąg, z morderczą miną i nie oddychała.
- Nie rozumiem – powtórzył Emmett. – Wy jesteście jacyś… dziwni.
Ledwo powstrzymałam chichot. Zdusiłam go w gardle, nim wydostał się na powierzchnię. Wolałam nie dać porwać się wesołości, bo nie wiedziałam, czy byłabym w stanie przestać się śmiać. Reakcja mojej rodziny była doprawdy przekomiczna!
Jakiś ruch po prawej stronie przyciągnął moje spojrzenie. To Alice przeczesała palcami swoje krótkie włosy i wreszcie nabrała powietrza w płuca. Ojoj… Zaczyna się… Ciekawe, czy mam zacząć się bać? Bo właściwie, to już odczuwam niepokój… Nigdy do tego stopnia nie zaleźliśmy za skórę siostrze Edwarda.
Zerknęłam teraz na niego. Był spokojny, a nawet lekko rozbawiony. Z powrotem się rozluźniłam. Oboje czekaliśmy, aż Alice wreszcie się odezwie, bo od kiedy się pojawiliśmy w domu, nie było jej na to stać.
-  Zgadzam się z Emmettem. Jesteście dziwni. I zabiję was najnormalniej w świecie, wredne dziwolągi – oświadczyła lodowatym tonem. Jej względne opanowanie nie potrwało długo, mimo rozpaczliwych prób złagodzenia jej gniewu, przeprowadzanych przez rozbawionego sytuacją Jaspera… No i się wydarła: – MIAŁAM URZĄDZIĆ CEREMONIE! ZAPROJEKTOWAŁAM SUKIENKĘ DLA BELLI! ZACZĘŁAM WYPISYWAĆ NAWET ZAPROSZENIA! A WY JUŻ PO???‼  - odniosłam wrażenie, że dziewczyna zaraz zacznie toczyć pianę z ust. Patrzyliśmy na to zupełnie oniemiali. Zagryzłam wargę, usiłując znowu powstrzymać wybuch śmiechu. - A NAJGORSZE JEST TO, ŻE UCIEKALIŚCIE PRZEDE MNĄ, KIEDY SZŁAM DO WASZEGO DOMU, BY WYBIĆ WAM TO Z GŁOWY‼!
Hm. Tak właśnie było. Ledwo zdążyliśmy się wymknąć pościgowi wściekłej wampirzycy. To były sekundy grozy…
Spojrzeliśmy na siebie z  lekkim wahaniem. A potem oboje się uśmiechnęliśmy, na samo wspomnienie tej sytuacji. Tak, byliśmy dumni z siebie, że jej wtedy umknęliśmy.
Niestety teraz trzeba stawić jej czoła.
 - Wychodząc z siebie nie trzaskaj drzwiami – poradziłam jej cicho, markując powagę. Renesmee zachichotała z tyłu.
Alice rzuciła mi pełne oburzenia spojrzenie, napełniając powoli płuca powietrzem, żeby się trochę uspokoić i znowu nie wybuchnąć.
- Dokładnie. Cóż, Alice… - zaczął spokojnie Edward, a jego oczy błyszczały nieco złośliwie. W ostatniej chwili powstrzymałam się przed szturchnięciem go łokciem, by przywołać go do porządku, ale coś mnie powstrzymało. Chciałam usłyszeć, co miał jej do powiedzenia, nawet jeśli czekałby na nas potem jej kolejny napad szału. – Takie jest życie. Nie wszystko zawsze idzie po twojej myśli.
- Uch! – opadły jej bezsilnie ręce. - O b i e c a ł e ś  mi, paskudny zdrajco!
Wypraszam sobie, Alice, pomyślałam. On wcale nie jest paskudny. Ani trochę. Jest przystojny i cały mój. Tylko po prostu czasem ma różne pomysły, które pragnie natychmiast realizować… Nie zawsze do końca licząc się ze zdaniem innych.
Oczywiście natychmiast odpowiedział jej ciętą ripostą, ale już ich nie słuchałam. Powiodłam wzrokiem po twarzy każdego członka mojej (teraz już formalnie mojej) rodziny. Ogólnie wszyscy zdołali już ochłonąć po tym, jak zostali wyzwoleni spod wpływu daru siostry Jamesa, jednakże musieli teraz jeszcze przetrawić naszą impulsywną eskapadę do urzędu stanu cywilnego… Jedynie Alice była tak wzburzona. Emmett nadal nie wiedział do końca, co jest grane (biedaczyna nie mógł w to uwierzyć), Rosalie zaniemówiła, będąc w głębokim szoku (nie spodziewała się tego po nas, zwłaszcza po Edwardzie), Carlisle i Jasper z trudem powstrzymywali śmiech, a Esme była trochę zawiedziona, lecz z drugiej strony widać było, że odczuwała też zadowolenie i wzruszenie, gdyż historia z Berenice dobrze się skończyła. Szczególnie dla mnie i Edwarda.
Przypomniałam sobie kilka momentów z dnia dzisiejszego (moje gardło od razu ścisnęło rozrzewnienie, które spłynęło do mojego nieruchomego serca i całkowicie nim zapanowało), jakie doskonale będę pamiętać już zawsze: zwykłego, znudzonego urzędnika, roziskrzone oczy mojego ukochanego, powtarzanie tradycyjnych, krótkich formułek przysięgi…
A także ciche słowa, płynące prosto z mojego serca:
- Szczypta ciebie we mnie weszła, zmieniając mnie na lepsze. Ty nie jesteś w moim sercu, ty j e s t e ś moim sercem.
Jego wzruszenie, czułość w spojrzeniu i pełen emocji szept:
- ,,Moja miłość równie jest głęboka,
Jak morze, równie jak ono bez końca’’*
Zatonęłam całkowicie w tych cudownych wspomnieniach. Tak, nasza zwykłą ceremonia była bardzo niezwykła.
Wyrwałam się z zamyślenia. Alice i Edward przestali już się wykłócać. Teraz tylko patrzyli na siebie wilkiem, zwłaszcza ona na niego.
Odwróciłam głowę i zerknęłam na ukochanego. Odwzajemnił spojrzenie. Domyśliłam się, że jeszcze nie przekazał im kolejnej wiadomości.
- Przykro nam, że z przygotowań nici – powiedziałam, chociaż tak naprawdę cieszyłam się, że ominęła mnie huczna ceremonia. - A teraz bardzo was przepraszamy… Postanowiliśmy jechać w przyspieszoną podróż poślubną, więc musimy iść się spakować…
Znowu wszystkim opadły szczęki (oprócz wszystkowiedzącej Alice, rzecz jasna), tak jak kilka minut temu, kiedy uświadomiliśmy ich, że  nie trzeba nam już organizować ślubu, bo ten się odbył w trybie express…
- Dlatego powierzamy wam na ten czas Renesmee – dodał mój… mąż. Kurczę jeszcze ciągle to do mnie nie dociera…  - Macie o nią dbać, ale za bardzo nie rozpieszczać.
- Ha! – prychnęła lekceważąco nasza córeczka. Dziewczynka siedziała na stole za nami i machała beztrosko nogami. Odebrałam ją z La Push kiedy już wracaliśmy do domu. Obraziła się na nas, bo gdy zapytała, co z tatą i gdzie byłam tak długo, odparłam, że już wszystko dobrze, i że pojechaliśmy wziąć szybki ślub, a ona była bardzo rozczarowana, gdyż odbyło się to za jej plecami.
Rosalie się rozpromieniła. Uwielbiała się zajmować swoją bratanicą.
- Zaraz tam rozpieszczać! – machnęła niedbale ręką. – Poradzimy sobie, prawda Ness?
Renesmee posłała jej piękny uśmiech. Z pewnością domyśliła się, że Rose będzie jej pozwalać na wszystko, kiedy już wyjedziemy… Spojrzałam ostrzegawczo na córeczkę, a ona zrobiła niewinną, anielską minę. Westchnęłam. Zaczęłam się zastanawiać, kto przekazał jej geny wrodzonego cwaniactwa. Znając życie to pewnie ja… Ale zdolność do robienia takich min, to już zasługa jej taty.
- Skoro wszystko już ustalone, to pozwólcie, że pójdziemy do naszego domku – mruknęłam, wycofując się przy tym o krok. Obawiałam się kolejnego wybuchu gniewu wszechwiedzącego chochlika…
I owszem, widząca przyszłość wampirzyca odezwała się, ale nie takim tonem, jakiego się spodziewałam.
- Pewnie – rzuciła niespodziewanie żałośnie. – Idźcie sobie. We wszystkim przecież doskonale radzicie sobie sami. Na nic wam nie jestem potrzebna. Bierzecie sobie ślub po kryjomu, a teraz uciekacie z domu.
Zmartwiona smutkiem przyjaciółki zmarszczyłam czoło.
- Alice, my wcale nie uciekamy – wywrócił oczami Edward. – Co ty wygadujesz? I chyba rozumiesz, dlaczego zależało nam, a zwłaszcza mi, na czasie.
Dziewczyna zrobiła minę zbitego psiaka.
- To może tak dla pewności zrobimy drugi?
Udałam, że się zakrztusiłam i zaczęłam pokasływać, by nie parsknąć śmiechem. Drugi ślub dla p e w n o ś c i? Co za idiotyzm…
- Jak ci się nudzi, to sobie i Jasperowi wypraw kolejny ślub – parsknął mój ukochany. – Ale nie… Najlepiej to nas męczyć…
- To wcale… - zaczęła protestować, lecz przerwał jej Jasper.
- Alice, daj im spokój. Chadzają swoją ścieżką, nic na to nie poradzisz – spojrzał na nas z rozbawieniem. – Nim pójdziecie, przyjmijcie moje gratulacje.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością do wampira.
- Dziękujemy – powiedziałam, podczas gdy Edward jedynie skinął głową.
Po Jasperze natychmiast zreflektowali się Carlisle z Esme. Wyściskali nas mocno i rzucili kilka ciepłych słów.
- Tak bardzo się cieszę, kochanieńka! – wychlipała wzruszona Esme.
 - Witaj w rodzinie, Bello. Teraz już jako pełnoprawny członek – na koniec Carlisle uśmiechnął się do mnie ciepło i posłał perskie oko.
Wzruszyłam się ich postawą. Naprawdę zachowywali się jak prawdziwi rodzice. Kto by pomyślał, że para wampirów będzie tyle znaczyć dla byłej łowczyni? Z drugiej strony, właśnie wyszłam za mąż za ich przybranego syna, również wampira… Pokręciłam głową. Życie płata nam przeróżne figle.
Rosalie szturchnęła Emmetta, a ten ocknął się wreszcie z tego niebotycznego zdziwienia, w którym tkwił już dość długo, a potem oboje również złożyli nam gratulacje.
Tymczasem Alice ciągle nie mogła przeżyć tego, że pobraliśmy się za jej plecami. Nawet ja nie byłam nigdy taka uparta, jak ona. A może dobiło ją to, że wymknęliśmy się jej jako osobie, która przewiduje przyszłość? Hm, całkiem prawdopodobne. Nienawidziła, kiedy coś było nie tak z jej wizjami, albo coś szło nie po jej myśli.
Mój uśmiech się poszerzył, na co obrzuciła mnie wyniosłym spojrzeniem. Wzniosłam oczy ku niebu. Alice nie wytrzymała i pokazała mi język. Ledwo powstrzymując śmiech, potrząsnęłam lekko głową. Zachowywała się bardziej dziecinnie niż moja córeczka…
Zauważyłam, że w czasie naszej pantomimy Esme i Edward wymieniają spojrzeniami. W końcu mój ukochany uśmiechnął się i rzucił nieme ,,dzięki’’.  Zerknęłam na niego pytająco, ale nie kwapił się póki co do żadnego wyjaśnienia.
W końcu wyszliśmy i udaliśmy się do naszego niewielkiego domu. Renesmee zdążyła wcześniej zwinąć się w kłębek na kanapie i zasnąć słodko, zapewne usatysfakcjonowana wizją dogadzania jej przez wujostwo i dziadków. Nie budziliśmy jej. Jeszcze wrócimy by się pożegnać. Może do tego czasu się obudzi.
- Ale mieli miny – zaśmiałam się cicho, kiedy znaleźliśmy się poza zasięgiem słuchu wampirów. Wcześniej jedynie wymienialiśmy porozumiewawcze spojrzenia, przedzierając się zwinnie przez ciemny las.
- Porażające – zgodził się wesoło Edward.
- Co kombinowałeś z Esme? – zaciekawiłam się.
- Widziałaś? – westchnął.
- Pewnie, czasem mam podzielną uwagę – mruknęłam nieco ironicznie. – Więc?
Oczy błysnęły mu tajemniczo.
- Cóż… Upewniłem się, że mamy fajne miejsce na nasze wakacje.
- Czyli ? – zainteresowałam się.
- Zobaczysz…
Zajęczałam z pretensją w głosie. Naprawdę mógłby mi powiedzieć!
- Nie mogę dowiedzieć się t e r a z?
- Nie, bo to ma być niespodzianka – uśmiechnął się łobuzersko.
- Proszę! – zatrzepotałam błagalnie rzęsami. Podpatrzyłam tą sztuczkę u Renesmee. Niestety, nie udało mi się, bo pospiesznie zerknął w inną stronę ignorując moje błagalne spojrzenie, a prośbę puścił mimo uszu. Wymamrotałam coś gniewnie pod nosem. Najwyraźniej nic z niego nie wyciągnę.
Westchnęłam na widok naszej bajkowej chatki. Dawno tu nie byłam. Ostatnie dni spędzaliśmy u Cullenów, gdzie obserwowałam ze wściekłością poczynania Berenice.
Wspomnienie wampirzycy w mgnieniu oka popsuło mi humor. Daj spokój, jej już nie ma, szepnęło mi coś w głowie. Prawda. Rozluźniłam się odrobinkę, ale nie zupełnie.
Zajęta nieciekawymi myślami i próbą uspokojenia swojego sumienia, ledwo zarejestrowałam, że mój ukochany przysunął się do mnie z chytrym wzrokiem. Otworzył przed nami drzwi, a potem nieoczekiwanie schylił się i porwał mnie na ręce.
- Wow! – zdziwiłam się, natychmiast o wszystkim zapominając. Spojrzałam na niego z zaskoczeniem i ciekawością. – Co ty wyprawiasz?
- Wchodzę z żoną do mojego domu, pani Cullen. Taka jest tradycja – oznajmił niewinnie. Poczułam dreszcz, kiedy użył mojego nowego nazwiska, a potem uśmiechnęłam się szeroko. Po jego głosie słuchać było, jak bardzo się cieszy z tego, że powiedzieliśmy sobie sakramentalne ,,tak’’. A ja z kolei cieszyłam się z jego szczęścia.  Nadal nie do końca dotarło do mnie to, że zmieniłam stan cywilny.
Zarzuciłam mu ręce na szyję, a on przeniósł mnie przez próg. Myślałam, że mnie puści, ale chyba nie miał takiego zamiaru. Tulił mnie do siebie, wpatrując się we mnie z uwielbieniem, które trochę wprawiło mnie w zakłopotanie. Przystanął i zaczął składać pocałunki na mojej twarzy. Zaśmiałam się cicho, wplatając palce w jego włosy.
- No i stało się – wymruczał, łaskocząc mnie swoim oddechem.
- Hm? – mruknęłam, wyrwana z rozmarzenia.
- Jesteś moja – oznajmił władczym tonem, przesuwając nosem po mojej szyi. Kąciki ust znowu mi zadrżały, ale powstrzymałam śmiech.
- To stąd ten przypływ czułości? – zapytałam na wydechu, kiedy delikatnie skubnął zębami moje ucho.
- Tak – posłał mi szelmowski uśmiech. Zajrzał mi głęboko w oczy i czule pocałował w usta. – Jesteś moja, Bello – powtórzył z ekscytacją w głosie, delektując się każdym słowem.
- Cieszę się, że ci się to tak podoba.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Nasze wargi znowu połączyły się w pocałunku, tym razem na kilka minut, które i tak wydawały mi się za krótkie. Całował mnie mocno, a ja ani na chwilę nie pozostałam mu dłużna.
W końcu niechętnie oderwaliśmy się od siebie. Edward postawił mnie na ziemi.
- Jedziemy w ciepłe miejsce, ale i tak nie przejmuj się odpowiednimi na tą pogodę ubraniami, bo będziemy całkiem sami – powiedział.
Spojrzałam na niego podejrzliwie. Gdzie on chciał mnie zabrać?
- To znaczy?
Przekrzywił głowę z błyszczącymi oczyma.
- Będziemy w odosobnionym zakątku, więc możesz chodzić nawet nago – znowu się wyszczerzył.
- Och, marzyciel – wywróciłam oczami. – Uważaj, bo zacznę ci podsyłać podobne wskazówki.
Mrugnął do mnie łobuzersko.
- Ale na wszelki wypadek weź jakąś sukienkę.
Na wszelki wypadek!
- Niech ci będzie.

***
Lustrowałam swoją córeczkę uważnym spojrzeniem. Kucałam przy niej, więc nasze głowy były na mniej więcej równym poziomie.
- Obiecaj, że będziesz grzeczna.
- Obiecuję – przyrzekła grzecznie. Jej czekoladowe oczy były wielkie jak spodki, a usta wyginały się w przymilnym uśmiechu, składając się na niewinną minę grzecznego diabełka.
- I nie jedz za dużo słodyczy – ciągnęłam.
Zrzedła jej mina. Tak, moja słodka diablico. Znam cię, oj znam! Bo sama w młodości byłam taką spryciarą… Ale o tym nie powinna wiedzieć, bo by sobie pozwalała na więcej.
- Ciocia Rose będzie ci robiła pyszne sałatki i masz je jeść – dodałam, zerkając przy tym na piękną blondynkę, która uśmiechnęła się i przytaknęła. – Warzywa i owoce to witaminki, zrozumiano? A ty się rozwijasz, i to w błyskawicznym tempie.
- W zwierzęcej krwi jest wystarczająco dużo składników odżywczych – mruknęła żałośnie, patrząc na mnie błagalnie spod rzęs. Nie przepadała za warzywami i sałatkami Rosalie…
Czemu nie potrafiłam skopiować tego spojrzenia?
- Owoce ani warzywa ci nie zaszkodzą.
- Słodycze mi też nie zaszkodzą. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni – wyszczerzyła zęby.
Przymrużyłam oczy. Nieprawdopodobne, jak bardzo upierała się przy swoim.
- N e s s – warknęłam ostrzegawczo, przeciągając literki zdrobnienia jej imienia.
Przytuliła się do mnie mocno.
- Dobrze, już dobrze. Rozumiem – westchnęła zawiedziona.
Wzniosłam oczy ku niebu, również ją wyściskując. Rzecz jasna nie uszło mojej uwadze, że mówiła to wszystko na głos… Ale nie zdziwiłam się tą taktyką. Przez przypadek mogłaby mi przekazać za pomocą swojego daru więcej, niż by chciała i obie o tym wiedziałyśmy.
- Będziemy tęsknić – szepnęłam, całując ją w czoło. Odgarnęłam jej włosy za ucho, przyglądając się jej z matczyną czułością.
- Ja też – przyznała smutno.
Odsunęłyśmy się od siebie wreszcie.
- No, dość tego dobrego. Teraz ja się żegnam! – zniecierpliwił się Edward. Renesmee i jemu radośnie rzuciła się w ramiona. Uśmiechnął się szeroko, mierzwiąc jej pieszczotliwie włosy. – Nie rozrabiaj zbyt dużo, dobrze? I nie męcz tyle wujka Jacoba, bo już tu nie przyjdzie z ciocią Sheilą i nie będziesz już miała nikogo do męczenia. Wszystko z umiarem, Renesmee – pouczył ją. Uniosłam brwi i rzuciłam mu pełne niedowierzania spojrzenie. Co to za teksty?
- Kiedy on jest takim fajnym, kudłatym, milusim wilczkiem! Lubię go męczyć – wzruszyła ramionkami. - No i on lubi biegać ze mną po lesie i udawać pieska.
Zaśmiał się głośno.
- Jacob jest milusim wilczkiem –powtórzył pod nosem lekko wątpiącym tonem. Trzepnęłam go w ramię, słysząc ironiczną nutę w jego głosie. Tolerował mojego przyjaciela jedynie przez wzgląd na mnie, Sheilę i Ness. Wiedziałam to, ale i tak próbowałam go bardziej przekonać do swojego przyjaciela.
- Aha! – potwierdziła radośnie nasza córeczka, nie zważając ani na ton Edwarda, ani na moje próby przywołania go do porządku.
- No idźcie już, bo nigdy nie wyjedziecie – prychnęła moja najbardziej wkurzona szwagierka, tupiąc niecierpliwie nogą. – Bello, pozwoliłam sobie uzupełnić trochę twój bagaż w kilka rzeczy.
Oderwałam wzrok od córki i męża, po czym obrzuciłam Alice pełnym niedowierzania spojrzeniem.
- Nie dziękuj teraz. Podziękujesz później – dodała wspaniałomyślnie. – Bawcie się dobrze na… - urwała, widząc ostrzegawcze, mrożące krew w żyłach spojrzenie mojego ukochanego. Zmieniła pospiesznie temat. - Ach, i cieszę się, że wreszcie prawidłowo korzystasz ze swojej garderoby. Chociaż moim skromnym zdaniem, to jest stanowczo zbyt mała!
Taa. W końcu miałam w swoim domku ogromną szafę przepełnioną ubraniami, które nakupowała specjalnie dla mnie… Zerknęłam na moją zwiewną sukienkę, w którą się przebrałam. Nie powiem, na mój wybór przyczyniła się entuzjastyczna reakcja Edwarda. Postanowiłam więc nie wyprowadzać z błędu Alice, bo jakimś cudem wierzyła, że zmienił mi się gust. Nadal nie przywiązywałam wielkiej wagi do ubioru. No, może czasem… Na jakąś specjalną okazję, jak każda kobieta, lubię się czasem wystroić. Ale na co dzień miałam to w poważaniu.
- Jasne – rzuciłam gładko.
Posłałam swojej córeczce zmartwione spojrzenie. Nie zostawiałam jej nigdy wcześniej na taki długi okres czasu… Cóż, pocieszam się tym, że będzie w dobrych rękach.
A jednak kiedy już zakończyliśmy nasze pożegnania i jechaliśmy na lotnisko, nadal byłam zmartwiona.
- Daj spokój, nic jej nie będzie – pocieszył mnie Edward, odgadując powód mojej niewyraźnej miny.
- Wiem – westchnęłam ciężko. – Ale taka już rola matki, żeby martwiła się o swoją pociechę, kiedy nie ma jej w pobliżu.
- Nie mogę się z tobą nie zgodzić, lecz troszeczkę przesadzasz. Rozluźnij się. Jedziemy na wakacje. Tylko ty i ja – posłał mi słodki uśmiech. Odwzajemniłam go. Jego słowa faktycznie mnie uspokoiły.
- I nadal nie powiesz mi, gdzie chcesz mnie zabrać?
Słodki uśmiech przekształcił się w lisi.
- Nie. Mówiłem ci już, to niespodzianka.
Cóż. Z pewnością dowiem się w najbliższym czasie. W sumie, to nie było to dla mnie zbyt ważne. Liczyło się tylko to, że mieliśmy być sami
Jechaliśmy przez kilka minut w ciszy. Przyglądałam się widokami za szybą samochodu. Co jakiś czas mój wzrok zaczepiał się na jakimś punkcie, żeby mu się lepiej przyjrzeć. Moje wampirze oczy widziały wszystko doskonale, mimo ściany deszczu, który lał się z ciemnych, gęstych chmur, wiszących ciężko nad Forks. Kiedy na czymś się skupiałam, nie umykał mi żaden szczegół. Kiedy byłam łowczynią, nie miałam aż tak wyostrzonych zmysłów. Muszę przyznać, że podobało mi się bycie wampirzycą. I tak i tak żywiłam się zwierzętami, ale byłam o wiele wytrzymalsza, zwinniejsza, odrobinę szybsza, no i nie miałam się starzeć.
- Sheila coś mówiła, kiedy przyjechałaś do niej po Renesmee? – zagadnął nagle Edward.
Parsknęłam, przypominając sobie zachowanie mojej kuzynki. Nie zdążyłam jeszcze opowiedzieć o tym ukochanemu.
- Och, to mało powiedziane – zachichotałam.
Zaciekawiłam go.
- To znaczy?
Uśmiechnęłam się do swoich wspomnień.
- Najpierw zaczęła domagać się, żebym wyjawiła jej, czy się pogodziliśmy. W odpowiedzi rzuciłam jej lakoniczne ,,Mhm’’ a potem pomachałam jej przed nosem obrączką. Muszę ci powiedzieć, że nigdy nie widziałam Sheili z tak mocno rozdziawioną buzią - pokręciłam z rozbawieniem głową. – Dłuuugo zbierała szczękę z podłogi.
Roześmiał się serdecznie.
- Domyślam się.
- Kiedy już się doprowadziła do porządku, stwierdziła, że chyba za nami nie nadąża.
- Tak jak Emmett – uśmiechnął się złośliwie. – Czyżby mieli ze sobą coś wspólnego?
- Być może... – przyznałam, myśląc sobie, że nie spodobałoby jej się porównanie do wielkiego wampira. - Wracając do tematu, to uświadomiłam Sheilę, że to wszystko to było nieporozumienie wynikające z mojej winy – powiedziałam poważniejszym tonem.  – Cholera, nadal nie mogę uwierzyć, że to, co zrobiła Berenice, tak bardzo mną wstrząsnęło – westchnęłam ciężko. Znowu poczułam wyrzuty sumienia, że wcześniej nie zareagowałam odpowiednio, kiedy zaczęłam podejrzewać, że siostra Jamesa posiada jakiś nieprzyjemny dar.
- Berenice już nie ma i nie będzie. Nie myśl o tym – upomniał mnie czule. – Coś jeszcze gadała?
- Hm… - wyrwał mnie z nieprzyjemnego zamyślenia. Przeniosłam wzrok na niego. – Potem zaczęła narzekać, że chciała być moją druhną i pomagać w przygotowywaniu wieczoru panieńskiego – wywróciłam oczami.
Zmarszczył niespokojnie brwi.
- Dobrze, że jednak go nie było. Kto wie, co by wymyśliła twoja szalona kuzynka. Jeszcze by zaprosiła jakiś striptizerów.
Zamrugałam powiekami. Striptizerów?!
- Ona wcale nie jest szalona – zaprotestowałam z rozbawieniem. – Jest tylko… Żywiołową osobą – sprostowałam.
- Niech ci będzie.
Wydałam z siebie teatralne westchnięcie.
- Chociaż ci striptizerzy to dobry pomysł… Mogłabym nadrobić ten wieczór panieński?
Zawarczał cicho – był to naprawdę przerażający dźwięk, pochodzący z głębi jego gardła - jednak został zagłuszony przez mój śmiech, spowodowany jego gwałtowną, nerwową reakcją. Naprawdę dał się nabrać, że zaciekawił mnie jakiś głupi wieczorek! Usatysfakcjonowała mnie jego zazdrość i irytacja.
- Ja ci zaraz dam dobry pomysł – prychnął, obrzucając mnie lekko urażonym spojrzeniem.
Z trudem przestałam chichotać i położyłam rękę na jego dłoni, którą trzymał na drążku zmiany biegów, żeby go uspokoić.
- Oj, nie denerwuj się. To był tylko żart. Nie mogłam się powstrzymać – uśmiechnęłam się. – Sam mnie sprowokowałeś…
On również westchnął, ale z udręką.
- Chciałem ci już wyjawić, gdzie jedziemy, ale jednak zmieniłem zdanie.
- Zgłaszam reklamację – zaprotestowałam. – Mój mąż nie chce mi wyjawić celu podróży poślubnej.
- To niespodzianka – przypomniał mi z uśmiechem. – A reklamacji ani zwrotów czy wymian nikt nie przyjmie. Jesteś na mnie skazana.
- A ty na mnie – odgryzłam się, ale nie mogłam się powstrzymać i odwzajemniłam uśmiech.
- Ja sobie z tym poradzę, a ty?
- Była łowczyni krwiopijców miałaby sobie nie poradzić ze swoim mężem wampirem? – zapytałam żartobliwie. Uwielbiałam tą myśl, że jestem na niego skazana. Chociaż ,,skazana’’, to było rzecz jasna nieodpowiednie słowo. - Niedoczekanie.
Odprężył się całkowicie. Zachichotał.
- Tak myślałem.

***


Już od dłuższego czasu nie potrafiłam dobyć głosu, a kiedy stanęliśmy wreszcie na lądzie (po niemal dwóch dniach w drodze!), to już w ogóle odjęło mi mowę. Nigdy wcześniej nie byłam w piękniejszym miejscu, chociaż widziałam już niemało. Podróżowałam w końcu z rodzicami, a potem z Charliem, po całym świecie.
Edward był bardzo zadowolony z mojej reakcji.
- No i jesteśmy. Podoba ci się? – upewnił się na wszelki wypadek.
- Bardzo – szepnęłam, wsłuchując się w rozkoszne, miarowe obijanie się fal o płaski brzeg.
Wyspa nie była duża, ale miała w sobie coś niezwykle urokliwego. Nie byłam pewna, czy składał się na to śliczny domek ukryty wśród drzew, lazur wody, delikatność i jasność piaseczku przy brzegu, zieleń palm i tropikalnych roślin, pluskanie żółwi morskich pływających zupełnie niedaleko, czerwonawe światło zachodzącego słońca, czy może obecność mojego jakże przystojnego męża i świadomość, że jesteśmy sami (tak jak obiecał), wiele mil morskich od stałego lądu.
Zatrzymałam spojrzenie na Edwardzie. Światło igrało w jego kasztanowych włosach i na jego skórze. Uśmiechnął się do mnie, co powiększyło jego i tak już niebywały urok osobisty. Mój oddech na chwile się zatrzymał. Ten wspaniały mężczyzna należał do mnie. A ja do niego.
Wcześniej, przed ślubem, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że nasze małżeństwo przyniesie mi tyle szczęścia. Właściwie, to przyjmując jego oświadczyny, chciałam tylko spełnić jego marzenie, by chociaż w maleńkim stopniu zrekompensować mu moje niedoskonałości i błędy – ucieczki, machlojki, oraz inne sytuacje, w których go raniłam. Kiedyś o tym nie myślałam, ale z biegiem czasu zaczęłam sobie uświadamiać, jaka bywałam okropna. Po trochę wynikało to z mojej łowczej natury, ale to żadne wytłumaczenie.
- O czym myślisz? – wyrwał mnie z zamyślenia. Wziął mnie za rękę, a w drugą złapał nasze bagaże. Mogłabym po prostu odsunąć na chwilę od siebie tarczę, ale nie chciałam żeby się dowiedział, jak się zadręczam swoimi zachowaniami w przeszłości.
- O tym, że się przy tobie bardzo zmieniłam.
Spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
- Naprawdę – potwierdziłam, wzdychając przy tym cicho. – Wydoroślałam kiedy cię poznałam. I wyrobiłam sobie zupełnie inny pogląd na wiele rzeczy.
Zachichotał nieoczekiwanie, prowadząc mnie do domu na tej niewielkiej wyspie. Piasek był w istocie niesamowity. Musiał być jak pyłek nawet dla człowieka, a co dopiero dla dwójki wampirów. Czułam się tak, jakby stąpała po rozgrzanej słońcem chmurce.
- No co? – Nie zrozumiałam jego wesołości.
- Nic – pokręcił wesoło głową. - Możliwe, że masz racje. Po prostu na wzmiankę o naszym poznaniu, przypomniało mi się, jak zobaczyłem cię po raz pierwszy na stacji benzynowej.
Zacisnęłam usta, również sięgając pamięcią do tej chwili. Niemal go wtedy nienawidziłam, że tak swobodnie chodził między ludźmi, jak gdyby nie był wampirem! Byłam wtedy zagorzałą łowczynią, nadużywającą w myślach określenia ,,pijawka’’ w stosunku do Cullenów... Irytowałam się, że nie mogę nic zrobić przy ludziach, zresztą on i tak szybko umknął do swojego wozu. A potem jeszcze bezczelnie ścigał się ze mną samochodem.
- Tak się na ciebie zapatrzyłam, że w pierwszej chwili nawet nie zauważyłam, iż jesteś wampirem – przyznałam mu się.
Popatrzył na mnie, wyraźnie zadowolony z siebie. Niemal wywróciłam oczami.
- Zauważyłem. Ale kiedy cię minąłem, od razu poczułem na sobie twoje mordercze spojrzenie. Aż ciarki przeszły mi po plecach – naigrywał się odrobinę. - Jednak następnego dnia się przekonałem, że nawet z ciskającymi błyskawicami oczami jesteś urocza. – znowu się zaśmiał. – Zastanawiałem się, o co ci chodzi. No i dlaczego nie słyszę twoich myśli. W pierwszej chwili tak jakoś to do mnie… nie dotarło.
Uniosłam brwi.
- Urocza łowczyni? – jęknęłam. – Dobrze, że mówisz mi to dopiero teraz, kiedy już nie zajmuję się likwidowaniem rozbrykanych wampirów.
- Miałaś bardzo niewinną i delikatną urodę – wyjaśnił, głaszcząc mnie palcem po dłoni. – Pod wpływem wampirzego jadu twoje rysy trochę się wyostrzyły, ale nadal twój wygląd nie wskazuje na impulsywne i emocjonalne zachowanie, jakim czasem wszystkich zaskakujesz.
- Impulsywne i emocjonalne? – powtórzyłam znowu, ale z mniejszym zdziwieniem. Cóż, miał rację.
Posłał mi łobuzerski uśmiech.
Wreszcie przystanęliśmy pod drzwiami – trochę nam to zajęło, bo wlekliśmy się ludzkim tempem, wciągnięci rozmową. Okazały się być otwarte.
- Właściwie, to co to jest za wyspa? – zapytałam, kiedy otwierał przed nami drzwi.
- Należy do Esme. Pożyczyła nam ją – oznajmił lekko.
Aż przystanęłam z wrażenia.
- Żartujesz?! Takie coś musi kosztować majątek!
Rzucił mi tylko pobłażliwe spojrzenie. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Właściwie to nigdy nie interesowałam się, ile pieniędzy posiada moja rodzina. Teraz już wiem na pewno, że cholernie dużo.
Wystrój domu był całkiem przytulny. Tylko tyle zdążyłam zauważyć, bo Edward zostawił nasze bagaże i porwał mnie w objęcia. W jego oczach czaił się ogień, którego nie miał zamiaru dłużej powstrzymywać. Czując nagłą tęsknotę za jego pieszczotami, przylgnęłam do niego całym ciałem i w mgnieniu oka namierzyłam jego usta. Wydał z siebie westchnięcie, kiedy przesunęłam dłońmi po jego umięśnionych plecach i ramionach. Przyjemne ciepło ogarnęło moje wampirze ciało, aż ścisnęło mnie w podbrzuszu. Nie, to było coś więcej niż ciepło – gorąca, ognista namiętność, która spowodowała, że cały świat zszedł na drugi, a może i nawet dalszy plan.
- Będę musiała potem jej podziękować – szepnęłam. – To piękne miejsce.
- Zgadzam się – wymruczał.
- I już polubiłam nasz miesiąc miodowy…
- Ja też.
Gładził mnie po biodrach, całując zapamiętale i radośnie. Tak, ciągle trzymała go radość z faktu, że jesteśmy małżeństwem. To jego szczęście połączone z porywczą namiętnością było bardzo upajającą mieszanką.
Wplótł mi palce we włosy, odgarniając je, by móc przesunąć usta na moją żuchwę, a potem na szyję. Wyszeptał pieszczotliwie moje imię, składając gorączkowe pocałunki na mojej skórze. Odchyliłam głowę, mrucząc z przyjemności.
- Pokazać ci jeden z powodów, dla których lubię, kiedy chodzisz w sukienkach?
- Aha…
Odsunął się odrobinę. Jednym ruchem rozpiął moją sukienkę, a następnym ją ze mnie ściągnął. Poczułam na sobie jego gorące spojrzenie, które przyprawiło mnie o przyjemne dreszcze.
- Teraz rozumiem – szepnęłam, ciesząc się w duchu, że miałam na sobie seksowną bieliznę, a nie bawełnianą, jaką kiedyś lubiłam nosić z czystej wygody.
Znowu się do mnie przysunął. W tym czasie dorwałam się niecierpliwie do jego koszulki. Pomógł mi ją z siebie zdjąć, a potem gorączkowo wpił się w moje usta. Objęłam go nogami w pasie, żeby nie musiał się schylać. Ze stóp spadły mi buty na niewielkiej szpilce. Nasze usta i dłonie pieściły nawzajem przepełnione żarliwością ciała.
- To dobrze, że rozumiesz – odparł z opóźnieniem. Oboje mieliśmy już przyspieszone z emocji oddechy. – Pokazać ci rozkład domu?
Przesunęłam nosem po jego policzku, co jakiś czas składając pocałunki na jego twarzy. Uśmiechnęłam się lekko.
- Wystarczy mi tylko, jak pokażesz sypialnię…
- Miałem nadzieję, że to powiesz – wymruczał, wyraźnie uradowany. Popędził ze mną w nieznanym mi kierunku.
Znaleźliwszy się w upragnionym miejscu, daliśmy bez reszty porwać się namiętności.


***



Po długiej nocy i poranku, wybraliśmy się na przechadzkę po wyspie. Jednak nie była taka mała, jak mi się zdawało. Płynęła tu nawet niewielka rzeka, która wpadała do oceanu w rozszerzającej się w kształt litery V zatoczce.
Byliśmy w doskonałych humorach. Znajdowaliśmy w pięknym miejscu, byliśmy razem i to na dodatek zupełnie sami.
Oczywiście jakaś część mojego wampirzego umysłu martwiła się o naszą córeczkę, jednak wiedziałam, że jestem trochę przewrażliwiona. Tylko, że… Kurczę, może mi się zdawało, ale miałam wrażenie, iż pod naszą nieobecność może jej się coś przydarzyć.
Potem okazało się, że poniekąd miałam rację, lecz wtedy wypierałam ze swoich myśli tą możliwość… Uspokajał mnie fakt, że Edward o nic się nie martwił, chociaż był względem Renesmee tak samo opiekuńczy, jak ja. Patrzył jednak odrobinę trzeźwiej na różne rzeczy.
Wróciliśmy do domu. Wyluzowana rozłożyłam się na kanapie z książką w ręce. Edward przez chwilę siedział ze mną, wpatrując się z zaciekawieniem w telewizor, w którym leciały cicho jakieś wiadomości. Mnie one jakoś nie interesowały. On również się tym chyba znudził, bo szybko wyłączył odbiornik i poszedł gdzieś pomyszkować. Przez chwilę zerkałam na niego z rozbawieniem, a potem znowu zanurzyłam się w świecie czytanej przeze mnie powieści.
Nie na długo. Wrócił błyskawicznie i pomachał mi talią kart przed oczami.
- Chcesz w coś zagrać? – zaproponował z szelmowskim uśmiechem.
Zerknęłam na niego znad książki.
- Czemu nie – wzruszyłam ramionami, odkładając lekturę na bok. Podkurczyłam nogi i usiadłam prosto.
Uśmiechnął się i z wprawą zaczął tasować karty. Człowiek prawdopodobnie zamiast nich, widziałby jedynie kolorowe smugi.
- A w co?
Kąciki moich ust zadrgały, kiedy wpadłam na szatański pomysł. Opanowałam jednak swój wyraz twarzy nim na mnie spojrzał.
- W rozbieranego pokera – oświadczyłam lekko, zastanawiając się, co na to powie.
Jego dłonie zamarły. Natychmiast przeniósł na mnie wzrok, unosząc ze zdziwieniem brwi do góry.
- O! – wyrwało mu się. Pokręcił głową raczej z niedowierzaniem, nie mogąc powstrzymać uśmieszku. – W rozbieranego pokera, mówisz… - powtórzył z błyskiem  w oku, a potem znowu zabrał się za tasowanie, tylko że teraz o wiele wolniej.
- Mhm – przytaknęłam, nie zmieniając poważnego wyrazu twarzy, chociaż również miałam ochotę się uśmiechnąć.
- To może być ciekawe – przyznał i znowu na mnie zerknął. Jego uśmiech z lekko niedowierzającego znowu stał się łobuzerski. – Robimy się niegrzeczni?
Wywróciłam oczami.
- Zaraz tam niegrzeczni. To tylko poker.
- Rozbierany! – przypomniał mi.
- No i? – Ponownie wywróciłam oczami, udając niewiniątko. Powinno wyjść mi to całkiem dobrze, bo według niego miałam przecież delikatną urodę.
Wzruszył ramionami i pokręcił głową, cicho się śmiejąc.
Usadowiliśmy na podłodze: ja po turecku, opierając się o kanapę, a on po prostu wyciągnął się na boku. Zaczął rozdawać karty. Pozwoliłam sobie na półuśmiech. Dosyć dobrze grałam w karty. Nie mogłam się doczekać jego miny, kiedy przegra z kretesem i nie będzie miał już czego z siebie zdjąć. Moje usta automatycznie wygięły się w pełny uśmiech – nie potrafiłam go powstrzymać.
Zgarnęłam swoje karty, spojrzałam w nie, a potem rzuciłam okiem na te, które leżały na podłodze. Następnie na powrót przybrałam poważną minę.
Z jego twarzy zaś nie znikał spryciarski uśmieszek. Zmarszczyłam czoło.
- Hm… Twój uśmiech wywołuje u mnie podejrzliwość…
Mrugnął do mnie.
- Twoja podejrzliwość wywołuje we mnie uśmiech…
Parsknęłam. To ci dopiero mądrala.
Rzecz jasna jego zabawne docinki skończyły się, kiedy zaczęliśmy grę, a na podłodze znalazły się prędko jego koszula i buty. Po moim jednym drobnym błędzie przyszła pora na mój top.
Nagle stwierdziłam, że jednak przydały mi się długie godziny grania w karty ze Sheilą, babcią, Quingiem i innymi łowcami.
- Jestem w gorszej sytuacji, mam bose stopy! – zaprotestowałam nagle.
- A ja zazwyczaj nie noszę stanika – zachichotał mimo swojej kiepskiej sytuacji. Nieoczekiwanie znowu wrócił mu dobry humor. Najwyraźniej miał wreszcie dobra kartę. – I tak wygrywasz, co ci to za różnica?
Pewna siebie, cisnęłam parę swoich kart na podłogę. Skrzywił się, kiedy je zobaczył. Aha! Czyli jednak nie miał dobrej karty!
- W sumie żadna – przyznałam z błyskiem w oku. – Ściągaj portki! – nie mogąc się powstrzymać klasnęłam w ręce i ,,spłynęłam’’ na podłogę, śmiejąc się głośno.
Łypnął na mnie z niezadowoleniem, rzucając na stertę ciuchów spodnie. Przyglądałam mu się z roziskrzonymi oczyma. Coraz bardziej podobała mi się ta gra.
- Jeszcze zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni – burknął.
- O- okey – wykrztusiłam podnosząc się trochę i znowu opierając plecami o kanapę.
Właściwie to coś w tym było. Nim niespodziewany telefon przerwał nam tą jakże miłą rozgrywkę, siedziałam w samej bieliźnie.
Niechętnie sięgnęłam po urządzenie i odebrałam połączenie, zakrywając swoje karty.
- Słucham? – burknęłam.
Wprawdzie dzwoniła Alice, ale – ku mojemu zdziwieniu - słyszałam podejrzane chichoty i niezwykle rozbawiony głos Emmetta:
- Cze-eść!
Zmarszczyłam czoło. On coś kombinował, doskonale to słyszałam. I dlaczego ustawił swój telefon na tryb głośno mówiący, a reszta rodziny się pokładała ze śmiechu?
- Cześć – odparłam sucho.
- Pewnie trochę przeszkadzamy? – zapytał niewinnie. Śmiechy rozbrzmiały na nowo.
- Emmett… - zaczęłam wściekle, ale mi przerwał.
- Oj, nie denerwuj się, siostrzyczko moja mała! – zupełnie nie przejmował się moim ostrzegawczym tonem. – Domyślam się, że dobrze się bawicie? Jak tam partyjka rozbieranego pokera?
Zatkało mnie. Otworzyłam szerzej oczy. Skąd ten wścibski łotr wiedział, jakie organizujemy sobie rozrywki???
- Dzwonię do ciebie – kontynuował Emmett  - żeby cię ostrzec, iż niestety przegrasz, więc bądź dla mnie miła, siostrzyczko.
Zaczerpnęłam powietrza, trzęsąc się w środku z gniewu. No i wszystko jasne… Ale jestem głupia!
- ALICE CULLEN! – ryknęłam do telefonu. – Przysięgam, że  z a p ł a c i s z  mi za to!
Słysząc, że już nawet Emmett zaczął śmiać się tubalnie, rozłączyłam się szybko i spojrzałam na Edwarda, który westchnął ciężko.
- Alice zaczęła zemstę?
- Właśnie.
- Potem się z nią policzymy – obiecał. - Nie przejmuj się. Grajmy dalej.
- Och, jakiś ty sprytny! – zakpiłam krzyżując ręce na gołym brzuchu. – Nic z tego. Nie lubię przegrywać. Czułam, że wcześniej dawałeś mi fory, a teraz to już jestem tego pewna.
Wreszcie zrzucił swoją pokerową twarz i zrobił zawiedzioną minę.
- No nie, a byłem na dobrej drodze! To może potasujemy karty, ubierzemy się i zagramy jeszcze raz? Tym razem pozwolę ci założyć również pasek do spodenek – oznajmił łaskawie.
Uśmiechnęłam się złośliwie i potrząsnęłam przecząco czupryną.
- Nie.
Przekrzywił głowę, hipnotyzując mnie intensywnością swojego spojrzenia. Zmiękłam odrobinę, lecz się nie poddałam.
- Proszę… - patrzył na mnie błagalnie. - Może jednak wygrasz? Patrz, szło ci całkiem nieźle ! – gestem dłoni pokazał na siebie.
Opadły mi ręce. O rany…To był fakt. Tylko jedna wygrana dzieliła mnie od całkowitego zwycięstwa…
- Kurczę – westchnęłam. - Jesteś jak czekolada.
- Słucham? – wyraźnie zbiłam go z tropu, ale i rozbawiłam.
- Wodzisz na pokuszenie i nie można ci się oprzeć – jęknęłam, wydymając usta.
Uśmiechnął się łobuzersko i zgarnął wszystkie karty na jedną kupkę, żeby je przetasować.
- Dziwię się, że nie dodałaś tego, iż jestem słodki. Ale cieszę się niezmiernie, bo wreszcie to zauważyłaś, że opieranie się mnie jest całkiem bezsensu.
- Hej! – rzuciłam w niego poduszką leżącą na kanapie. Złapał ją ze śmiechem i odrzucił w moim kierunku. Zrobiłam unik, chwytając kolejną poduszkę, ale szybko dostałam kilkoma częściami naszej odzieży, porzuconej przez nas na podłodze. Zmrużyłam oczy, po czym doskoczyłam w jego stronę. Zdążył odłożyć na bok swoje karty i rzucić się do ucieczki.
Goniłam go zawzięcie po całym domu, dopóki nie zbliżyłam się do niego bardziej, a on nie odwrócił się raptownie i nie otoczył mnie ramionami. Zderzenie sprawiło, że powietrze opuściło moje płuca.
- I co teraz powiesz? – wymruczał mi do ucha, łaskocząc swoim oddechem. Wydawał mi się ciepły, a nie zimny, tak jak kiedyś, a wszystko przez to, że i ja miałam teraz niską temperaturę ciała.
Posłałam mu słodki uśmiech, a potem zanurkowałam w dół, wysuwając się z jego objęć.
- Nie ma takiego numeru! – zaprotestował. Teraz to ja się zaśmiałam i wyprysnęłam jak strzała na zewnątrz przez taras. Moje bose stopy robiły małe kratery w sypkim piasku nad wodą. – I tak cię dorwę!
- I co mi zrobisz? – odkrzyknęłam zaczepnie, odwracając się na chwilkę.
Zatrzymał się kilkadziesiąt metrów ode mnie. Jego oczy rozbrysły niepokojąco. Jego półnagie ciało iskrzyło się na słońcu. Przeszedł mnie dreszcz dziwnej ekscytacji.
- Wymyślę to jeszcze, nie martw się.
Odwróciłam się pospiesznie i znowu rzuciłam do biegu, ale wkrótce i tak mnie dorwał. Może dlatego, że nie przykładałam się tak, jak trzeba… Kusiło mnie w głębi duszy, żeby jednak dowiedzieć się, jak się sprawuje jego wyobraźnia.
- Okey, martwię się – pisnęłam, kiedy bez wahania wziął mnie na ręce.
Wyszczerzył zęby, odwracając się ku morzu. Gdyby nie to, pewnie skupiłabym się na kuszącej bliskości jego ust i uczuciem, które budziło się we mnie, gdy jego skóra ocierała się o moją.
- Nie… - pokręciłam głową z niepokojem. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Nie! Wszystko, tylko nie chrzest morski!
Przystanął i wbił we mnie rozbawione spojrzenie.
- Wszystko? – powtórzył, unosząc brwi. – Czyli?
Zrzedła mi mina. Tego nie przemyślałam w próbie negocjacji warunków jego małej zemsty.
- No… Hm… Właściwie to…
- Oj… Nic nie wymyśliłaś? Czyli chrzest morski! – zakomenderował wesoło.
Szybko wszedł ze mną do wody i rzucił mnie do niej, chociaż mocno się go trzymałam. Dałam nura w głębinę, by wynurzyć się po kilku sekundach, dosyć daleko od niego. Odgarnęłam z twarzy mokre włosy.
- Dobra, to był zły pomysł! – stwierdził głośno, przyglądając mi się z tamtego odległego miejsca. – Chodź, to wymyślę coś innego!
Parsknęłam śmiechem.
- Nie ma takiego numeru – zacytowałam go.
- Bo cię dorwę drugi raz!
Miałam ochotę pokazać mu język, jak pięciolatka.
- A sądzisz, że dam się złapać drugi raz?
- Pewnie! Przecież nie lubisz uciekać przed swoim mężem – był bardzo pewny siebie.
- Ha! To jesteś w błędzie! Nie zapominaj, że jestem teraz równie szybka, o ile nie bardziej! I lubię czasem pouciekać przed swoim mężem!
Zmarszczył czoło.
- Przekonać cię, że wcale nie jestem w błędzie?
- Jesteś!
- Wcale nie!
- Ja wiem swoje!
Parsknął i skrzyżował ręce na piersi.
- Nie wykłócaj się, tylko tu chodź!
Radośnie potrząsnęłam głową. Moje włosy rozwiały się dookoła mojej głowy. Ściekały z nich kropelki słonej wody.
- No to wojna – wymruczał.. Nawet z tak dużej odległości doskonale zauważyłam, że zmrużył wojowniczo oczy.
Hm… Ojoj?
Na wszelki wypadek znowu zanurkowałam niczym syrena i zaczęłam płynąć równolegle do brzegu, z prędkością torpedy. Niestety pomimo mojej szybkości najpewniej widział moją bladą skórę w przejrzystej, nasłonecznionej wodzie. Była więc duża możliwość, że spokojnie mnie namierzy i przyczai się, by dorwać mnie w odpowiednim momencie…
Wynurzyłam się ostrożnie w zatoczce, w której rzeczka łączyła się z oceanem. Natychmiast pojęłam, że to był błąd, bo on już czekał na mnie na brzegu z tryumfalnym wyrazem twarzy. Gdy tylko rozejrzałam się wokoło, dał susa do wody i w sekundzie znalazł się obok mnie. W desperacji chlupnęłam w niego wodą, zaskakując go tym. Odruchowo osłonił się rękami i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Czyli nie kapitulujesz. – Bardziej stwierdził niż  zapytał.
- Nie – odparłam, uśmiechając się szeroko. – Wojna to wojna.
- Faktycznie – stwierdził z błyszczącymi oczami, po czym odpowiedział tym samym.
Głośno się śmiejąc, chlapaliśmy się jak dzieciaki, biegając po płyciźnie i goniąc się wzajemnie. Było to bardzo przyjemne. Przez te kilka chwil zdawało mi się, że naprawdę jestem młodsza, nie jestem czyjąś matką ani żoną, groźną wampirzycą. Nie mówię, że nie lubię czuć się jak matka i żona, po prostu przyjemnie jest czasem poczuć tą młodzieńczą radość i oddać się beztrosce, jak w dzieciństwie.
Wreszcie w tej zabawie wpadłam w niespodziewane obniżenie dna. Nim odzyskałam równowagę, znalazłam się w ramionach ukochanego. Przestałam się śmiać, widząc, jak pociemniały mu niebezpiecznie oczy.
- Wojna skończona, nie uważasz? Mówiłem, że cię znowu złapię – wymruczał, zadowolony z siebie.
Jęknęłam z udręką.
- Mówiłeś.
- I?
- Miałeś rację. Ale lubię wpadać ci w ramiona, tak jak lubię przed tobą uciekać – oznajmiłam wesoło.
Jego jednak nie rozbawiłam. Skrzywił się, jak na jakąś nieprzyjemną myśl. Wyraźnie pogorszył mu się nastrój. Zamarłam zmartwiona. Co ja takiego powiedziałam?
- Nie mów tak.
- To znaczy? – chciałam wiedzieć.
Zawahał się. Chyba nie miał ochoty mi tego znowu wypominać.
- Powiedz mi – zażądałam. Chciałam wiedzieć, co go trapi.
Westchnął cicho.
- Nie mów, że lubisz przede mną uciekać. Przypomina mi się wtedy to, jak wyjechałaś, a potem w środku lasu natknąłem się na swoją córkę.
Pokręciłam głową, czując ukłucie w okolicy nieruchomego serca.
- Nie mam najmniejszego zamiaru się tobie wymykać – powiedziałam cicho. - Jestem twoja. Masz to nawet na piśmie – uśmiechnęłam się blado.
Rozchmurzył się. Oczy mu pojaśniały, a spojrzenie zmiękło.
- Mam. Jesteś moja – powtórzył za mną szeptem, czule ścierając kropelki wody z mojej twarzy. Szybko jednak zamienił palce na swoje usta. Rozpływałam się w jego objęciach, gdy obcałowywał pieszczotliwie moją twarz, szyję i ramiona. – I już nigdy nic nas nie rozdzieli.
Przeszył mnie dreszcz na te słowa. Nigdy nie miałam dość takich obietnic.
Ujęłam jego twarz w dłonie, przerywając jego jakże miłe poczynania.
- Kim ja bym była bez ciebie? – zapytałam, właściwie nie kierując konkretnie tego pytania do niego, tylko po prostu w przestrzeń. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak potworne by było życie bez niego.
Uśmiechnął się ciepło.
- Ja to pytanie zadaje sobie codziennie. Ale wolę nie znać odpowiedzi.
Ja też nie chciałam jej znać. Cieszyłam się szalenie tym, że go mam. Cieszyłam się, że mam silną rodzinę, którą kocham i już zawsze będę chronić.
Już zawsze.


***



- Sprzedam baaardzo namiętnego buziaka w dobrym stanie – oznajmiłam, kiedy wróciliśmy do domu. - Cena do uzgodnienia.
- Do uzgodnienia? – zainteresował się.
- Aha – przytaknęłam.
- Co powiesz na wymianę?
- Buziak za buziak? – upewniłam się.
W jego ciemnozłotych oczach błysnęło rozbawienie.
- Aha.
- No nie wiem… - westchnęłam. - Najpierw musiałabym sprawdzić, czy to by była opłacalna wymiana…
Parsknął śmiechem.
- Och, ty cwaniaro.  A ja bym musiał najpierw sprawdzić, czy oferowany przez ciebie buziak będzie naprawdę baaardzo namiętny.
- Będzie! – zapewniłam. – Słowo harcerki.
Wywrócił oczami.
- Nie wierzę, żebyś kiedykolwiek była harcerką.
- Kurczę, masz mnie. Nie byłam harcerką – mruknęłam z udawanym zawodem w głosie. – To co z tą wymianą?
Obrzucił mnie gorącym spojrzeniem.
- Niech będzie. Zgoda.
Uśmiechnęłam się z zadowoleniem.
- A kiedy dojdzie do wymiany?
Złapał mnie wpół i przyciągnął do siebie. Przez chwilę spoglądał mi w oczy, a potem opuścił wzrok na moje usta. Mimowolnie je rozchyliłam, co natychmiast wykorzystał.
- Tu i teraz – szepnął, dotykając moich warg swoimi. Nasze chłodne oddechy się zmieszały. Objęłam go dłońmi, czując rosnące podniecenie.
- Tu i teraz to dobra pora – wydyszałam, głaszcząc go po karku.
- Też tak sądzę – jego dłonie zsunęły się na moje biodra, by jeszcze mocniej mnie do siebie przytulić.
Jęknęliśmy oboje z irytacją, słysząc dzwonek mojego telefonu.
- Mogłaś go nie brać – pocałował mnie krótko w usta.
- Ale to może być Renesmee – zawahałam się.
Poddał się z westchnięciem, wypuszczając mnie z objęć. Pobiegłam w kierunku telefonu i odebrałam go pospiesznie, bo miałam wrażenie, że dzwonienie może się zaraz wyłączyć.
- Halo?
- Cześć, Bello.
Ku mojemu zdumieniu usłyszałam głos Jacoba. A co było jeszcze dziwniejsze, wilkołak był czymś zakłopotany, może nawet zdenerwowany.
- Coś się stało, Jake? – zatroskałam się.
Przełknął ślinę. Jeszcze bardziej mnie to zaniepokoiło.
- Bo widzisz, ja doskonale wiem, że się właśnie pobrałaś – Sheila mi wszystko powiedziała, więc od razu ci gratuluję, że naprawdę jesteś z tą swoją pijawką – no, i wiem też, że z nim wyjechałaś, bo to powiedzieli nam Cullenowie… Sheila naciskała na mnie, żeby zaczekać, aż przyjedziecie, ale muszę powiedzieć ci to teraz. – Jacob był skrępowany jak nie on.
Wymieniliśmy z Edwardem zaskoczone spojrzenia.
- O co chodzi? – syknęłam.
- Tylko się nie denerwuj, okey? – rzucił błagalnie. – Bo to pewnie będzie dla ciebie ciężkie przeżycie…
- Nie mów tak, bo właśnie zaczynam się denerwować!
Mój ukochany podszedł do mnie i objął mnie w pasie. Patrzyliśmy na siebie, oboje wyczekując odpowiedzi Jake’a.
- Przepraszam – mruknął Jacob.
- Nie przepraszaj, tylko mów, co mi takiego ważnego musisz teraz powiedzieć! Coś się stało w sforze? To coś wspólnego ze mną, albo z moją rodziną? Pojawiły się jakieś wampiry? A może moja łowcza rodzina…
- Nie, nie! – przerwał mi szybko. – Te dwie pierwsze rzeczy.
Zamarłam w bezruchu jak posąg, czekając na te rewelacje.

________________________________________________________________________________

*William Szekspir


Witajcie, Mordki! :D

PRZEPRASZAM, że tak długo czekałyście. Dałam ciała. Ale to, że są wakacje, nie znaczy wcale, iż nie mam roboty… Cieszcie się z długiego i (JAK NIGDY) dopracowanego rozdziału. Jestem z niego dumna. Ponad 7 000 słów. To prawie jak dwie nocie w jednej!

Pewnie zastanawiacie się, jaką rewelację przygotowuję na koniec…  ^^ Być może ktoś się domyśli.
Nie przedłużam już – wysilajcie mózgownice i piszcie komcie! ;P

Co do NN… Nie chcę być wstrętna, ale nie wyrobie się wcześniej niż za 2 tygodnie…

Miłych wakacyjek!
Paulineee