piątek, 7 sierpnia 2015

Rozdział 89


***

- Halo?
- Cześć, Bello.
Ku mojemu zdumieniu usłyszałam głos Jacoba. A co było jeszcze dziwniejsze, wilkołak był czymś zakłopotany, może nawet zdenerwowany.
- Coś się stało, Jake? – zatroskałam się.
Przełknął ślinę. Jeszcze bardziej mnie to zaniepokoiło.
- Bo widzisz, ja doskonale wiem, że się właśnie pobrałaś – Sheila mi wszystko powiedziała, więc od razu ci gratuluję, że naprawdę jesteś z tą swoją pijawką – no, i wiem też, że z nim wyjechałaś, bo to powiedzieli nam Cullenowie… Sheila naciskała na mnie, żeby zaczekać, aż przyjedziecie, ale muszę powiedzieć ci to teraz. – Jacob był skrępowany jak nie on.
Wymieniliśmy z Edwardem zaskoczone spojrzenia.
- O co chodzi? – syknęłam.
- Tylko się nie denerwuj, okey? – rzucił błagalnie. – Bo to pewnie będzie dla ciebie ciężkie przeżycie…
- Nie mów tak, bo właśnie zaczynam się denerwować!
Mój ukochany podszedł do mnie i objął mnie w pasie. Patrzyliśmy na siebie, oboje wyczekując odpowiedzi Jake’a.
- Przepraszam – mruknął Jacob.
Zmrużyłam oczy ze zniecierpliwieniem.
- Nie przepraszaj, tylko mów, co mi takiego ważnego masz do powiedzenia! – rozkazałam mu. - Coś się stało w sforze? To coś wspólnego ze mną, albo z moją rodziną? Pojawiły się jakieś wampiry? A może moja łowcza rodzina…
- Nie, nie! – przerwał mi szybko. – Te dwie pierwsze rzeczy.
Zamarłam w bezruchu jak posąg, czekając na te rewelacje. Dwie pierwsze rzeczy? Czyli chodzi o sforę i o nas.
Och, nie! A co, jeśli jakiś wilkołak wdał się w bójkę z którymś z Cullenów? Tylko z jakiego powodu mieliby naruszać pakt, skoro stosunki między nimi były mniej więcej poprawne, może nawet dobre? No i Jake właśnie przyznał, że rozmawiał z moją rodziną, i to raczej normalnie. Więc co jest grane?
Na szczęście nim zaczęłam wymyślać kolejne teorie, mój przyjaciel wreszcie przeszedł do sedna sprawy. No, prawie…
- Pamiętasz, jak kilka dni temu przyszłaś do mojego domu z Ness po raz pierwszy od bardzo dawna, a potem zostawiłaś małą z Billym? – ostrożnie dobierał słowa.
Pozwoliłam sobie na to, żeby się trochę odprężyć. Jake musiał przesadzać. Póki co nie zapowiadało się na nic złego.
- Jasne – mruknęłam. Napotkałam wtedy Sheilę w domu Blacków. Szybko zorientowała się, że w moje życie znowu przestało być bajką. Wyciągnęła ze mnie, co się dzieje, a potem zaczęłyśmy rozmawiać o Berenice. Kiedy Sheila stwierdziła, że to ta sama wampirzyca, która uwiodła Joey’a, pobiegłyśmy ją dorwać. Byłam wtedy zupełnie spokojna o Renesmee. Wiedziałam, że Billy i sfora się nią zajmą. Ufałam wilkom – a przynajmniej bardzo chciałam im ufać. Czy popełniłam błąd?
- To trochę potrwało nim wróciłaś po Renesmee…Wróciłaś akurat wtedy, kiedy musiał wrócić do domu, bo jego matka i siostra nie wiedziały, co się z nim dzieje… - ciągnął mało logicznie mój przyjaciel.
- Hę? O kim mówisz? – nie posiadałam się ze zdumienia.
Nie tylko ja się zdziwiłam. Edward przesunął ciężar ciała na drugą nogę, ściągając brwi.
- Bo widzisz… Billy, mała i ja udaliśmy się na plażę. Wiesz, Renesmee lubi morze, a rzadko je widzi, bo przecież raczej ja i Sheila odwiedzamy was, niż ty i Ness nas, w La Push.
- No… - przytaknęłam ponaglająco. Wynikało to z jednej przyczyny: Samowi i jego sforze w głębi duszy nie podobało się, że nowonarodzona wampirzyca (wprawdzie ich wieloletnia przyjaciółka i nawet była łowczyni) chodziła sobie po terenie ich ludu, którego chronili z narażeniem życia. Polubili oczywiście moją córeczkę (bo wydawała im się inteligentna, słodka i nieszkodliwa), ale do mnie, jako do świeżo upieczonej wampirzycy, mieli mieszane uczucia. Dlatego, mimo ich pozwolenia, unikałam wizyt w La Push.
Okay, była jeszcze druga przyczyna – mój ukochany. Nie ufał wilkom. Bał się o nas obydwie, gdy odwiedzałyśmy rezerwat. Wprawdzie wmawiałam  mu, że nie ma o co się obawiać, ale mnie nie słuchał i starał się wyperswadować nam te wycieczki. Miał utrudnione zadanie, bo nasze dziecko uwielbiało Sheilę, Jacoba i jego ojca, jednak radził sobie nieźle… Po prostu odwracał naszą uwagę od La Push.
- Pamiętasz Setha Clearweatera? – zapytał znienacka Jacob, wyrywając mnie z krótkiego zamyślenia.
- Setha? Jasne.
Kiedyś – moje nieruchome serce nagle przeszył ból – kiedyś, kiedy Charlie jeszcze żył, odwiedzała nas często Sue i jej dzieci, głównie Seth, bo Leah miała problemy z chłopcami. Seth był wiecznie uśmiechniętym, pogodnym młodzieńcem, dość odpowiedzialnym i mądrym jak na swój wiek. Oczywiście cechowała go też ,,jazda’’ na wampiry, ale to było typowe w sforze. Każdy ma ochotę powalczyć z podłym krwiopijcą i pokazać, że jest się macho. Na samą myśl o ich niezdrowej radości kiedy mogłoby dojść do walki wywróciłam oczami.
- Miły dzieciak – dodałam. - Ale dlaczego o nim wspomniałeś?
Zapadła cisza. Zastanowiłam się w tym czasie, czy Leah przekonała sforę do swojego chłopaka. Podobno się w nim ,,magicznie zakochała’’. Jak on miał na imię? David? Nie byłam pewna. Kiedy Leah mi o nim opowiadała, byłam bardziej przejęta tym, że odkryje mój związek z wampirem.
- Bo widzisz, wtedy Seth również przyszedł na tę plażę, ponieważ chciał ze mną porozmawiać…- rzekł ostrożnie, a potem wziął głęboki oddech. - I wtedy po raz pierwszy zobaczył Renesmee osobiście.
Zrzedła mi mina, a ciało zastygło w bezruchu. Przestałam nawet oddychać. Obejmujący mnie Edward na chwilę również zamienił się w posąg, ale po sekundzie się rozluźnił, bo nie widział powodu, żeby się denerwować. Nie wiedział tego, co ja. Jeszcze nie uporządkował sobie wszystkich faktów.
Ton Jacoba i to, co powiedział, z czymś mi się bowiem skojarzyło – jakby nie było, przed sekundą rozmyślałam o Lei i Davidzie! Poza tym, wiele razy opowiadano mi o wpojeniu. Niegdyś poznałam nawet Emily, ukochaną Sama, pierwszą obecnie żyjącą parę tego typu. Spotkanie było krótkie, ale dostrzegłam dwie rzeczy: młode, rozwścieczone wilkołaki są niebezpieczne, no i obie strony są powiązane nieprawdopodobną więzią. Sam zrobiłby dla Emily dosłownie wszystko – a nawet i więcej - zresztą ona dla niego również. Tak jak Jacob, który tylko zerknął na Sheilę po raz pierwszy i już mu odbiło na jej punkcie. W ciągu sekundy chłopak się zmienił. Robił dla dziewczyny wszystko, co tylko chciała. Był jej zupełnie oddany.
Słyszałam też opowieść Jacoba o tym, że jego kumpel Quil wpoił się w niemal trzyletnią dziewczynkę! Podobno to było normalne, ale byłam tym tak zniesmaczona (mimo wyjaśnień Jacoba), że kazałam mu zmienić temat.
Taaak… Zastygłam nagle te kilka nanosekund temu, bo uświadomiłam sobie, że Seth prawdopodobnie… Wpoił się w moją córeczkę!
- Jacobie, czy ty usiłujesz mi powiedzieć, że młody w i l k o ł a k  poczuł do Renesmee jakieś nieprawdopodobne, mityczne uczucie? – wycedziłam, bardzo źle wróżącym głosem. Oboje mieli szczęście, że byłam setki kilometrów od domu. Oboje mieli szczęście, że byli ode mnie daleko!
Edward posłał mi podejrzliwe, zaniepokojone spojrzenie. Chyba wreszcie zaczął rozumieć, co się stało. Co jakiś czas miał przecież do czynienia z moją kuzynką i przyjacielem, którzy byli połączeni tą dziwną więzią…
Nagle przeszedł mnie dreszcz. Właśnie, przecież ja jestem daleko od domu! Muszę natychmiast tam wrócić i coś zrobić! Ochronić moje dziecko!
- Bells, wiem jaki masz do tego stosunek, ale daj sobie wytłumaczyć…
Ton jego głosu mówił mi wszystko – miałam rację.
- CHYBA SOBIE ŻARTUJESZ!
Podenerwowany Edward znowu zmarszczył brwi. Jemu się też nie podobała rewelacja Jacoba. Zacisnął zęby i spojrzał gdzieś w bok, jakby coś kalkulował.
- Bella, to nie są jakieś zwykłe czary-mary, jak ty myślisz! – Jake wziął się w garść, i zaczął mówić bardzo szybko, żebym nie zdążyła mu przerwać, również podnosząc głos. - To bardzo poważne! Ness też już jest naznaczona ich więzią, też za nim tęskni. Nie okazywała ci tego, bo szybko się zmyłaś i pojechałaś na miesiąc miodowy z Edziem, zostawiając ją ze swoją wampirzą rodziną. Seth wytrzymał trzy dni, ale już dalej nie może! On chce ją chronić, Bella! Chce być tylko jej aniołem stróżem dbającym o jej bezpieczeństwo i szczęście! Na tym polega wpojenie! To nie jest zwykłe zakochanie się, to coś więcej!
- Nie wrzeszcz – zasyczałam znowu do słuchawki tonem, który zmroziłby na wieki roztapiające się lodowce na Antarktydzie. – Nie pozwolę, żeby moją malutką córeczkę…
- Kurczę, przecież mówiłem ci, że…
- Milcz – ja przerwałam mu bardziej skutecznie. – Lubię Setha, ale Renesmee jest moim dzieckiem! D z i e c k i e m, Jacob!
- Uwierz mi, na caluteńkim świecie nigdy w życiu nie znajdzie się ktoś bardziej oddany i odpowiedni dla Ness, niż ten chłopak – przekonywał mnie spokojnym głosem. – Będzie jej obrońcą. Kimś, kto również należy do tego dziwnego świata, a jednocześnie kimś bardzo ludzkim. Poczeka na nią, a potem będą mogli się razem zestarzeć…
- Nie zestarzeją się - mruknęłam automatycznie. – Renesmee jest bardziej wampirem niż łowcy, więc najpewniej będzie nieśmiertelna.
- Więc będą razem na całą wieczność! – ucieszył się Jake.
Niech go szlag! Lubemu Sheili całkiem odbiło!
- Jake, ja nie pozwolę, żeby wilkołak odebrał mi córkę – warknęłam poirytowana.
- Seth będzie teraz należeć do twojej rodziny. Musisz się z tym pogodzić. Nessie też chce mieć go przy sobie.
- Przy… - zaczęłam z oburzeniem, ale szybko wzięłam głęboki oddech, starając się uspokoić. Nie pomogło. – Dość tego. Wracam do Forks i pogonię kundla! Moja córka jest jeszcze dzieckiem! – znowu podniosłam głos.
Edward  natychmiast znowu spojrzał na mnie. Miał dziwny wzrok – urażony, zaskoczony i pytający jednocześnie. Nie przejęłam się tym. Wyrwałam mu się z objęć  i pomknęłam w poszukiwaniu swoich ubrań, ciągle leżących jeszcze na podłodze po partii rozbieranego pokera. Jęknęłam w duchu na myśl, że właśnie chcę zakończyć nasz miesiąc miodowy – o to pewnie chodziło mojemu ukochanemu…. No ale cóż, córka jest dla mnie ważniejsza niż beztroska zabawa na wyspie… Muszę ją jakoś ochronić przed tym całym magicznym wpojeniem! Przecież to jest chore! Ona musi mieć normalne dzieciństwo, swoich rodziców u boku, a nie zakochanego w niej od maleńkości wilkołaka!
- Bella, wyjaśniałem ci już wszystko! – Jacob prychnął z rozdrażnieniem. – Nic nie zrobisz. Oni są już sobie przeznaczeni. Jestem pewien, że nawet ten twój krwiopijca pogodził się już z losem, bo podsłuchuje, prawda?
Zmarszczyłam czoło. Wyprostowałam się nim sięgnęłam po swoje spodenki i stanęłam w bezruchu.
- Zważaj na słowa, Jacob – rzuciłam ostro, wnerwiona za zwrot ,,ten twój krwiopijca’’. W tej kombinacji dopuszczałam jedynie ,,ten twój mąż’’, nic więcej. ,,Krwiopijca’’ było przecież obraźliwe, zwłaszcza w ustach wilkołaka.
- Pogodził się, czy nie?
Zerknęłam na ukochanego. Dołączył do mnie gdy tylko się zatrzymałam. Westchnął głęboko i kiwnął raz głową, chociaż jego oczy ciskały błyskawice.
Bruzdy na moim czole pogłębiły się. Jak on może być tak spokojny, kiedy Jacob powiedział, że… Uch!
Nieoczekiwanie wyciągnął rękę po telefon. Oddałam  mu go po chwili wahania. Może on bardziej dopiecze Jacobowi? Jakoś w tej chwili na to dziwnie liczyłam.
- Witaj, Jacobie – odezwał się grzecznie. Zazgrzytałam  zębami. Bosko!
- O! – zdziwił się jego rozmówca. – Wiedziałem, że słuchałeś – burknął ozięble.
Edward to zignorował.
- Mamy wracać do Forks? Co teraz będzie?
Nie do wiary! Jacob przekonał go swoim paplaniem o ,,obrońcy’’ i ,,aniele stróżu pragnącym szczęścia dla naszej córki’’!
Zerknął na mnie i uśmiechnął się lekko, usiłując mnie uspokoić. Posłałam mu niemal wściekłe spojrzenie. Stłumił prychnięcie i znowu przyciągnął mnie do siebie. Rozważałam opór, ale w końcu pozwoliłam mu objąć się ramieniem i dać głaskać po ręce. Trochę mnie to uspokajało. Trochę.
- Nie, nie musicie zawracać sobie tym głowy. Dzwoniłem dlatego, żeby wam powiedzieć, jaka jest sytuacja… No i Seth nie ma pozwolenia na wejście na wasz teren. Może znowu będzie trzeba zmienić warunki naszego paktu – Jake starał się mówić obojętnym tonem, chociaż irytowała go nieco rozmowa z wampirem. Jak zwykle…
- Zmienić? – westchnął Edward.
Też nie byłam przekonana do tego pomysłu.
- Jeżeli będziemy oddzielać od siebie Setha i Renesmee, to będzie katastrofa, uwierz mi.
- Domyślam się – przyznał miedzianowłosy. – Ale dopóki nie wrócimy, Seth nigdy nie będzie z Renesmee sam, zrozumiano? – Jego głos się ochłodził. Moje wargi automatycznie wygięły się w zadowolonym uśmieszku. – Ty i Sheila macie go pilnować, żeby nie wywinął czasem takiego numeru, jaki Sam kiedyś zrobił Emily. Jeżeli ten chłopak ją skrzywdzi choćby odrobinkę, ukręcę mu łeb.
Tak, to już mnie bardziej usatysfakcjonowało. Odetchnęłam głęboko, upajając się faktem, że jednak nie tylko ja jestem wściekła i stanowcza.
- Nie będziesz mógł – zachichotał nieoczekiwanie Jacob. – Renesmee za bardzo by cierpiała. Poza tym, Seth to wspaniały chłopak – przekonywał nas. -  Jest najszczerszym, najpogodniejszym i najłagodniejszym wilkołakiem w sforze. Naprawdę, nie koloryzuję.
- Nie wiem, nie znam go. Zresztą mów co chcesz, nie cofnę swoich słów. Co do zmian w pakcie, musicie rozmawiać z Carlisle’m na ten temat. I mówię ci jeszcze raz, pilnuj tego Setha.
- Jasne. Uspokój trochę Bellę, bo widzę, że ty masz do tego lepsze podejście.
- Powiedziałeś, że Renesmee już na nim zależy – powiedział na to Edward z rezygnacją. - Nie potrafię zabronić jej kontaktu z młodym Clearweaterem, skoro ma jej to dać szczęście.
- No, no – Jake nie posiadał się ze zdumienia.
- Muszę kończyć. Pozdrów Sheilę.
- J-jasne – mój przyjaciel znowu się zdziwił. Niemal przestałam się na niego wściekać, rozbawiona jego reakcją. Ha, zawsze sądził, że mój ukochany nie potrafi być życzliwy.
Edward zakończył rozmowę, nim wyrwałam mu telefon, by jeszcze ofuknąć trochę Jake’a dla zasady. Trochę bezsensownie, ale po prostu chciałam na kimś wyładować złość.
Spojrzałam  miedzianowłosemu w oczy. On również się na mnie zapatrzył. W milczeniu staliśmy blisko siebie, badając się wzrokiem.
- Pozwalasz na to? – odezwałam się w końcu.
- Nie chcesz, żeby nasza córka była szczęśliwa? – zapytał łagodnie. – Jacob ma rację, kochanie. Seth będzie ją wręcz hołubił. I faktycznie nie będzie dla niej nikogo lepszego. Renesmee jest w pewnej części człowiekiem, tak jak i on. Jednocześnie należą do tego samego świata. Chłopak w każdej chwili poświęci życie, żeby ją ochronić przed ewentualnym niebezpieczeństwem.
- Ale… - zaczęłam niepewnie.
- Znasz przecież Sheilę, wiesz jaka jest szczęśliwa. Znasz Emily – skrzywił się lekko, kiedy wymówił jej imię. Widział twarz dziewczyny we wspomnieniach Renesmee, Jacoba czy Sheili. – Ona też wyglądała chyba nie jest w najmniejszym nawet stopniu niezadowolona... Mimo… Jednego zdarzenia.
Westchnęłam ciężko.
- Tylko, że to… To wpojenie jest za szybko. I o to mi chodzi. Zdaję sobie sprawę, że Seth jako jeden z członków sfory byłby dla niej najlepszą partią.
- Mnie też się to nie podoba – przyznał. – Cóż, czasu nie cofniesz. Już się stało.
Znowu westchnęłam. Pogłaskał po policzku opuszkami palców.
- Nie martw się o nią. Nasza rodzina się nią zajmuje.  Teraz doszedł jej tylko kolejny opiekun, który będzie o nią dbał – wzruszył ramionami. Widać było, że nie był zachwycony informacją, którą zrzucił na nas Jacob, ale naprawdę starał się to zaakceptować dla dobra Renesmee.
Mruknęłam coś potakująco i wtuliłam się policzkiem w jego tors. Miał rację. Ja też powinnam jakoś to przełknąć. Zrobiło mi się nagle głupio, że przed chwilą miałam klapki na oczy i szłam w zaparte, nie patrząc na sprawę rozsądniej. Jaka ze mnie matka? Cóż, przynajmniej ojca Renesmee ma rozważniejszego…
Edward wystukał na moim telefonie numer do Alice.
- Co jest? – zapytałam.
- Muszę dowiedzieć się, jak wygląda ta sytuacja z ich strony. I ostrzec, że sfora chce negocjować warunki paktu.
- No tak…
Alice odebrała w połowie pierwszego sygnału.
- Dowiedzieliście się – westchnęła nawet się nie witając. – Jacob był tu z Sheilą jakieś pół godziny temu i niby nic nie powiedzieli, ale po zachowaniu Ness się zorientowałam, że coś się wydarzyło. Pytała o jakiegoś Setha… A ten cholerny pies zrobił tylko dziwną minę, spojrzał na nas, potem – błagalnie – na Sheilę, a ona z kolei zmroziła go wzrokiem – relacjonowała chaotycznie Alice. – Zaczął mamrotać coś o powadze wpojenia. Chyba myślał, że go nie usłyszymy. Ha! Cóż, ale ogólnie to miałam wrażenie, że ta ich wizyta była tylko po to, żeby przekonać się, jak się ma Renesmee bez Setha i bez was.
- A jak się ma? – rzuciłam z niepokojem, unosząc głowę.
Oczywiście usłyszała moje słowa.
- Doskonale, chociaż tęskni za wami… i za Sethem. Ale… - zawahała się.
- Co?! – warknęliśmy oboje ponaglająco.
- Nie gniewajcie się, bo musieliśmy ją dowartościować słodyczami.
Wywróciłam oczami. No pewnie! Wiedziałam, że spryciara coś wymyśli, żeby postawić na swoim!
- Skoro ma takie zachcianki – parsknął Edward z delikatnym  uśmiechem na ustach - to jest z nią bardzo dobrze. Po prostu was wykorzystuje.
- Pewnie, że nas wykorzystuje – usłyszałam  rozbawienie w głosie mojej szwagierki. – Jednakże zdążyła się przywiązać do tego całego Setha.
- Magia wpojenia działa – burknęłam  pod nosem. Skrzyżowałam ręce na piersi. Na moją twarz wpełzł niezadowolony grymas.
- Nic się na to nie poradzi – westchnął Edward. – Słuchaj, Alice… Jacob dzwonił i opowiedział nam o tym. Jednocześnie zasugerował, żeby zrobić coś z paktem. Chłopak podobno nie może wytrzymać bez Renesmee… - znowu westchnął, tym razem ciężej.
- Domyślam się. Jacob dla Sheili często widuje się ze swoimi naturalnymi wrogami. Seth pewnie nie będzie mieć z tym problemów.
- Tak… Powiedziałem Jacobowi, żeby rozmawiał z Carlisle’m. Niedługo pewnie u was będzie. I…
- Wiem, wiem. Nie mamy pozwolić, żeby ją skrzywdził, nawet przez przypadek. Ale nie sądzę, żeby powtórzył błąd Sama. Z tego, co wspomniał po kryjomu Jacob, wynika…
- Dobra, jednak licho nie śpi.
- Nie śpi – zgodziła się.
- Czy… - znowu wypowiedział na głos początek pytania, które oczywiście przewidziała.
- Nie, skąd. Przecież nic się nie dzieje takiego! Uspokójcie się powoli – zwłaszcza Bella, bo pewnie się wkurzyła… No i tego… Świętujcie wasz ślub – po jej głosie było słychać, że jest nadal o niego obrażona. Zadrgały mi wargi. – Ale sądzę, że najlepiej by było, jakbyście wrócili za jakiś tydzień. Będziecie jeszcze mieli całą wieczność na podróże poślubne.
Słowa Alice, chociaż cierpkie, były prawdziwe. Moja twarz zupełnie się już rozpogodziła. Hm, piękna perspektywa. Zerknęłam na ukochanego. Nasze spojrzenia się spotkały. Chyba myślał o tym samym, bo uśmiechnął się niewiarygodnie kusząco. Zatonęłam w jego ciemnozłotych tęczówkach, wstrzymując oddech.
Zamrugałam oczami, usiłując doprowadzić się do porządku.
Nie, stop! Za bardzo się rozpraszam! W moją córkę wpoił się młody zmiennokształtny, a ja…
- Okey. Dzięki. Pa.
- Pa.
Edward znowu na mnie spojrzał, dodatkowo ujmując mnie pod brodę. Odrzucił na kanapę mój telefon. Unikałam jego wzroku, żeby się znowu nie zapomnieć.
- Bello, ja też się martwię. Ale powtarzam ci po raz kolejny: co się stanie, to się nie odstanie.
- Niby tak – przyznałam. – Lecz i tak się niepokoję.
- Niepotrzebnie – upierał się. – Będzie dobrze.
Uśmiechnęłam się blado, wreszcie na niego spoglądając.
- Skoro tak mówisz…
- Oczywiście, że mówię – złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Poczułam, że i on się uśmiecha. – Cóż, mamy jeszcze kilka dni, by spędzić je tutaj sam na sam.
Przegryzłam wargę.
- Ano mamy…
Edward ma rację – nasza rodzina zajmie się Renesmee… i Sethem, a my tymczasem jeszcze jesteśmy tutaj i możemy chwilowo zapomnieć o rozsądku.
- Wiec na czym to skończyliśmy? – spytał mnie wesoło.
Zaśmiałam się i objęłam go za szyję.
- Chyba wymienialiśmy się buziakami.
- Faktycznie, nie dokończyliśmy wymiany – rozbrysły mu oczy.
- Trzeba to nadrobić – wymruczałam.
- Bez dwóch zdań.

***

Przystojny, młody Indianin uśmiechał się do mnie z zakłopotaniem. Mierzyłam go wzrokiem, który stopniowo tracił na ostrości. Seth miał wspaniałą osobowość, chociaż w irytacji zdążyłam o tym zapomnieć. Zaczynało mi się robić głupio, że byłam na niego taka zła.
- Przepraszam, że tak się stało, Bella. To silniejsze ode mnie. Rozumiem, że to może wydawać się tobie dziwne...
Sapnęłam. Tuląca się do mnie Renesmee wtuliła rączkę w mój policzek. Zażądała wręcz, żebym się nie gniewała na jej nowego opiekuna. Nie rozumiała do końca zjawiska wpojenia, ani powodu mojej początkowej frustracji.
- Nie możesz przepraszać, Seth. Wiem, że to silniejsze od ciebie – spojrzałam na chłopca życzliwiej. Cechowało go czyste, szczere serce i pogoda ducha. Nie sposób było go nie polubić, zwłaszcza kiedy tak bardzo troszczył się o Renesmee. Dziewczynka go uwielbiała.
I nie tylko ona. Edward od początku traktował go z olbrzymią sympatią. Dobrze się dogadywali. Jedynie ja jeszcze miałam jakieś obiekcje i zahamowania.
Stojący na uboczu Jacob odetchnął z ulgą. ,,A nie mówiłem?’’ zdawał się mówić jego wzrok, skierowany na moją kuzynkę. Sheila uniosła brwi. Była na niego zła, że zadzwonił do nas wcześniej, chociaż starała się to ukryć. Wiedziała, że zrobił to dla dobra Setha..
Był tutaj, w domu Cullenów, również dla dobra chłopca. Nie był w stanie zostawić go samego z Renesmee i szóstką wampirów. Najbardziej ufał Carlisle’owi, jednak ten miał często dyżury w szpitalu, a pozostałej piątki nigdy nie spuszczał z oka.… Wolał więc pilnować Setha mimo jednej z nowych pozycji w pakcie, która mówiła o tym, że żadna ze stron nie może skrzywdzić pary powiązanej wpojeniem.  A Sheila, rzecz jasna, nie chciała się rozstawać z Jacobem. Od dłuższego czasu przebywali więc tutaj w trójkę.
Kiedy wróciliśmy z Edwardem i skończyliśmy krótkie powitania z rodziną, zauważyłam, że dziewczyna wyraźnie obawiała się o moją reakcję na siedzącego cicho przy boku Renesmee Setha. Cały czas świdrowała mnie wzrokiem. Odetchnęła z ulgą, gdy się niemal zupełnie uspokoiłam, jednak obydwie wiedziałyśmy, że mimo wszystko byłam w głębi duszy mocno poirytowana.
Usatysfakcjonowana rozluźniającą się atmosferą Sheila nagle spojrzała na mnie porozumiewawczo, a potem zerknęła na znudzonego Emmetta. On był z kolei zawiedziony, że na nowo polubiłam całym sercem tego uczciwego i pogodnego chłopca, który wpoił się w moją córkę.
- Jaka ona spokojna – westchnęła teatralnie, nadal spoglądając na mięśniaka ukradkiem. – Nie uważacie?
Zignorowałam jej dziwne gadanie. Coś kombinowała, jednak nie wiedziałam co. Pozwoliłam jej jednak mówić, bo przecież spojrzała na mnie znacząco…
- Pewnie – zgodził się Jacob. Miałam wrażenie, że odpowiedział tak tylko dlatego, bo ona tego oczekiwała.
- Sheila, nie jestem pewien, czy to dobry pomysł – powiedział cichutko Edward, usilnie walcząc z rozbawieniem. Doskonale wiedział, co chodziło po głowie łowczyni.
- Mówiłam ci, że Bella nie skrzywdziła by muchy… - ciągnęła dalej do Jacoba, jakby nie słyszała miedzianowłosego wampira.
Oboje z Jacobem się zdziwiliśmy, tymczasem mój ukochany wywrócił oczami.
- Chyba, że ta mucha by ją niewiarygodnie wkurzyła – dodała z kolejnym westchnięciem.
Renesmee za pomocą swojego daru przekazała mi swoje zaniepokojenie. Czy Seth jest ,,tą muchą’’? Pokręciłam głową przecząco.
Emmett zerwał się na równe nogi z fotel. Wywód Sheili chyba dał mu do myślenia.
- Właściwie, to jak tam wasz miesiąc miodowy, robaczki? – huknął niespodziewanie, podchodząc do mnie z boku. Uniosłam brwi, widząc jego cwaniacki wyraz twarzy. Najwyraźniej się nudził i pragnął rozrywki… moim kosztem. Ach, Sheila to wyczuła, więc zaczęła go podpuszczać! Dlaczego mi to zrobiła, ta wredna małpa?! – Wybawiliście się na wyspie?
Rosalie się rozkasłała.
Powiem tyle – ten wielki głąb kapuściany, jej wścibski mężulek, miał szczęście, że trzymałam córeczkę w ramionach. Och, p r z e o g r o m n e  szczęście…
- Emmett! – mruknął z naganą w głosie mój ukochany, podczas gdy ja mroziłam go spojrzeniem tak chłodnym, że pewnie mógłby się od niego zamienić w wielką kostkę lodu, jak w reklamie McDonalda. Szkoda, że tak się nie stało…
- No co? Czyli jednak nie było fajnie? Wyspa jeszcze istnieje wraz z domem? W stanie nienaruszonym? Bo już myślałem… - urwał nagle i syknął, bo kopnęłam go w grubą łydkę.
Seth uśmiechnął się szeroko, rozbawiony moim konfliktem z dwu albo trzykrotnie większym wampirem.
Sheila rzuciła mi przepraszające spojrzenie, zagryzając wargi. Uśmiechnęła się, kiedy też na nią popatrzyłam.
- Załatw go – wyczytałam z ruchu jej warg.
- Nie uszkodź go – poprosiła głośno, lecz bez większego zainteresowania Rosalie, która czytała jakieś pisemko. Udawała tylko obojętność. Cały czas walczyła z powracającym wciąż uśmieszkiem.
- Nie obiecuję – warknęłam  nisko przez zęby.
To rozbawiło już zupełnie wszystkich, zwłaszcza Emmetta.
- Wreszcie pojawiła się ta Bella, którą znam! – oznajmił z uznaniem. – Ta Bella, która daje się sprowokować i…
- Lepiej odpuść, Gnommett – parsknęłam.
- Bo co?
- Bo oddam Renesmee Edwardowi i ci pokażę, że nie jest warto mnie prowokować. Właściwie, to jestem nowonarodzoną wampirzycą, nie pamiętasz?
Hm, szczerze mówiąc, to nawet ja o tym czasem zapominałam. Zadziwiająco szybko odnalazłam się w ciele wampira. Czułam rzecz jasna pragnie ludzkiej krwi, ale to mnie tak odrażało, że zduszałam płonący ogień w gardle całkiem odruchowo. Nie poddawałam się też intensywnym uczuciom, które tak bardzo gubiły młode wampiry. Byłam cały czas sobą. Niestety, od najmłodszych lat bywałam porywcza…
- Błagam cię, Bella – wywrócił oczami Emmett. – Ledwo można zauważyć, że jesteś wampirzycą. Nic się nie zmieniłaś! Chociaż…? Dobra, skłamałem - paradoksalnie jesteś teraz bardziej opanowana. Nawet oczy masz takie ludzkie, ty wybryku natury.
Ach, moje niezmiennie czekoladowe, choć wampirze oczy, to chyba faktycznie był fenomen na skalę światową…
- Nie przeginaj, Emmett – ostrzegł go Edward z przymrużonymi powiekami.
Zerknęłam na uśmiechniętą od ucha do ucha Renesmee. Przyłożyła mi rączkę do policzka.
Mamo, możesz mnie puścić. Będziemy cię dopingować z Sethem.
Pokiwałam głową i postawiłam córeczkę na podłodze. Dziewczynka w podskokach podbiegła do swojego nowego opiekuna. Ze śmiechem złapał ją w ramiona, a ona dotknęła jego twarzy, żeby mu coś przekazać. Dziwnie się czułam, widząc ich relacje. Wyglądali tak, jakby znali się kilka dobrych lat, a nie parę dni. To było niezwykłe.
Oderwałam od nich wzrok, by namierzyć Emmetta. Uradowany irytacją w moich oczach, uśmiechał się wyczekująco. Odsłoniłam zęby.
- Tak się składa, że masz pecha, Emmecik. Nie czułam tego wcześniej, bo Edward ma na mnie dobry wpływ i mnie uspokaja kiedy się denerwuję…
- Utemperował twój charakterek – przeinaczył Emmett z politowaniem.
Mój ukochany obrzucił go niedowierzającym spojrzeniem, którego Emmett nie mógł zobaczyć, bo stał do niego tyłem.
- … jednakże od pewnego czasu – kontynuowałam zadziwiająco spokojnie - kumulowała się we mnie niebezpiecznie irytacja. A ty poruszyłeś właśnie czułą strunę.
- Tylko tak mówisz – parsknął.
Wydałam z siebie cichy, ostrzegawczy charkot. Trochę go to zdziwiło, jednak szedł w zaparte.
- Ktoś tu  u d a j e groźną wampirzycę…
Ja mu zaraz dam.
- Bells… - szepnęła pospiesznie Alice nim się na niego rzuciłam. –  Nie w domu… Esme będzie zła, kiedy wróci z Carlisle’m i zobaczy spustoszenie…
Wyprostowałam  się odrobinę.  Ojoj. Miała rację. Nie musiałam wyładowywać złości na Emmetta tutaj… Esme będzie przykro. Lubiła te wszystkie meble, cały wystrój…
Edward doszedł do tego samego wniosku. Przesuwając się za Emmettem zupełnie bezszelestnie, puścił do mnie perskie oko i otworzył tylne drzwi na oścież. Posłałam  mu przelotny uśmieszek.
- Nie, Emmett – pokręciłam głową. - Nie mówię sobie tego ,,tak tylko’’, ani wcale nie udaję. Masz ostatnią szansę, żeby przeprosić.
- Niby za co? – zdziwił się szczerze.
- Za wtrącanie się do nie swoich spraw i etatowe denerwowanie mnie! – syknęłam.
Zachichotał i popukał się w czoło.
- Nie mogę za to przepraszać, bo taki już jestem – wzruszył ramionami.
- Ty chyba chcesz zostać puzzlami! – nie wytrzymałam.
Renesmee zachichotała dźwięcznie z uciechy – może wyobraziła sobie Emmettowe puzzle? Seth dotrzymywał jej w tym towarzystwa, zachwycony moim zachowaniem tak samo, jak mała. Bardzo bawiło ich dziecinne zachowanie dorosłych…
- Naprawdę masz go nie uszkadzać – mruknęła znowu Rosalie.
Zignorowaliśmy ją.
- Spoko, kotku! Ona nie rady – Emmett zatarł ręce, wyraźnie uradowany.  Nawet nie spojrzał w jej stronę. – Kurczę, ale chętnie zobaczyłbym, jakbyś próbowała mnie przemienić w puzzelki! Tylko szybko, póki Esme nie wróci, albo Edward nam nie przerwie! – zerknął z niepokojem do tyłu.
- Nie przerwę wam, bo jestem pewien, że Bella wygra – oznajmił Edward, opierając się plecami o szklaną ścianę.
- Nie wygra – Pewny siebie Emmett przestał się nim przejmować i znowu posłał mi prowokacyjne spojrzenie. - Ty byś mógł, ale się nie liczysz, bo jesteś oszustem.
,,Oszust’’ westchnął, ale nie dyskutował z bratem. Nie miało to sensu. Byłam pewna, że wcześniej już nie raz mu tłumaczył, że nie potrafi wyłączyć swojego daru. Ja wprawdzie mogłam zaproponować Emmettowi osłonę mentalną, ale nie miałam zamiaru mu tego uzmysławiać. Nie ma mowy, żebym wystawiła na to swojego męża, chociaż z pewnością by i tak wygrał!
Dobra, już dobra. Tak naprawdę to w głębi duszy martwiłam się, że w walce za bardzo polegał na swoim darze i nie umiałby się odnaleźć bez niego.
- Więc jak? – zniecierpliwiony Emmett znowu podjął próbę denerwowania mojej osoby. - Naprawdę w przypływie namiętności nie rozwaliliście nic na…
- W przypływie irytacji rozwalę zaraz CIEBIE!
- Próbuj! – posłał kolejny mi tak wredny i wyzywający uśmiech, że nie wytrzymałam.
Skoczyłam ku niemu, żeby wypłoszyć go na zewnątrz. Cofnął się odruchowo, a wtedy kopnęłam go z półobrotu w pierś z siłą, o którą mnie raczej nie podejrzewał. Mimo, że się zaparł, wyleciał na zewnątrz. Przeleciał kilkanaście metrów ładną parabolą i wylądował w rzece. Chlupnięcie było tak potężne, że trochę wody ochlapało nawet moją rodzinę stojącą w salonie, nie wspominając już o mnie, ani o szklanej ścianie.
Edward aż zgiął się w pół, śmiejąc głośno. Zresztą każdy się śmiał, zwłaszcza ja.
Jeszcze zabawniej było, kiedy wnerwiony Emmecior wynurzył się na powierzchnię i zaczął wściekle płynąć do brzegu. W podskokach przemierzyłam połowę drogi do rzeki i przystanęłam na trawniku, przekrzywiając głowę.
- Niezła próba, prawda? – dopiekłam  mu.
Zaryczał jak niedźwiedź i rzucił się w moją stronę, próbując mnie bezsensownie staranować. Uskoczyłam w bok, robiąc zgrabny pad na miękkiej ziemi. Wstałam z gracją, zrobiłam pół piruetu i odparowałam ręką potężny cios Emmetta.
- Ona jest taka drobna w porównaniu do tego olbrzyma – doszedł do mnie szept Jacoba. – Jest mniejsza od ciebie!
- Nieznacznie. Nie martw się. Jest mała ciałem, ale wielka duchem – parsknęła Sheila. Edward się zaśmiał.
Emmett dawał z siebie wszystko, usiłując mnie złapać, albo mi - chamsko, lecz prawdziwie – przywalić. Siłując się z nim szczerzyłam tylko zęby, zgrabnie unikając jego ataków. Czułam satysfakcję, gdy ja go dosiągałam  i wampir klął z irytacji. Moja złość umknęła, teraz tylko czułam radość z tego sparringu. Miło było mu pokazać, na co mnie stać.
- Świetnie, Bello! – wymruczał z zadowoleniem mój ukochany. Zerknęłam na niego rozanielona, co mnie lekko zdekoncentrowało.
Emmett tylko na to czekał. Zostałam natychmiast przewrócona na trawę. Sięgnął ku mojej szyi, jednak błyskawicznie się skuliłam na plecach i posłałam mu kopniaka z obu nóg. Znowu odleciał do tyłu. Ponownie zamachnęłam się nogami, odpychając przy tym dłońmi za głową, po czym znalazłam się w pionie. Emmecik też już się pozbierał. Zachichotałam krótko – wyglądał jak byk widzący czerwoną płachtę.
- Nie masz dosyć?
- Ależ skąd! – fuknął.
Walczyliśmy więc dalej, jednak coraz mniej na serio. Zaczęłam tak się śmiać z Emmetta, że w końcu udało mu się i mnie wrzucić do rzeki. Plusk był zdecydowanie mniejszy, bo zdążyłam się zgrabnie wślizgnąć do wody.
Ku mojemu zdumieniu, Emmett łaskawie podał mi rękę i wciągnął z powrotem, gdy tylko się wynurzyłam.
- Powiedzmy, że jest jeden do jednego – mruknął. – Słyszę już mercedesa Carlisle’a.
Prychnęłam, wyżymając sobie włosy. Nie przeszkadzało mi zimno i wilgoć, ale fajnie było być suchym, zwłaszcza żyjąc w takim klimacie, jak ten…
- Niech ci będzie, Emmett.
- Jeszcze to dokończymy – ostrzegł mnie z uśmiechem. – Trzeba się przekonać, kto jest lepszy.
- Obstawiam Bellę – usłyszeliśmy głos Jaspera.
- Brutus – warknął Emmett. Słowa Jaspera go ubodły.
Weszliśmy już prawie do domu.
- A ja Emcia – rzuciła znienacka Sheila, błyskając zębami w tajemniczym  uśmiechu.
Emmett stanął jak wryty na progu i spojrzał z zaskoczeniem na moją kuzynkę. Ja zresztą też. Tylko Renesmee, Alice i Edward nie byli zdziwieni.
- Och! – zbulwersowałam się.
Posłała mi perskie oko.
- To po to, żeby się dzieciakowi nie zrobiło smutno – zakpiła. Jacob zachichotał i objął ja ramieniem.
Matko Boska! Łowczyni wampirów troszczy się o niepoważnego Emmetta Cullena!
- Jak to? Czyżby piekło zamarzło? – skomentowałam. -  Jake, sprawdź proszę, czy Sheila nie ma czasem gorączki – poprosiłam wilkołaka z niedowierzaniem w głosie.
Wszyscy znowu parsknęli śmiechem.
- Wiesz, Bella – zagadnął mnie miło Emmett. Przyjrzałam mu się podejrzliwie. – Nigdy ci tego nie mówiłem, ale cieszę się, że należysz do naszej rodziny. Dzięki tobie nigdy nie jest nudno. I przynajmniej nie wymigujesz się od małej walki.
Powietrze głośno uciekło mi z płuc, a oczy jeszcze bardziej się zaokrągliły.
 - Niech to, kolejny ma gorączkę! Ratunku! – jęknęłam , po czym udając panikę rzuciłam się Edwardowi w ramiona. Objął mnie mocno, ignorując to, że ociekałam wodą, a cała reszta, łącznie z nim, śmiała się jeszcze głośniej, niż wcześniej. Ja w końcu również dałam porwać się wesołości.
Esme i Carlisle weszli do domu frontowymi drzwiami, uśmiechając się z ciekawością. Zastanawiali się, z jakiego powodu wszyscy się zaśmiewaliśmy, ale niezmiernie się cieszyli, gdy ujrzeli wszystkich w pogodnych nastrojach.
Widząc ich, poczułam ciepło na sercu. Teraz już była tu praktycznie cała moja rodzina – wszyscy, których kochałam. Kto by pomyślał, że jednak tak mi się poszczęści? Miałam wspaniałych teściów (którzy właśnie ruszyli ochoczo ku mnie i mojemu ukochanemu, żeby się przywitać), braci, siostry, rodzoną kuzynkę, przyjaciół z La Push i z Alaski – a co najważniejsze - kochaną córeczkę i ukochanego mężczyznę przy boku. Mieliśmy już zawsze być razem, upajając się naszym szczęściem i radością. Nie ważne było, ze do naszej rodziny należały wampiry, pół wampirzyca, zmiennokształtni, była łowczyni przemieniona w wampira, oraz dzieciątko będące w ¼ człowiekiem. Wszyscy byli dla siebie ważni, byliśmy ze sobą powiązani.
I tak miało już być na zawsze.
Kiedy Esme zganiała mnie i Emmetta za to, że wrzucaliśmy się do wody, wyściskała mnie i Edwarda z suchymi wzruszenia oczami (tęskniła za nami, kiedy wyjechaliśmy), a Carlisle obdarzył czułym ojcowskim spojrzeniem.
Znowu wtuliłam się w ukochanego z błogim uśmiechem na ustach. Przytulił policzek do moich włosów, a potem zaczął bawić się moją tkwiącą dumnie na palcu obrączką.
Nie przejmowałam się tym, co mogło się jeszcze wydarzyć – o niezwykłości naszej rodziny mogli dowiedzieć się przecież łowcy, albo nawet Volturii. Ale kogo to obchodzi? Byliśmy zbyt szczęśliwi, żeby tak gdybać, że kiedyś mogłoby nadejść jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
I to szczęście miało trwać po kres naszych istnień.
Już na zawsze…

***

Hejo ;) Kuraki, no aż się sama wzruszyłam pod koniec xD
Hm, nie wiem, co napisać. Może wspomnę, że następny rozdział będzie wreszcie epilogiem? Smutne to, ale prawdziwe.
Mimo tego, że już prawie jest koniec, to jednak cały czas trzymam  kciuki, że dostanę kilka komciów :P
Epilog będzie… W sumie nie potrafię przewidzieć, ale pewnie po 22.08.
Do NN!
Buziaki!   ;*