środa, 24 czerwca 2015

Rozdział 87

Mjuziczka: Kygo - Firestone   albo/ i  Alesso - If it wasn't for you  (polecam przeczytać sobie tekst, pasuje do rozdziału :)

Miłego czytania, Misie :)

***

Patrzyłam w zamyśleniu na płonące ciało Berenice, które obracało się w kupkę popiołu. Fioletowawe płomienie pochłaniały wampirzycę w błyskawicznym tempie. Wraz ze znikaniem siostry Jamesa rosła we mnie nadzieja. Nadzieja, że czyny, które popełniłam jeszcze będąc łowczynią, nie będą już nigdy więcej dawać przykrych konsekwencji dla mnie i mojej rodziny. Wszyscy już wystarczająco się nacierpieliśmy.
- Bello? W porządku? – usłyszałam zatroskany głos Sheili. Powróciłam na ziemię i zorientowałam się, dlaczego ze wszystkich sił nie zwracałam uwagi na ukochanego i kuzynkę.
Było mi wstyd. Nie ochroniłam nikogo przed Berenice i jej darem. W prawdzie poniekąd dobrze się stało, bo przez jej działania Joey ,,zdradził’’ , a Sheila go zostawiła i inaczej ułożyła sobie życie.
Ale ja… Ja będę aż do ostatniego dnia mojego wampirzego życia sobie wyrzucać, że nie wpadłam na pomysł osłonięcia tarczą mojej rodziny. Musieli czuć się strasznie, kiedy byli tacy zdezorientowani. A najbardziej Edward. Dobijało mnie to. Byłam beznadziejna. Ha, najsłabsze ogniwo rodziny... Wystarczyło, że nie zwracali na mnie uwagi, a ja już się załamałam.
Zerknęłam przelotnie na Sheilę, nic nie mówiącym wzrokiem. W jej ciemnobrązowych, niemal czarnych oczach, błyszczała satysfakcja. Nic dziwnego. Upiekła (w sumie dość dosłownie) trzy pieczenie na jednym ogniu: zemściła się na Berenice, spełniła swój obowiązek łowcy wampirów oraz pomogła mnie i Cullenom. Była z siebie bardzo zadowolona.
Poczułam na sobie nie tylko jej spojrzenie. Pospiesznie uciekłam wzrokiem z powrotem na płomienie.
- Jasne – odparłam gładko, nawet unosząc lekko kąciki ust do góry, dla lepszego efektu.
Poklepała mnie po ramieniu, nie zauważając nic dziwnego w moim zachowaniu.
- Oby twój pech się skończył, Bells. Lubię, jak coś się dzieje, ale…
- Wiem. To już za dużo – mruknęłam.
- Dokładnie – westchnęła. – Och, muszę zawiadomić sforę, że już załatwiliśmy problem. Na pewno jest okey? – spoglądała to na mnie, to na miedzianowłosego wampira.
- Tak. Dzięki… - odchrząknęłam dyskretnie, przeganiając lekką chrypkę. - Dziękuję za wszystko.
Rozpromieniła się jeszcze bardziej.
- Nie ma problemu. Ty też nie raz i nie dwa mi pomogłaś. Dobra, lecę. Trzymajcie się. Wpadnę później! – zawołała, odbiegając w stronę granicy z wilkołakami. Szybko zniknęła nam z oczu.
Dość długo staliśmy w ciszy. Ogień już dogasał. Iskry i popiół unosiły się nieco wraz z dymem. Dobrze, że wokoło trawa była nadal mocno mokra i że szczątki nie płonęły blisko drzew. Ostatnia rzecz, jaką bym teraz chciała, to pożar.
- Bella… - usłyszałam łagodny baryton.
Opuściłam głowę, pozwalając, by włosy zakryły mi twarz. Sheila się jakimś cudem nabrała, lecz on nie. Wyczułam to błyskawicznie.
Przysunął się bliżej mnie i ujął mnie pod brodę, zmuszając, bym na niego popatrzyła. Zrobiłam to niemal z niechęcią.
- Sheila zachowuje się trochę jak wilkołak, prawda? – palnęłam znienacka, lekko nerwowym głosem.
Zbity z tropu uniósł brwi. Nawet nieco się rozchmurzył.
- Tak – przyznał. – Pasuje jak ulał do społeczności Quileutów.
Przegryzłam wargę, po czym znowu uciekłam mu wzrokiem. Był opanowany, ale wyczułam w nim żałość, a może nawet lekkie rozgoryczenie. Przez kogo? Jestem całkowicie pewna, że przeze mnie… Zacisnęłam zęby. Beznadziejna, jesteś beznadziejna, Bells…
Przesunął palcami po moim policzku, a potem, ku mojemu zdumieniu, mocno przytulił mnie do siebie. Przez chwilę stałam jak słup soli, po czym zadrżałam, zamknęłam oczy i wtuliłam się w niego z tęsknotą. Ciepło rozlało się po moim nieruchomym, zimnym sercu. Brakowało mi takiej bliskości. Bardzo.
- Chodźmy stąd – powiedział cicho.
Był to w sumie dobry pomysł, więc się nie sprzeciwiałam, chociaż mogłabym tak stać do końca świata, a nawet i dłużej. Tylko, że rozmowa przy stercie popiołów Berenice byłaby… Dziwna.
Pociągnął mnie przez las. Po jakimś czasie domyśliłam się, gdzie planował się udać. I faktycznie, wkrótce moim oczom ukazała się urocza polanka u stóp gór. Mały wodospad wpadał do krystalicznie czystego jeziorka, szumiąc uspokajająco.
Westchnęłam głośno. Znaleźliśmy to miejsce razem. To tutaj Edward odzyskał wspomnienia o mnie, które zablokowali mu James i Pan Pamięci, będący pod kontrolą jego daru. To tu rozmawialiśmy, po tym jak Renesmee samowolnie przyjechała do Forks, bo ja zostawiłam ją pod opieką Kate i tropiłam Jamesa. To tu po raz pierwszy na głos zgodziłam się na oświadczyny mojego ukochanego.
Spędziliśmy tu wiele magicznych chwil…
Usiedliśmy na grubym, leżącym nieopodal brzegu konarze. Podparłam się ręką i natrafiłam na dłoń ukochanego. Nim ją cofnęłam, złapał ją, splótł nasze palce ze sobą i zerknął na mnie z nieodgadnionym wzrokiem. Tym razem odwzajemniłam spojrzenie. Usiłowałam go rozszyfrować, zgadnąć o czym myślał, ale nie udało mi się.
- Miałeś rację – odezwałam się z westchnięciem po chwili. - Oczy nigdy nie dojrzą wszystkich szczegółów. Mówiłeś prawdę, a ja tego nie zrozumiałam. Jestem idiotką.
Pokręcił powoli głową, nie zgadzając się z ostatnim komentarzem.
- Nie, Bello. Nie jesteś idiotką – zaprzeczył, a potem powiedział zmienionym głosem: - Ty po prostu… Nie chciałaś nic rozumieć. Zwątpiłaś we mnie. Zwątpiłaś w to, że cię kocham. Zwątpiłaś w naszą miłość.
Zadrżała mi szczęka. Miał rację. Ta wyliczanka była straszna, ale miał całkowitą słuszność. Bolało mnie to w równym stopniu, jak bolał mnie smutek w jego głosie.
- Ja… - zaczęłam, ale nie miałam pojęcia, co właściwie mogłabym rzec. Więc zamknęłam usta i upuściłam głowę.
-  I to nie jest pierwszy raz – ciągnął dalej. – Zawsze, kiedy się dzieje coś… nieprzyjemnego, a nawet strasznego, ty uciekasz. Kiedy straciłem pamięć, też chciałaś uciec. Nie zrobiłaś jednak tego, ale zaczęłaś mnie unikać, gdy uświadomiłaś sobie, że twoja bliskość sprawiała mi wtedy fizyczny ból. Lecz nawet mimo tego bólu i braku wspomnień… Moje serce należało tylko do ciebie. I myślę, że o tym wiedziałaś. Odsuwałaś od siebie tą wiedzę, bo po prostu jesteś zbyt uparta. Tak! – rzucił z naciskiem, kiedy zmarszczyłam czoło z przekorą. - Czasem masz klapki na oczach i idziesz w zaparte… Zresztą, mogę wymieniać dużo powodów… Cóż, dopiero potem, kiedy cię przycisnąłem, jakimś cudem zaczęłaś o nas walczyć. Nieśmiało, pomału … I się udało. Wyszliśmy z tego cało.
Przegryzłam wargę, zastanawiając się, do czego on zmierza. Wspomnienia, które przywołał, były dla mnie ciężkie. To było straszne, kochać go tak mocno, kiedy on mnie nie pamiętał, a co najgorsze, cierpiał gdy byłam blisko niego.
- Czyż nie? – wyrwał mnie z zamyślenia. Dopiero teraz zorientowałam się, że czekał na moją odpowiedź.
- Tak. Wyszliśmy z tego cało – westchnęłam.
Usatysfakcjonowany Edward ścisnął moją dłoń i zaczął mówić dalej.
- Kiedy Laurent cię porwał, nie było by chwili, w której bym o tobie nie myślał i cię nie szukał. – Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, kiedy wspomniał o Laurencie, lecz jego kolejne słowa sprawiły, że poczułam miłe ciepło na duszy. - Wierzyłem, że cię znajdę. I znalazłem.  Robiłem wszystko, co w mojej mocy żebyś wyzdrowiała, wybudziła się ze śpiączki, w jaką wpadłaś z wycieczenia.  Być może… Być może wiele twoich późniejszych decyzji brało się po części z tego, że Laurent wpajał ci różne, nieciekawe wizje do głowy.
Znowu zadrżałam. Te wizje były więcej niż nieciekawe.
- Nie mogę zaprzeczyć.
Uśmiechnął się uspakajająco i pogłaskał mnie po policzku. Odrobinę się rozluźniłam.
- Po co mi to wszystko mówisz? – szepnęłam, marszcząc brwi.
Przez chwile zbierał myśli. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
- Bo musisz coś zrozumieć.
- Co?
Westchnąwszy, pokręcił głową.
- Za chwilę do tego dojdziemy.
- Okey – poddałam się. Czekałam na ciąg dalszy, który zresztą szybko nastąpił.
- Po dłuższym czasie… Znowu pojawił się James. Straciłaś przez niego ojca. Chciałaś się zemścić. Wmówiłaś mi więc, że mnie nie kochasz i zniknęłaś, bo nie chciałaś, żeby James dopadł i mnie. Być może twoje zachowanie było po trochu spowodowane hormonami, bo byłaś już w ciąży…? – zastanawiał się na głos.
- Nie. Rozmawialiśmy już o tym – wtrąciłam z napięciem w głosie. – Wyjechałam w takim… Dziwnym stylu, bo nie dałbyś mi szukać Jamesa samej.
Uśmiechnął się kwaśno.
- Faktycznie. Nie dałbym. Co nie zmienia faktu, że po śmierci Jamesa nie wróciłaś. To dzięki Renesmee znowu jesteśmy razem.
- Obawiałam się, że mi nie wybaczysz… - znowu się głupio usprawiedliwiałam.
Uniósł brwi z niedowierzaniem.
-  Byłem na ciebie wściekły, ale nadal cię kochałem, Bello. Mimo tego, co mi zrobiłaś. Domyśliłaś się tego, prawda? Po prostu wmawiałaś sobie, że może się odkochałem. Bo tak po prostu było ci łatwiej żyć dalej beze mnie.
Odwróciłam wzrok. A potem zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio, kiedy ujął moją twarz w dłonie i zaczął cytować sonet Szekspira, patrząc mi w oczy.
- Nie ma miejsca we wspólnej dwojga serc przestrzeni
Dla barier, przeszkód. Miłość to nie miłość, jeśli,
Zmienny świat naśladując, sama się odmieni
Lub zgodzi się nie istnieć gdy ktoś ja przekreśli.
Długo się nie odezwałam. Cholerny Szekspir miał rację. A Edward trafnie to zacytował. Chyba jeszcze nigdy nie było mi tak głupio…
- Nie zadręczaj się. Chcę tylko, żeby dotarło do ciebie, że szalenie cię kocham – powiedział miękko. Ucałował krótko moje wargi i opuścił dłonie, by znowu złapać mnie za rękę. – Wiem, że pragnęłaś mnie chronić przed Jamesem i wampirami, które się na ciebie uwzięły.
Odetchnęłam trochę. Cieszyłam się, że to rozumiał.
-  Chociaż… - zerknął gdzieś w bok, znowu smutniejąc. – Jak już jesteśmy przy temacie Jamesa i twojego wyjazdu… Nigdy ci tego nie powiedziałem, ale żałuję, że nie było mnie przy porodzie. Ani później, kiedy obie mnie potrzebowałyście. Ty i Renesmee.
Otworzyłam usta. Ich kąciki wygięły się mocno ku dołowi. Istotnie, nigdy mi tego nie mówił. Nie wiedziałam tego, iż było mu z tego powodu żal. Kolejny dowód na to, że jestem beznadziejna…
- Cóż… - kontynuował. Po głosie poznałam, że nadal jest przygnębiony. – W końcu pojawiła się Berenice.
- Przepraszam – jęknęłam. Wyrwałam rękę z jego uścisku, by ukryć twarz w dłoniach. – To, co przeżyliście… Gdybym tylko zasłoniła was tarczą…
Nieoczekiwanie znalazłam się w jego ramionach. Przytulił policzek do mojej głowy.
- Bells, to ona nas zaatakowała, a nie ty. To nie twoja wina. Chociaż rzeczywiście, mogłaś skorzystać ze swojego daru… Tymczasem ograniczyłaś się do podejrzliwości i tylko obserwowałaś rozwój sytuacji – mruknął. – Później… Było ci na pewno ciężko. Teraz to widzę. Załamałaś się. Potem Berenice mnie pocałowała. A ty… - zwiesił głos. – No właśnie, odeszłaś. Odeszłaś, i to błyskawicznie. Rozumiem, każdy walczy z bólem po swojemu. Ale ty tak właściwie w ogóle nie walczyłaś! Znowu to zrobiłaś, po raz kolejny uciekłaś i porzuciłaś mnie. Na dodatek ubzdurałaś sobie, że nie kocham cię tak, jak dawniej, co mi nawet powiedziałaś. To nie jest prawda, ale wiesz to przecież doskonale…. Pomimo różnych wrogów i sytuacji, historia się powtarza.
Zamilkł na chwilę. Chciałam się odezwać, ale zrezygnowałam z tego, bo byłam całkiem roztrzęsiona.
- I tutaj dochodzimy do puenty – oznajmił znienacka. - Dlaczego odchodzisz? To przez wizje Laurenta? Myślałaś, że przestanę kiedyś cię kochać i wcześniej chciałaś sobie wytłumaczyć swoje odejście krętactwami Jamesa, a teraz moją ,,miłością’’ do Berenice? – Po jego głosie poznałam, że tym ostatnim był bardzo zniesmaczony.
Pokręciłam głową, nadal nie odrywając rąk od twarzy. Pomyślałam, że doświadczenie powiększa naszą mądrość, nie zmniejsza jednak naszej głupoty*.
- To nie tak… Ja… Zawsze próbowałam cię chronić. Najdotkliwiej można było mnie skrzywdzić atakując ciebie. Dlatego to wszystko robiłam… Bałam się, że cię stracę – powiedziałam mu to, co wcześniej zdradziłam Sheili. - Nigdy bym tego nie zniosła. Straciłam już ojca i matkę przez swoje głupie błędy. Jeżeli przeze mnie ktoś by ciebie skrzywdził, albo gdybyś mnie zostawił…
 Westchnął. Powoli złapał mnie za nadgarstki i odciągnął je. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Wydawał się być zmartwiony.
- Wiem, mówiłaś mi to już bardzo wiele razy. Doświadczyłaś tyle złego…  – powiedział ze smutkiem. - I dopiero teraz dotarło do mnie, że to przez ten twój strach wmawiasz sobie, że lepiej się poddać. To błąd, Bello. Musisz mi zaufać, słyszysz?
Pokiwałam energicznie głową na znak zgody. Pocałował mnie czule w czoło i zapytał znienacka:
- Pamiętasz, co powiedział twój ojciec przed śmiercią?
Zesztywniałam i popatrzyłam na niego z bólem. Spojrzał na mnie przepraszająco, ale nie zamierzał się wycofywać z tego tematu.
- Powiedział: dbajcie o to, żeby wasza miłość nie zniknęła, bo jest ona najcenniejszą rzeczą na tym świecie. I bądźcie szczęśliwi – przypomniał mi spokojnym głosem.
Wzruszyło mnie to, że tak doskonale zapamiętał ostatnie słowa mojego taty.
- Bello, nie ma dla mnie nic ważniejszego na świecie niż ty i Renesmee – oświadczył czule i dobitnie zarazem i takie też były jego kolejne słowa. - Nie ważne, co się dzieje, masz wierzyć w nas tak mocno jak ja wierzę. M u s i s z  być ze mną. Błagam cię, zrozum to. N i g d y w nas nie wątp. Obiecaj mi, że nie zrobisz tego więcej. Obiecaj mi, że nie będziesz się już o  n i c, ani o  n i k o g o  bać. Nie możesz się bać, bo będę zawsze przy tobie i zawsze będę cię kochać. Nic innego się nie liczy! – Jego oczy błyszczały z emocji. Wiedziałam, że mówił szczerą prawdę.
Otarłam łzy wzruszenia, zbierające mi się pod powieką. Czym ja sobie na niego zasłużyłam? On jest… niesamowity.
- Obiecaj – powtórzył z naciskiem.
- Obiecuję – szepnęłam. - Obiecuję, że nigdy nie będę się o nic bać, bo wiem, iż zawsze będziesz przy mnie. Obiecuję, że będę ci ufać i w nas wierzyć, cokolwiek by się działo, lub nie działo.
Uśmiechnął się delikatnie i przypieczętował wszystkie nasze słowa pocałunkiem.
- A teraz – odezwał się po chwili uroczyście, wyciągając coś z kieszeni – sądzę, że to powinno do ciebie wrócić. I nigdy więcej nie opuścić przeznaczonego mu miejsca – włożył mi na palec pierścionek.
- Nigdy więcej – przekłam mu ze ściśniętym gardłem.
Nasze spojrzenia się spotkały. Oboje odczuliśmy ulgę, że wyjaśnione zostało to, co miało być wyjaśnione. Już nie dzieliła nas żadna niepewność.
Oprócz jednej maleńkiej rzeczy, o której przypomniał sobie nagle mój ukochany.
- Czy nadal… - zawahał się. - Nadal uważasz, że miłość do mnie boli?
Zdziwiłam się mocno, a potem przypomniałam sobie, że faktycznie, rzuciłam coś takiego, nim oddałam mu pierścionek… I było to głupie. Naprawdę  g ł u p i e.
- Nie – pokręciłam głową. – Skąd. Wcale tak nie uważam i nigdy nie uważałam. Powiedziałam to pod wpływem chwili. Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała. Boli mnie jedynie to, że ciągle napotykamy jakieś przeciwności losu. I… Boję się… - urwałam niepewna, czy chcę dokończyć to zdanie.
- Czego? – zapytał bardzo łagodnie. Pod wpływem jego ciepłego, złotego spojrzenia przemogłam się.
- Boję się, że z jakiejś opresji możemy nie wyjść razem, tylko… Osobno – zadrżałam.
- Nie – odparł natychmiast, z niezmąconą pewnością. - To niemożliwe. Obiecuję ci, że zawsze będziemy razem – to mówiąc, mocno ścisnął moją dłoń.
Ulżyło mi. Skoro powiedział, że tak będzie, to tak będzie.
- Kocham cię – powiedziałam z uczuciem. - Najbardziej na świecie. Życie bez ciebie nie ma najmniejszego sensu.
Oparł się czołem o moje czoło. Nasze oddechy się zmieszały.
- I nic innego się nie liczy.
Przycisnęłam znowu swoje usta do jego ust, obejmując go jednocześnie w pasie.
- Nie liczy – przyznałam. – A ty… Naprawdę obiecujesz, że nic nigdy nas nie rozdzieli?
Uśmiechnął się łobuzersko.
- Oczywiście. Nie pozwolę ci już nigdy odejść choćby o krok.
Odwzajemniłam uśmiech i przymknęłam oczy. Czułam cudowną lekkość  i ciepło w sercu. Edward nadal tulił mnie do siebie i zaczął głaskać po włosach, co jakiś czas składając na moich wargach pocałunki. Nagle odsunął się trochę, dziwnie rozpromieniony.
- Bells…
- Aha?
Delikatnie zaczął wodzić palcem po mojej wardze.
- Miejmy to już za sobą! – rzucił.
- Co? – otworzyłam szeroko oczy, patrząc na niego pytająco.
- Jak to co? Ślub – wyszczerzył się od ucha do ucha, a mnie opadła szczęka. – Chcę to mieć dzisiaj na papierze – to, że jesteś tylko moja. No i żebyś się w przyszłości nie wykręcała tak łatwo od niczego, zwłaszcza bycia ze mną… Weźmy dziś ślub w urzędzie, a potem jedźmy na wakacje. W podróż poślubną – planował z podekscytowaniem.
Zatkało mnie. Gdyby moje serce jeszcze biło, z pewnością zabiłoby o wiele mocniej, niż powinno. Nie spodziewałam się po nim takich pomysłów. Sądziłam, że wolał zaplanowaną ceremonię, rodzinę i w ogóle…
- Przyznaj się, bardziej chodzi ci o te wakacje – wykrztusiłam dla niepoznaki, kiedy już pozbierałam szczękę z podłogi.
Zaśmiał się. Wręcz promieniował entuzjazmem. Nie potrafiłabym mu teraz niczego odmówić.
- Poniekąd – mrugnął do mnie. - Oboje potrzebujemy odpoczynku. I chwili dla siebie. A ślub i tak miał niedługo się odbyć. Jestem na to gotowy od ponad pół roku. A ty się zgodziłaś, więc nie masz wyjścia – dodał, całkowicie zadowolony z siebie.
Uśmiechnęłam się. Jego pewność siebie była niesamowita. W sumie, to się nie dziwię… W istocie się zgodziłam i to już dość dawno. Co za spryciarz!
- A co z wieczorem panieńskim? – udałam nieziemską rozpacz.
Wywrócił oczami.
- Chciałabyś go mieć, żeby mieć czas na wymyślenie spektakularnej ucieczki spod ołtarza, tak? – zażartował.
Nie mogłam powstrzymać chichotu.
- Kurczę… Rozgryzłeś mnie. Co ja teraz pocznę?
- Jakoś przeżyjesz brak imprezy. Ja również. O nie, nie wykręcisz się niczym, kochanie! zwłaszcza czymś tak banalnym.
- Nie wykręcam się – wzniosłam oczy ku niebu. Tak się cieszył ze swojego szalonego pomysłu, że naprawdę nie potrafiłabym się sprzeciwić. Zresztą… Właściwie to podobała mi się wizja, jaką przede mną roztoczył: w ciągu najbliższych kilku godzin stać się tylko i wyłącznie jego kobietą… Z wzajemnością. Cóż, wprawdzie nie do końca wyobrażałam sobie siebie w roli żony, ale stwierdziłam, iż będzie to wychodzić mi zupełnie naturalnie. Tak jak niespodziewanie stałam się kochającą matką.
Obdarował mnie kolejnym szerokim uśmiechem.
- I bardzo się cieszę.
- Widzę, widzę  - rzuciłam i nagle coś sobie uświadomiłam…
- Co jest? – Edward zmarszczył brwi, widząc, że gwałtownie spoważniałam.
- A twoja rodzina? – zapytałam z wahaniem w głosie. – Alice będzie wściekła, jeśli tak po prostu weźmiemy zwykły, cywilny ślub…  Na dodatek po kryjomu. A Esme… Zawiedziemy ją.
-  N a s z a  rodzina – poprawił mnie natychmiast – z pewnością to zrozumie. Prędzej czy później. Hm, jest tylko jeden problem…  - spochmurniał. - Właśnie mi to uświadomiłaś.
- To znaczy?
- Trzeba się mocno sprężyć, bo Alice nas przydybie – skrzywił się. – Więc przebierzemy się szybciutko, pobiegniemy po samochód i hajda do urzędu, nim nas dorwie.
Przegryzłam wargę, ale nie pomogło… W końcu parsknęłam gromkim śmiechem i nie mogłam przestać. Geniusz zbrodni!
- Dlaczego się śmiejesz! – syknął poirytowany, chociaż również się głupawo uśmiechał. – Mówię serio!
Złapałam się za brzuch, śmiejąc dalej. Pewnie wystraszyłam wszystkie zwierzęta w promieniu kilometra.
- B e l l a ‼!
Opanowałam się z trudem i skradłam mu całusa. A potem jeszcze jednego. I kolejnego.
- Dobrze, spokojnie. Masz rację. Trzeba zrobić to szybko.
- No. To rozumiem – rzucił z zadowoleniem. – Aha. Jeszcze jedno musisz wiedzieć.
- Hm???
Nie spodobała mi się jego przerażająco chytra mina.
- Jeżeli po ślubie wpadnie ci do głowy znowu jakiś genialny pomysł z cyklu ,,zostawiam Edwarda’’ to wezmę najmocniejszy łańcuch jaki znajdę, zwyczajnie cię zaknebluję i na to za żadne skarby nie pozwolę!
Zamrugałam. Wzięłam głęboki oddech, żeby się nie roześmiać.
- To bardzo… Interesująca groźba – udało mi się uzyskać udawaną powagę. - I na pewno wezmę ją w takiej ewentualnej sytuacji pod uwagę. Ty z kolei wiedz, że jeżeli dasz się jeszcze raz pocałować jakiejś wampirzycy, to wezmę najmocniejszy łańcuch jaki znajdę, zwyczajnie cię zaknebluję i wsadzę do jakiejś ciemnej piwnicy, gdzie będę cię mieć tylko dla siebie do końca świata. Zrozumiano?
Miedzianowłosy wampir napotkał moje spojrzenie. Również odetchnął, ale on z kolei nie znalazł w sobie wystarczająco dużo siły woli, by nie parsknąć gromkim śmiechem.
- Oczywiście.

***

*,, Doświadczenie powiększa naszą mądrość, nie zmniejsza jednak naszej głupoty’’ -  J. Billings

Witajcie!
Suprajs! Dziś jeszcze nie epilog… Po prostu primo: nie wyrobiłam się, a secundo: moja dzika wena uknuła jeszcze coś na malutką dokłądkę. Ale spooookoooojnie  jak na woooojnie (zwłaszcza mówię to niecierpliwej Natalii…)! Albo następny rozdział będzie epilogiem, albo będzie just rozdział-rozdział i dopiero potem epilog. Jeszcze muszę się nad tym zastanowić i popisać… Więc nie denerwujcie się, że obiecałam koniec tego potwornego, długiego w kosmos blogacza i go jeszcze nie skończyłam. Cieszcie się ostatnimi notkami! <chlip, chlip>
Wieeeem, rozdział nie jest najdłuższy, ale jakoś tak się złożyło, że zaczęłam pisać kilka wątków na raz. No i następnego w kolejności nie dokończyłam. Ja – geniusz. Po prostu miszcz nad miszcze. Ponad miszczami.
Myślę, że nocia wyszła piękna. Zwłaszcza koniec. Tak jak obiecałam, prawda? Gorzej było z dotrzymaniem terminów… Ach, mała obsuwa czasem się zdarza. I tak macie szczęście, że mniej więcej określam daty! Taka na przykład wredna Kapucynka (uwaga, lecę nickami: S.w.e.e.t.n.e.s.s.) to normalnie ma w poważaniu, kiedy napisze kolejny rozdział, mimo że ludzie już obgryzają paznokcie z niecierpliwości… Nie ja, ja je piłuję! Nie gryzę czego popadnie!
Hyhy. Zaczyna się. Again! Gadam głupoty. Jak w rozdziale 33, albo 34. Prawie. Nie, tego chyba nie pobiję….to był szczyt głupoty. Trzeba to wpisać w księgę rekordów Guinnessa! Koniecznie! :D
Dobra. Jeszcze tylko napisać ten jeden albo dwa rozdziały i… Cza zastanowić się, co dalej. Bo chyba nie chcę kończyć swojej przygody z blogowaniem. Przyzwyczaiłam się do tego, że piszę. U mnie pisanie łączy się z czytaniem książek. Przeczytam kilka stron fajnej książki i nagle…. BACH! Mam pomysł! Lecę pisać! I to jest niesamowite uczucie, takie nagłe i niespodziewane…
No. Więc… Wprawdzie skłaniam się ku pewnej jednej opcji, ale może jeszcze potem dla świętego spokoju dam wam do zerknięcia małą sondę. Teraz jeszcze mi się nie kce, bo mi lekko odbija. Co pewnie było widać pod koniec rozdziału.
Dzizas! Okk, kończę te wygłupy.
Ściskam Was mocno, Mordeczki! ;***
Wariatka Paulineee

niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 86


- Mamo? – szepnęła Renesmee. – Co się dzieje?
Otarłam łzy po raz setny. Dzisiaj przeklinałam moją niezwykłość, polegającą na możliwości płakania. Kiedyś cieszyłam się z tego, bo to mnie uczłowieczało.  Ale teraz…
- Och, nic takiego. Dorośli… Dorośli czasem po prostu się kłócą – skłamałam łamiącym się głosem.
Przedarłyśmy się przez ostatnią gęstwinę. Gdzieś w pobliżu szlajały się wilkołaki. Nic dziwnego – wkroczyłyśmy już dawno na ich terytorium.
- Pogodzicie się, prawda? – Ness spojrzała na mnie swoimi wielkimi, czekoladowymi oczami.
Odwróciłam wzrok. Nie odpowiedziałam jej. Nie miałam pojęcia, co z nami będzie. Taka jest smutna prawda.
Przeszłyśmy razem przez szutrową drogę i weszłyśmy na niską werandę domu Blacków. Uniosłam dłoń by zapukać do drzwi, lecz te otworzyły się w tym samym momencie.
- Bells! – zawołała z uradowaniem Sheila, rzucając mi się na szyję.
- Sheila? – odrobinę zaskoczyło mnie to, że jest tu moja kuzynka. Sądziłam, że nadal są z Jake’m w Hiszpanii u jej rodziców. Chciałam tylko spędzić trochę czasu z Billem i pomyśleć, co dalej.
Moja kuzynka oderwała się ode mnie, by przywitać się czule z Renesmee.
- Szkrabie, jak ty szybko rośniesz! Niedługo będziesz wyższa ode mnie – kucnęła i połaskotała Nessie pod pachami, a dziewczynka rozchmurzyła się nieco i zaczęła cicho chichotać i się bronić.
- Nadal jest u was ta nomadka, o którą mieliśmy się nie martwić? -  zapytała mimochodem, nie patrząc w moją stronę. Odwróciła się dopiero, kiedy Renesmee posłała mi smutne spojrzenie.
Przymknęłam na sekundę oczy.
- Taak. Jest – przyznałam z rezygnacją. Nawet o tym nie wiedząc, zacisnęłam dłonie w pięści.
Ciemne oczy Sheili rozszerzyły się. Wstała z kucków, a potem położyła mi ręce na ramionach. W jednej chwili zupełnie spoważniała. Przyglądała mi się z niepokojem. Najwyraźniej po mojej twarzy było widać, że właśnie zawalił mi się świat.
- Bells, o co chodzi?
Odwróciłam głowę. Nie chciałam jeszcze o tym rozmawiać. Miałam ochotę zniknąć, wyparować… Co najmniej się gdzieś zaszyć. Musiałam tylko zostawić Renesmee pod opieką i…
Sheila złapała mnie za rękę i zaczęła holować w stronę plaży.
- Szkrabie, zostaniesz z wujkiem Billem, dobrze? – rzuciła do Renesmee. W tym samym momencie z mieszkania wynurzył się Billy.
- Cześć, mała – uśmiechnął się do Renesmee. Pospiesznie zmieniłam wyraz twarzy na bardziej neutralny, żeby i on nie zaczął się niepokoić. – Witaj, Bello.
- Cześć, Billy – przywitałam się. Sheila szarpnęła mnie mocno, żebym się nie ociągała. Puściła mnie po dłuższej chwili, kiedy upewniła się, że nie ucieknę, nie chcąc jej niczego wyjawić.
Paradoksalnie do mojego nastroju, pogoda była cudowna. Słońce delikatnie świeciło zza cienkiej warstwy chmur. Nie było prawie wiatru, więc morze falowało zupełnie łagodnie. Dzieciaki biegały po plaży, zachwycone aurą.
A ja czułam się tak, jakby ten dzień był końcem świata. Bo był – w końcu rozstałam się z ukochanym. Ostentacyjnie rzuciłam w niego pierścionkiem zaręczynowym.
Usiadłyśmy na wilgotnym piasku w bardziej zacisznym miejscu. Od razu wbiłam wzrok w ziemię, unikając spojrzenia Sheili.
- Gdzie jest Jacob? – zapytałam od niechcenia.
- Patroluje z chłopakami teren. Miał wakacje, a teraz czas do pracy. Sam od razu wysłał go do lasu, jak tylko wróciliśmy.
- Typowe – mruknęłam. – A jak było u twoich rodziców?
Sheila milczała przez dłuższą chwilę. Kiedy uniosłam na sekundkę oczy, wyglądała na nieco poirytowaną.
- To ja powinnam ciebie pytać, co się działo.
Zesztywniałam.
- Sheila, proszę…- szepnęłam. - Muszę przez chwilę skupić się na czymś innym.
Westchnęła ciężko.
- Okey… No więc, moi rodzice polubili Jacoba. Zastanawiali się, co u ciebie, ale im wszystko… Wyjaśniłam. Tak jak prosiłaś. I powiedziałam, że zniknęłaś.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. To dobrze.
- No i spotkałam Joey’a… - dodała tajemniczo.
Spojrzałam na nią, całkiem zaskoczona.
- Joey’a? – zbita z tropu na moment zapomniałam o trawiącym mnie bólu. – Czego on chciał?
- To jest najlepsze – znowu westchnęła. – Chciał, żebym do niego wróciła.
Zapadła między nami cisza. Względna cisza, bo nie liczyłam odgłosów przyrody. Fale raz po raz rozbijały się o brzeg z uspokajającym, miarowym pluskiem. Gdzieś niedaleko przemknęła rozwrzeszczana mewa. Kiedy przeleciała, znowu opuściłam głowę.
Chciał, żeby do niego wróciła… Coś mi to przypominało. Zadrżałam lekko, przymykając oczy i wpuszczając do głowy wspomnienia: potworny smutek, rozczarowanie i żal łamiący mi serce. Ukochany, błagalnie szepcący moje imię. Bezsłowna wymiana pełnych emocji spojrzeń. Złote oczy wyraźnie proszące ,,nie odchodź’’.
,,Wróć do mnie.’’
Miłość boli i jednocześnie uspokaja. Strata miłości boli i rani duszę, rozdziela ją na kawałki.
Otworzyłam oczy, kręcąc energicznie głową. Muszę przestać wmawiać sobie, że straciłam miłość. Ja ją odrzuciłam, tracąc w nią wiarę i bojąc się jej.
- I co? – zapytałam zachrypniętym głosem. Pospiesznie odchrząknęłam cicho.
- Kazałam mu spieprzać – parsknęła Sheila. – Wyobraź sobie, że jego lala podobno zmyła się zaraz po moim wyjeździe. I nagle Joey odzyskał zdrowy rozsądek…Ha! Ogólnie to dziwnie się zachowywał. Ciągle się powtarzał, gadał, że to nie była jego wina, że nie był sobą, że to było nieporozumienie…
Zimny dreszcz przemknął mi po plecach.
- Gdzieś to już dzisiaj słyszałam – szepnęłam.
,,Teraz to ty przestań. Liczysz się dla mnie tylko ty! TO przed chwilą… To było nieporozumienie, słyszysz?! N i e p o ro z u m i e n i e!’’
- Podły, stuknięty gnojek – podsumowała z irytacją Sheila, nie zwracając w pierwszej chwili uwagi na moje słowa. Dopiero po kilku chwilach obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem. Nie zapytała mnie jednak jeszcze o nic, tylko dokończyła: – Ostrzegł mnie nawet, że ta jędza podobno chce się na mnie zemścić. Imbecyl. Przecież ja jej w ogóle nie znam!
- Dziwne – podsumowałam cicho.
- Idiotyczne – poprawiła mnie kuzynka i znowu skupiła się na mnie. – No dobra, a teraz gadaj, co się stało. Tak po prostu przyszłaś w odwiedziny do Billa? – zapytała sceptycznie.
- Nie – szepnęłam. Objęłam się rękami i skuliłam, czując ciarki na plecach.
- Chodź, przejdźmy się - mruknęła Sheila. Myślała chyba, że trzęsłam się, bo było mi zimno, przecież byłam wampirzycą, chłód nie mógł mi dokuczyć.  Powód dreszczy był inny: trudne wspomnienia, powracające wciąż jak bumerang. Nie sprzeciwiałam się jednak kuzynce. Wstałyśmy więc obydwie i nie spiesząc się ruszyłyśmy do lasu.
- Czyli – przerwała milczenie Sheila – ta nomadka zalazła ci za skórę?
Skrzywiłam się. Zalazła za skórę. Cóż za niedopowiedzenie. Berenice znalazła sposób, żeby mnie zniszczyć od środka, wbić się prosto w moje serce.
- Zależy w jakim kontekście – mruknęłam, myśląc, że Berenice chyba nie mnie wlazła za skórę, tylko mojej rodzinie. Jak pasożyt wyssała z nich jakiekolwiek uczucia do mnie i zmieniła na uczucia do niej.
- Nie gadaj zagadkami!- zdenerwowała się moja kuzynka. - Jasno i prosto! Nie wykręcaj się, Bella!
Westchnęłam ciężko. Jasno i prosto. Łatwo jej mówić.
- Kiedy pojawiła się ta wampirzyca… Wszyscy ją polubili. Po jakimś czasie  zorientowałam się, że nikt nie zwraca na mnie uwagi. A najgorsze… - załamał mi się głos. – Najgorsze było to, że… Edward zaczął też się dziwnie zachowywać. Był taki… Niezdecydowany. Spędzał z tą nomadką dużo czasu. Zwątpiłam w siebie, byłam naprawdę przygnębiona tą sytuacją. Zapytałam go więc prosto w twarz, czy jeszcze mnie kocha. Oczywiście zapewniał mnie, że tak… Tylko, że potem zobaczyłam go jak się ze sobą całowali – zaśmiałam się gorzko. – I wiesz, co powiedział? Że to jakieś nieporozumienie, że to ona go pocałowała, a on o tym nie wiedział! Rozumiesz? Czyta innym w myślach, a tego niby nie wiedział! – ukryłam twarz w dłoniach, nie zwalniając ani trochę. Było mi obojętne, czy się potknę o jakiś korzeń i wyłożę jak długa, czy też nie. I tak nic nie jest bardziej bolesne od zranionego serca.
Poczułam ręce Sheili na moim barku. Zatrzymała mnie gwałtownie. Upuściłam dłonie i napotkałam jej spojrzenie,  przerażone i zaszokowane. Usta miała szeroko otwarte, a oczy jeszcze szerzej.
- Co ty opowiadasz? – szepnęła z przejęciem. – To nie możliwe! Nie mogę w to uwierzyć! Przecież on by nie mógł… - urwała w pół zdania. Nie musiała go dokańczać.
- Też tak zawsze myślałam – powiedziałam cicho. Otarłam zwilgotniałą od łzy dolną powiekę. - Zdarza się, że miłość pokonuje wszystko. Ale często przynosi również cierpienie.
- Cierpienie…? – powtórzyła za mną zdziwiona. – Daj spokój… Jesteś pewna, że ta nomadka po prostu na niego nie napadła? Dziewczyno, przecież jakieś 10 dni temu, kiedy jeszcze tu byłam, to świata nie widzieliście poza sobą!
- Wiem! Tak było! – krzyknęłam z rozpaczą. Przymknęłam oczy i zniżyłam głos. – Tylko, że teraz nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Jakaś część mnie chciała uwierzyć w to, że on naprawdę uważa ją tylko za przyjaciółkę… Ale inna część… Chyba bałam się, że on mnie zostawi, dlatego zrobiłam to pierwsza… Sheila, ja chyba ro… rozstałam się z nim… - Tym razem przeklinałam łzy, które nadal mogę ronić po przemianie. To bywa uciążliwe. Zwłaszcza w takich momentach. Nie chciałam tak się rozklejać przy Sheili. Ale łzy płynęły, a ja czułam się coraz gorzej.
- Zawsze najbardziej bałam się tego, że go stracę… Dlatego uciekałam i teraz znowu uciekłam – przyznałam się ze wstydem. -  Jakby on pierwszy mnie zostawił, nie wiem, czy bym to przeżyła. Jestem beznadziejna…
- Boże, Bells – jęknęła Sheila i przytuliła mnie mocno. – Przecież on by cię  n i g d y  nie zostawił…
- To dlaczego ostatnio każdą sekundę spędzał z Berenice? – szepnęłam żałośnie.
Sheila niespodziewanie zesztywniała. Odsunęła się ode mnie, biorąc głęboki oddech. Oczy miała jeszcze większe, niż wcześniej, chociaż wydawało mi się to ledwo możliwe, żebym można było je tak szeroko otwierać.
- Jak… Jak ta ździra się nazywa? – zapytała zmienionym głosem.
- Berenice – powtórzyłam ponuro.
- Taka ruda? Ruda Berenice? – drążyła.
- Tak. Nie mów, że ją znasz? Sheila…?!
Spojrzenie Sheili stwardniało. Zaczęła się lekko trząść. Zdziwiło mnie to, lecz po chwili zorientowałam się, że dziewczyna dosłownie kipi gniewem.
- Tak się składa, że i ja – cedziła ze wściekłością - wprawdzie z daleka, widziałam jak przykładała swoje paskudne usteczka do ust mojego narzeczonego. Powiadasz, że to wampirzyca? Wściekła ździra! Ubiję ją, za to, co zrobiła tobie i mnie! – piała.
Teraz z kolei to mnie opadła szczęka aż do ziemi.
- Czekaj, czekaj…  Joey zdradzał cię z Berenice? Jesteś pewna? Przecież on jest łowcą! Jak tak… Z wampirzycą?!
- Właśnie! Ona jest wampirzycą! Jak Joey jako łowca wampirów mógł dać się tak wkręcić… Zaraz!  – wyglądała, jakby coś wpadło jej do głowy. Zerknęła na mnie. – Dobra. Bella, skup się. Joey mówił, że ona nim manipulowała, a on się nawet na początku nie zorientował. Skapnął się dopiero, kiedy wyjechała. A ty mi mówisz, że Cullenowie też się dziwnie zachowują…
Olśniło mnie.
- Może ona ma dar –szepnęłam przejęta. – Trochę tak, jak Jasper. Tylko, że kontroluje uczucia, a nie emocje… I miesza tak w głowach, że niektórzy nawet z rozpoznaniem jej rasy mają problem.
Spojrzałyśmy sobie w oczy.
- Sheila, jak ja mogłam być tak zaślepiona i głupia? – jęknęłam. – Nic się nie domyśliłam!
- Może na ciebie miała też jakiś wpływ… - powiedziała bez przekonania.
- Mam tarczę. Nie mogła mieć wpływu.
- No najwidoczniej podniszczyła cię obojętność twojej rodziny. Dlatego uciekłaś, wmawiając sobie, że straciłaś Edwarda. Ubzdurałaś sobie, że nic dla nich wszystkich nie znaczysz. Może właśnie o to chodziło Berenice? Tylko dlaczego akurat ty? A wcześniej ja? Czemu….
Ględziła dalej, ale już jej nie słuchałam, za bardzo przerażona jej wnioskami. Miała rację. We wszystkim. Jednak dobrze mnie znała.
Otrząsnęłam się nagle, kiedy zauważyłam, że nieoczekiwanie łowczyni gdzieś pobiegła.
- No, rusz tyłek, panno nieobecna! Musimy się zemścić na rudej suce! – syknęła do mnie.
Nie powiem, pasował mi ten plan. Poczułam wściekłość na siebie i na Berenice. Na siebie, bo nic nie zauważyłam. Na Berenice, bo odebrała mi rodzinę i namieszała im w głowach.
Ach, jak ja mogłam być taka wycofana i niemalże wręcz obojętna na to, co się wokół mnie działo?

***

- Przez rezerwat się nie przeciśnie – powiedziała Sheila, kończąc rozmowę telefoniczną z Samem. Poprosiła go, żeby na wszelki wypadek patrolowali całą sforą granicę między wampirami a wilkołakami.
- Więc okrążamy dom i przepędzamy ją od tyłu w stronę sfory? – zapytałam.
- Tak właśnie myślałam. Musimy się rozdzielić – mruknęła Sheila. Nagle przystanęła, zastępując mi drogę. Przyjrzała mi się badawczo. – Jak się czujesz?
- Jak największa idiotka na Ziemi – przyznałam. – Dałam się podpuścić i wkręcić w gierki jakiejś stukniętej nomadki. I czuję się z tym paskudnie.
Poklepała mnie po ramieniu.
- Wiadomo. Też nie jestem zachwycona. Dasz sobie radę, jeśli pierwsza na nią natrafisz?
Spojrzałam na nią spode łba i odsłoniłam zęby. Wydobył się zza nich cichy, zwierzęcy warkot. Sheila parsknęła śmiechem, z wyraźną ulgą.
- Doskonale, moja ulubiona pijaweczko. Powodzenia. Aha, mam prośbę: nie zabijajmy jej zbyt szybko. Niech wyśpiewa wszystko, co ma do wyśpiewania.
- Rzecz oczywista – burknęłam obrażona  za tą ,,pijaweczkę’’. – Powodzenia, moja ulubioan wielbicielko przerośniętych kundli.
Wywróciła oczami i odwróciła się. A potem ruszyłyśmy każda w swoją stronę, obie z takim samym celem.
Dorwać Berenice.
***

Okrążyłam niemal dom Cullenów, zwracając szczególną uwagę na wszystkie dźwięki i zapachy. Dziękowałam niebiosom za moje wyczulone zmysły. Zdałam się na nie zupełnie.
Delikatny powiew wiatru przyniósł mi wiele zapachów – zwierzyny, wilgoci, roślin, wampirów… Najwyraźniej Alice i reszta mnie szukali, chociaż mało skutecznie. Zastanawiałam się, czy sztuczki Berenice otępiają w jakiś sposób dar przewidywania przyszłości mojej przyjaciółki.
W pewnym momencie zamarłam w pół kroku, wyczuwając kilka kilometrów przed sobą zapach Berenice. Była sama.
W ułamku sekundy wyprysnęłam do przodu, rozpędzając się błyskawicznie. Biegłam płynnie, niemal bezszelestnie, przeskakiwałam krzaki, zwalone drzewa, sprawnie wymijałam te stojące, nawet zbytnio nie spoglądając na nie. Przemykałam jak wiatr, a w głowie wirowała mi tylko jedna myśl.
Dorwać Berenice.
O tak, ruda musi zapłacić za to, że przez nią wyszły na świat moje bolączki, że przez nią okazałam się być słaba.
A najbardziej zapłaci mi za to, że udało jej się rozdzielić mnie i Edwarda.
Po pewnym czasie, kiedy byłam już całkiem blisko, zorientowałam się, że Berenice nie ucieka. Zatrzymała się w miejscu, jakby na mnie… czekała.
Dobra. Niech robi, co chce. I tak, i tak ją dopadnę, nie ważne, co jeszcze wymyśli.
Zobaczyłam ją opierającą się swobodnie o grube drzewo. Na twarzy miała lekki, zaskakująco
p r a w d z i w y  uśmieszek. Stanęłam naprzeciwko niej i spiorunowałam ją wzrokiem. Przekrzywiła głowę, przyglądając mi się uważnie.  W jej ciemnoczerwonych oczach widać było niesamowity spokój.
- To już, prawda? – odezwała się cicho. Jej głos był zupełnie inny, niż zwykle. – Koniec przedstawienia. Widzę, że o nic go nie obwiniasz. Chyba zrozumiałaś parę rzeczy.
- Owszem, zrozumiałam – warknęłam chłodno.
- Długo ci to zajęło. Chociaż na początku trzymałaś się dzielnie. Byłaś taka nieufna – westchnęła teatralnie, z rozbawieniem.  – Ostrzegałaś ich, ale nadaremno. Było już za późno. Potraktowałam ich swoimi nadprzyrodzonymi umiejętnościami, co, jak się zdaje, pojęłaś dopiero teraz. Po tym, co o tobie słyszałam, zdawało mi się, że jesteś mądrzejsza. No, ale nadane mi zadanie było dzięki temu bardzo zabawne. Świetnie się bawiłam.
Zmarszczyłam brwi. Wyjawiła mi nowe informacje, które musiałam wyjaśnić, najlepiej od razu.
- Co o mnie słyszałaś? I od kogo?
Jej wyraz twarzy zupełnie się zmienił. Spokój zastąpiła wrogość. Zaciskała wściekle szczęki, a z oczu biły niemal pioruny. Nie przejęłam się tym oczywiście ani trochę.
A potem usłyszałam dwa słowa, których wolałabym już nigdy więcej nie słyszeć. Niestety, najwyraźniej przez kilka wampirzych trupów problemy będę mieć do końca życia. Tylko ja mogę mieć takiego paskudnego pecha.
- Od Jamesa. Od mojego Jamesa.
Rozmyślałam gorączkowo. Próbowałam połączyć jakoś Berenice z Jamesem, Laurentem, Victorią Panem Pamięci, Thomasem - którego kontrolował James i go na mnie nasłał - a nawet z Eliotem.
Eliot… To przecież mój przyjaciel wiele mi opowiadał o poczynaniach Jamesa. Został w końcu przemieniony w wampira przez tą bezmózgą morderczynię, Victorię. Czy czasem kiedyś nie powiedział mi czegoś pomocnego?
Ach! Mam! Przed tym, jak James przejął kontrolę nad wampirem zwanym Panem Pamięci, żeby wymazać mojemu ukochanemu wspomnienia dotyczące mojej osoby, Eliot z Denalczykami odwiedzili nas i wtedy mój przyjaciel ostrzegał mnie, że James pojechał do Europy, żeby odszukać właśnie tego Pana Pamięci i jakąś kobietę, również posiadającą jakiś dar… Może chodziło o Berenice?
- T w o j e g o  Jamesa? – nie zrozumiałam. – Ty też byłaś jego kochanką?
Berenice zatkało. Uniosła brwi z niedowierzaniem i nieoczekiwanie zaczęła się śmiać.
- Kochanką! Dobre sobie! – parsknęła, kręcąc głową. – Nie, nie byłam kochanką Jamesa, tylko jego siostrą. Mamy tego samego ojca. I podobne dary, chociaż, niestety, James jest bardziej utalentowany ode mnie… Ja nie mam całkowitej władzy nad daną osobą. Mogę tylko popychać ludzi do pewnych uczuć… Albo zachęcać do różnych czynów... – uśmiechnęła się drapieżnie. – Ale głównie uczuć. W tym jestem znacznie lepsza od mojego braciszka – dyskretnie mieszam ludziom w głowach, tak, że nawet się nie orientują, że to ja. Dlatego kiedy zabiłaś nowonarodzonego, z pomocą którego chciał cię zabić, odszukał mnie by prosić o pomoc. James lubi się wysługiwać kim tylko mógł – prychnęła. – Miałam sprawić, żebyś cierpiała psychicznie, żebyś się załamała, straciła wiarę w siebie i w to, że coś możesz dla kogoś znaczyć. Bo James się tak czuł – wywróciła oczami. -  Szczerze mówiąc nie przepadałam za tą całą Victorią i właściwie to poniekąd dobrze, że ją zabiłaś, ale zemsta rzecz święta, poza tym James straszliwie cierpiał, a to w końcu jest mój brat. No i pomyślałam sobie, że może być niezła zabawa. I była! Zawróciłam trochę twojemu narzeczonemu w głowie, co? Chociaż muszę przyznać, że był naprawdę twardy. Poddał mi się najpóźniej z całej rodzinki. No, oprócz ciebie. Ty masz jakąś osłonę. Pewnie dar, tak? Tarcza. I wiesz co? – zaśmiała się złośliwie. – Jesteś potwornie głupia, że nie ochroniłaś nią swojej rodzinki. Cóż, tym było lepiej dla mnie…

Zacisnęłam pięści. Siostra Jamesa… Niech to szlag… Miałam ochotę się na nią rzucić, kiedy kończyła swoją przemowę, ale nagle zrozumiałam, że Berenice mówi o bracie w czasie teraźniejszym… Czyli nie wie, że James już nie żyje, ani tym bardziej, że to za moją sprawą obrócił się w proch… Ta wiedza powstrzymała mnie chwilowo przed atakiem. Poza tym chciałam jeszcze wyjaśnić kilka szczegółów.
- Skoro tylko mnie miałaś niszczyć życie, to czemu przyczepiłaś się do mojej kuzynki?!
Uśmiechnęła się z lekkim zakłopotaniem.
- James pokazał mi twoje zdjęcie, które ukradł ze szkoły. Później się zmył, bo musiał się zająć Panem Pamięci. A ja ruszyłam na poszukiwania. Pewnego razu zobaczyłam tą dziewczynę na ulicy i byłam prawie pewna, że to byłaś ty. Zaopiekowałam się więc jej chłopakiem. Dowiedziałam się dzięki niemu kilku ciekawych rzeczy… Na przykład tego, że tamta dziewczyna to właśnie twoja kuzynka. Żałuję trochę, że namieszałam z jej chłopakiem. Ale chyba zrobiłam jej przysługę, bo nie darzył ją zbyt mocnym uczuciem i zupełnie łatwo mogłam go sobie podporządkować.
Zamilkła na sekundkę. Nie spuszczałam z niej wzroku. Niechętnie przyznałam przed samą sobą, że Berenice nie była taka zła. No, może po prostu nie była   z u p e ł n i e  zła. Na pewno lepsza od swojego braciszka. Co nie zmienia oczywiście faktu, że niemal zniszczyła mi życie i przez nią trochę się załamałam.
- Taak…- kontynuowała, zamyślona. - Joey’a kontrolowałam idealnie już po kilku godzinach. Był strasznie słaby – pokręciła z ubolewaniem głową, a potem spojrzała na mnie z pewną zazdrością. – Zaś twój Edward trzymał się wiele dni. Cały czas ze mną walczył, a właściwie walczył wręcz sam ze sobą, z narzuconymi mu przeczuciami. Próbowałam bowiem osłabić jego uczucie do ciebie i przekonać do siebie. Ale traktował mnie po przyjacielsku i jedyne co osiągnęłam, to to, że się od ciebie trochę odsunął. I to tylko dlatego, że ty pierwsza się od niego nieco odseparowałaś – prychnęła.
Poczułam gulę w gardle. Tak bardzo mnie kochał… Tak bardzo mnie kochał, że nawet Berenice ze swoim darem nie potrafiła zmienić tego uczucia. To ja spowodowałam, że nomadce udało się niemalże doprowadzić swój plan do końca.
- Chciałabym, żeby ktoś tak mnie kochał – przyznała Berenice z niechęcią. – Poddał się dopiero dzisiaj, kiedy odeszłaś, chociaż nadal ma nadzieję, że wrócisz i mu wybaczysz coś, czego nie zrobił. Głupia, głupia dziewczyna – znowu potrząsnęła bujną czupryną. – Chociaż właściwie, to ci się nie dziwię. Wszyscy mieli cię w dupie przez bardzo długi czas – zaśmiała się złośliwie.
- Uważaj lepiej na to – zaczęłam lodowatym tonem – kogo nazywasz głupią dziewczyną. Bo możesz na tym źle wyjść.
Błysnęła zębami w uśmiechu.
- Och! Nie dość, że odebrałaś Jamesowi Victorię, to jeszcze chcesz  m n i e  mu odebrać?
Zawahałam się. Były teraz dwa wyjścia: pierwsze, to nie zdradzać jej, że James zginął… Niestety przy moim pechu pewnie by się w końcu domyśliła, iż jej brat został przeze mnie zamordowany w odwecie.  Pewnie znowu bym ją miała na karku, co z pewnością byłoby problemem.
Opcja druga: powiedzieć jej, że go zabiłam, ona się wkurzy, będzie chciała też mnie ukatrupić, a ja będę miała poniekąd pretekst, żeby się jej pozbyć i zakończyć wreszcie serie niefortunnych zdarzeń spowodowanych pozbyciem się Victorii i zemsty Jamesa.
- Tak się składa, że ja tobie odebrałam Jamesa – wypaliłam, wybierając opcję drugą. - Wiesz, bardzo ładnie się palił… Szybciutko. Na ładny kolor.
Berenice jako wampirzyca była blada, ale w tamtym  momencie jej twarz zrobiła się kredowo biała. Dziwacznie kontrastowało to z jej czerwonymi niczym krew ustami i tęczówkami oczu. Rozchyliła wargi i otworzyła szerzej swoje przerażające oczy, będąc w głębokim szoku. Dotychczas zdawało jej się, że to ona mnie zaskakuje, że ona kontroluje sytuacje. Teraz role się odwróciły.
- Jak mogłaś spełniać zachcianki psychicznego sadysty, który kontrolował mentalnie nawet swoją Victorię? – zapytałam, by jej dopiec. Ja cierpiałam kilkanaście dni, niech ona cierpi chociaż kilkanaście minut. – Koszmarny brat. Może i ciebie kontrolował? A ty mu tak po prostu, nie wahając się zbyt wiele, pomogłaś. I kto tu jest głupi?
Nomadka odzyskała w końcu mowę.
- Co. Zrobiłaś. Mojemu BRATU?‼! – ryknęła, zbliżając się do mnie małymi kroczkami. Zamiast szoku w jej oczach pobłyskiwała teraz chęć mordu. Dokładnie tak, jak się spodziewałam.
Gdzieś niezbyt daleko usłyszałam, że ktoś gwałtownie zerwał się do biegu. Przeszedł przeze mnie dreszcz. Instynktownie czułam, kto to mógł być, mimo, że nie czułam jeszcze zapachu biegnącego.
- A co mogłam zrobić? Zabiłam go. Tak się składa, iż i ja bywam mściwa, zwłaszcza, jak ktoś morduje mi ojca – warknęłam, uginając lekko kolana i gotując się na walkę. O tak, czekałam na nią z utęsknieniem. – Ty zaś zapłacisz mi za to, co zrobiłaś mnie i mojej rodzinie.
Wampir jeszcze bardziej przyspieszył. Za kilka sekund znajdzie się przy nas. Może i lepiej, z pewnością pomoże mi z Berenice. Muszę tylko…
- Im nie działa się krzywda. Za to tobie zaraz się stanie, jędzo! – Ze zdenerwowania głos podniósł jej się o pół tonu.
- Co się tu dzieje? – Edward wpadł pomiędzy nas, zatrzymując Berenice w jednym miejscu. Nomadka wyprostowała się i uśmiechnęła do niego słodko, niewiarygodnie sztucznie…
W mgnieniu oka, ganiąc się za to, że robię to tak późno, osłoniłam go moją tarczą mentalną. Osłona nie była widoczna, na pewno nie mógł jej odczuć, ale jakimś cudem stracił równowagę. Być może dlatego, że całkowicie zerwałam wpływ daru Berenice na jego umysł…?
Berenice zrzedła mina. Tak, z pewnością już nie mogła podsyłać mu złudnych emocji popychających do różnych czynów. Mentalnie odtańczyłam taniec radości.
Mój ukochany spojrzał na mnie przelotnie. Odetchnęłam z ulgą. Wyraźnie widziałam, że odzyskał pełną kontrolę nad sobą.
Ale jego wzrok mówił dużo więcej. Gorące uczucia, w które dzisiaj zwątpiłam, najbliższe plany… Plany niezbyt dobrze wróżące siostrze Jamesa.
Odwrócił się do zastygłej w bezruchu Berenice.
- To ty – wycedził. – To przez ciebie nie wiedziałem, co jest prawdziwe, a co nie. Co chciałaś zrobić? Zniszczyć naszą rodzinę? Nigdy ci się to nie uda – oznajmił z całym przekonaniem i zajadliwością, na jaką mógł się zdobyć.
- Ale było blisko, prawda? Nie bierz tego do siebie, miałam tylko dokopać tej morderczyni – obrzuciła mnie wściekłym spojrzeniem, odsłaniając wojowniczo zęby, razem z kłami.
- M o r d e r c z y n i?! – wybuchłam. – Moim przeznaczeniem było niegdyś chronienie ludzi przed paskudnymi pijawkami takimi jak Victoria, James, albo ty!
Zmrużyła oczy, patrząc na mnie jak na mrówkę.
- Nie ważne w jakim celu, morderstwo to morderstwo.
Zmarszczyłam czoło. Najgorsze było to, że… Miała racje.
- A spróbuj tylko usprawiedliwiać swoje występki i krętactwa – powiedział groźnie Edward. Dawno nie widziałam go takiego wściekłego. Cóż, nie dziwię mu się. Właśnie zrozumiał, że przez długi czas Berenice nim manipulowała.
- Renesmee też próbowałaś kontrolować?  - chciałam wiedzieć.
Skrzywiła się.
- Nie umiem wpływać na uczucia dzieci – burknęła. - Poza tym, umysł Renesmee mocno się bronił. A szkoda, bo jakby twoja córka też się od ciebie odwróciła, sfiksowałabyś wcześniej.
Warknęliśmy oboje.
- Nie rozumiem, dlaczego to wszystko robiłaś – powiedział sfrustrowany Edward do Berenice.
- To siostra Jamesa – wyjaśniłam za wampirzycę. - Na długo nim go dorwałam, poprosił ją, żeby pomogła mu w zemście na mnie.
Zmierzył Berenice pełnym niedowierzania wzrokiem.
- Siostra Jamesa? – wykrztusił zaskoczony.
Berenice znowu odsłoniła zęby. Odchyliła głowę do tyłu i zaryczała wściekle do nieba, żaląc się, że jej drogi braciszek nie żyje.
Do naszej trójki zbliżała się kolejna osoba. Sheila. Biegła w podskokach, najwyraźniej zadowolona, że Berenice jest z nami i może jej jeszcze dokopać. Moja  kuzynka osaczała Berenice od drugiej strony, tak na wszelki wypadek.
Nomadka zerknęła do tyłu. Najwyraźniej również ją wyczuła. Spojrzała znowu na mnie, spoglądając mi w oczy. Widziałam w nich zacięcie i zdecydowanie. Wiedziałam, że teraz mnie zaatakuje. Nie miała nic do stracenia. Mieliśmy już przewagę, a ze Sheilą to już w ogóle.
Rzuciła się na mnie błyskawicznie, ale pół sekundy wcześniej Edward wyczytał to z jej myśli i zastąpił jej drogę. Odskoczyła w bok, hamując gwałtownie. Przesunął się ku niej. Spróbowała go wyminąć. Zaśmiał się cicho, znowu ją uprzedzając, po czym dał susa do przodu, przechodząc do ataku. W ostatniej chwili uchyliła się przed jego ciosem i padła do tyłu, warcząc wściekle.
- Spokojnie, i tak nic mi nie zrobi – mruknęłam spokojnie, podchodząc do ukochanego. Położyłam mu rękę na ramieniu, żeby go uspokoić. Kiwnął głową, nie spuszczając Berenice z oczu.
- Dokładnie – zawołała Sheila daleko zza jej pleców. Ją też na wszelki wypadek okryłam tarczą.
Berenice przymrużyła oczy i zerknęła na mnie z lekką rezygnacją. Nie zdążyła zbliżyć się do mnie nawet na pięć metrów, a już została osaczona.
- Przerąbane masz, Berenice – podsumowałam. – Nikt tu za tobą, delikatnie rzecz ujmując, nie przepada.
Sheila stanęła kilka metrów za nią i założyła sobie ręce na piersi. Nomadka ledwie zwróciła na nią uwagę.
- Zbiłaś mi brata – wyrzuciła mi z nienawiścią w głosie, jakby nie słysząc, co powiedziałam. – On był moją jedyną rodziną. Ojciec zginął dawno, durny człowiek. James był moją jedyną rodziną.
- Mój tata też przez wiele lat był mi jedyną rodziną. A James nie miał żadnych skrupułów, żeby wbić mu nuż w plecy – odparłam poirytowana.
- W dupie mam twojego ojca! – wydarła się. Wyraźnie traciła nad sobą kontrolę.
Najeżyłam się i warknęłam cicho. Przeginała.
- Nie rozpędzaj się, Berenice – przyhamował ją Edward.
- Zakończmy już tą farsę – odezwała się Sheila, wyjmując  z kieszeni spodni srebrną zapalniczkę. – Wampirzyca skrzywdziła was i resztę rodziny, czego musi niezwłocznie ponieść konsekwencje. Taki mamy klimat w świecie nieludzi – zauważyła, to zapalając, to gasząc ogień.
Zawahałam się. Przypomniało mi się, co powiedziała parę minut temu nomadka. Nie ważne w jakim celu, morderstwo to morderstwo.
Jednak ani Edward, ani Sheila, nie mieli żadnych skrupułów. Berenice nawet za bardzo się nie broniła.
Ona również paliła się szybko. Tak jak jej sadystyczny brat.


***
Ta dam!
Wow, jestem dumna z siebie, że mi się jednak udało napisać ten rozdział do niedzieli. Myślałam, że będzie większa obsuwa, ale się przyłożyłam.
Szkoda, że jest tak mało komów przez tyle czasu. Tym bardziej, że WIEM, IŻ NIEKTÓZY CZYTAJĄ I NIE KOMENTUJĄ! Albo się wymigują na przykład, że napisali koma w sms, i o co mi wgl chodzi… Łapki opadają, człowieki moje.
Z tej frustracji idę po nutellę. Trzeba utopić w niej smutki XD I widzicie? Przez Was przytyję!
A tym, którzy jak zwykle pocieszają mnie swoimi komciami,  o b i e c u j ę  z ręką na sercu! Następna nocia będzie P I Ę K N A. I mam wrażenie, że będzie też epilogiem, ale… Będzie piękna! Pamiętajcie.

Cholerka, i mi się smutno zrobiło. Ale to już wyjaśnię w epilogu, kiedykolwiek by on nie był. Chlip.
A  więc (Kapucynka zamknij się, wiem przecież, że zdania się nie zaczyna od ,,a więc’’, ale mam. To. Gdzieś!), NN będzie… Pewnie za 2 tygodnie, o ile (oby nie!) nie więcej… No bo (wiem, zamknij się‼!) co z tego, że jest koniec roku szkolnego? Przecież trzeba nam zrobić sprawdzianiki z działów! Och, z matmy będzie dział z 2-giej klasy, a wy nie macie podręczników? O kurczę, tak mi przykro! I tak napiszecie, przecież nie będziecie pisać po wakacjach! Nie zdążycie napisać poprawy przed wystawianiem ocen? Co mnie to interesuje że 2/3 klasy dostanie jedynki, jak zwykle,  i nie zdąży poprawić? Trudno, życie!

Brr. Nie, już nie będę się wczuwać w moich nauczycieli. To zbyt straszne. Aż mi się zimno zrobiło.

Ach! Zapomniałabym. Kilka mądrych, smutnych zdań w rozdziale (np. ,,Zdarza się, że miłość pokonuje wszystko. Ale często przynosi również cierpienie’’  albo  ,, I tak nic nie jest bardziej bolesne od zranionego serca’’ czy ,, Miłość boli i jednocześnie uspokaja. Strata miłości boli i rani duszę, rozdzieraj ją na kawałki’’)  są głównie na podstawie cytatów z książki G. Musso ,,Wrócę po ciebie’’. W NN też pewnie bd takie cytaciki.

Ok. Całuję Was, Moi Drodzy Czytelnicy! ;***
Paulineee,  Nutella & spółka Z.O.O.