Byłam trochę podenerwowana rewelacjami Alice, więc prowadziłam dość szybko. Oczywiście Rose chciała mnie wyręczyć, bo widziała, że coś nie gra, ale nie dałam jej kierownicy.
Cały czas - może i bezsensownie, lecz niestety nie mogłam na to nic poradzić – rozmyślałam o tej nomadce, która podobno pojawiła się właśnie w domu Cullenów. Zmarszczyłam czoło. Nie podobało mi się, że jakaś obca wampirzyca się wprosiła na chatę do mojej rodziny. Co to za zwyczaje?! Jestem wampirzycą, aczkolwiek to dla mnie nie do pomyślenia, żeby coś takiego robić! Z drugiej strony, Cullenowie prowadzą zgoła inne życie niż ich, nasi, pobratymcy. Większość wampirów jest bezpośrednich, śmiałych i mało cywilizowanych. Pewnie i ona taka jest. Wcale bym się nie zdziwiła.
Miałam nadzieję, że grzecznie wytrzymam obecność tej pijawki. Kurczę, chyba nigdy nie wyzbędę się nienawiści i awersji do wampirów! Ufam jedynie ,,wegetarianom’’. Cała reszta… Do piachu i tyle.
Kiedy zerknęłam w lusterko na tylne siedzenie i zauważyłam moją córeczkę, zmęczoną po całym dniu łażenia po sklepach, uświadomiłam sobie jeszcze jedną rzecz – Renesmee ma w sobie więcej z wampira, niż z człowieka, mimo to płynie w niej krew… Zacisnęłam ręce na kierownicy. Niech ta nomadka się lepiej przy niej pilnuje, bo jeśli zrobi chociaż pół kroku w stronę mojej córeczki, to już po niej. I nikt mnie nie powstrzyma.
Zaparkowałam w garażu i wysiadłyśmy z samochodu. Zakupy póki co zostawiłyśmy w bagażniku (i na siedzeniach, bo nie wszystko się zmieściło). Usadziłam sobie senną Renesmee na biodrze. Dziewczynka przytuliła się do mnie i zamknęła oczka. Uspokoiłam się trochę, przypatrując się jej ślicznej twarzyczce. Pogłaskałam ją po miedzianych włoskach, idąc za Alice i Rosalie do domu.
Skupiłam się na dźwiękach. Chłopcy włączyli telewizor i właśnie się z czegoś śmiali. Słyszałam także wyraźnie kobiecy głos.
Alice otworzyła drzwi i weszła do domu. Od razu wyczułam zapach obcej wampirzycy. Nessi też to wyczuła, bo odsunęła ode mnie głowę, wyraźnie zaintrygowana mimo zmęczenia.
- Jesteśmy! – oznajmiła wesoło. Zawahałam się przez pół sekundy, ale przekroczyłam próg tuż za Rose i zamknęłam za sobą drzwi. – Widziałam, że ktoś nas odwiedził! – rzuciła z podekscytowaniem. Rany, czym ona się tak podnieca? Jakąś nomadką? Alice, tracę w ciebie wiarę!
Z obojętną miną rozejrzałam się po pomieszczeniu. Esme jak zwykle siedziała cicho obok Carlisle’a i z błogą miną rozwiązywała trudne krzyżówki, z których nie potrafiłam zgadnąć połowy haseł. Jasper opierał się swobodnie o ścianę naprzeciwko kanapy, na której siedzieli Emmett, Edward i nieznana mi piękność. Tych dwoje ostatnich śmiało się z czegoś, a ja niespodziewanie poczułam irytację na ten widok. Aż mnie skręcało, taka była śliczna! Miała długie nogi oraz zgrabną i kobiecą figurę, tak jak Rosalie. Natura obdarzyła ją na dodatek wyraźnymi kośćmi policzkowymi, idealnym nosem i ciemno rudymi włosami z niesamowitym burgundowym odcieniem. Przez chwilę z kimś mi się skojarzyła, ale… Nie, nie przypominała Victorii, tamta była dzika i ognistowłosa, a ta wyglądała na opanowaną i sprytną. Wampirzyca uśmiechała się promiennie i jeszcze piękniej się śmiała. Gdy pojawiłyśmy się w salonie, ucichła i spojrzała na nas nieśmiało.
- Dobry wieczór. Mam nadzieję, że nie przesz… kadzam…? – wytrzeszczyła ciemnoczerwone oczy (ohyda!), gdy mi się uważniej przyjrzała, z ledwie widoczną nutką gniewu na twarzy. Zdaje mi się, czy pobladła?
Uniosłam brew. O co jej chodziło? W pierwszej chwili sądziłam, że może patrzy na Renesmee, co wywołało we mnie odruch rzucenia się na nią z zębami, lecz nagle zorientowałam się, że przyglądała się tak mnie. Gapiła się tak, jakby nie dowierzała, że tu jestem. Tylko dlaczego?
- Znacie się? – zdziwił się Edward. Zerknęłam na niego zdziwiona. Wolne żarty, przecież ja ją widzę pierwszy raz w życiu! I jestem pewna, że ona mnie też!
Wampirzyca ocknęła się.
- Nie, nie. Skąd – zaśmiała się nieco nerwowo. – Ta kobieta po prostu przypomina osobę, którą kiedyś poznałam, ale widziałam ją bardzo krótko.
- Aha – mój ukochany nie drążył dalej tematu. Posłał mi szeroki uśmiech, a potem wstał i podszedł do mnie i Nessi, żeby się przywitać. Troszeczkę się uspokoiłam, kiedy znalazł się przy mnie. Ale tylko troszeczkę, po ciągle pamiętałam, jak się beztrosko śmiał z tą rudą nomadą.
- Jestem Bella – powiedziałam lekko poirytowana jej zachowaniem. Ta facetka zachowywała się dziwacznie! A poza tym, nienawidziłam ją za intensywną czerwień jej oczu. I pod skórą czułam, że to potworna małpa. Mimo tych przeczuć, spróbowałam wziąć głęboki oddech i uśmiechnąć się. – Bella Swan. Niedługo Cullen.
Tak, to był dobry ruch. Zdecydowanie trzeba pokazać przybłędzie, że nie ma czego tu szukać. Zwłaszcza u mojego ukochanego…
Edward jeszcze bardziej się rozpromienił, usłyszawszy ostatnie zdanie. Cmoknął mnie czule w usta, a potargał włosy przymykającej oczy na coraz dłuższy czas Renesmee i przytulił nas do siebie.
- Och – zerknęła niepewnie na Edwarda. – No tak, czyli to o tobie słyszałam tak wiele. Nazywam się Berenice. Bardzo mi miło – Również się uśmiechnęła. Pozornie sympatycznie, ale… Miałam jakieś takie niejasne wrażenie, że nie był to do końca prawdziwy uśmiech. Chyba, że po prostu jestem nadwrażliwa... Czy naprawdę w tych przerażających, ciemnoczerwonych oczach pojawił się jakiś groźny, nawet drapieżny cień?
- Nam też jest miło. Ja jestem Rosalie – odezwała się Rose i wskazała na czarnowłosą wieszczkę. – A to jest Alice.
- Cieszę się, że was poznałam. Tworzycie piękną rodzinę – Piękna wampirzyca o jeszcze piękniejszym imieniu uśmiechnęła się jeszcze bardziej słodko.
Fałsz, fałsz, fałsz. Stek bzdur. Ona wcale tak nie uważała. Wiedziałam to. Nie wiem skąd, to było takie… Nagłe przeczucie.
Renesmee westchnęła cicho i rozluźniła się jeszcze bardziej, udając się w krainę snu. Była naprawdę zmęczona i wreszcie postanowiła przestać walczyć z ciężkimi powiekami.
Berenice nagle zwróciła na nią uwagę. Utkwiła wzrok w mojej córeczce i uniosła brwi.
- Och… No proszę… Widzę, że jednak jesteście niegrzeczni. Nieśmiertelne dziecko?
- Po części – mruknęłam niechętnie. - To moja córka. Moja i Edwarda. Biologiczna.
Zaskoczona Berenice popatrzyła pytająco na mojego ukochanego.
- To prawda – potwierdził.
- Niebywałe – nie ukrywała, że była w szoku. I to było wreszcie jej prawdziwe odczucie. – Dopiero teraz słyszę, że bije jej serce! Jest takie cichutkie!
Edward uśmiechnął się do niej.
- Jest wyjątkowe – stwierdził z dumą. - Jak cała ona.
- Nie będę się spierać. W życiu nie widziałam kogoś takiego… - zamyśliła się.
Alice i Rosalie na szczęście zaczęły ją pytać o to, gdzie była wcześniej. Wykorzystałam fakt, że nikt nie zwraca na nas uwagi i postanowiłam zrugać Edwarda. Na początek zmroziłam go wzrokiem.
- Co jest? – zdziwił się.
Zastanawiałam się od czego zacząć. Może zacznę od mniejszego zła… Nie, dobra. To nie jest mniejsze zło. Z całą pewnością muszę mu to wytknąć.
- ,,Dajesz radę, kochanie’’?! – wycedziłam, cytując SMS-a, którego mi przysłał, gdy męczyłam się na zakupach z dziewczynami. – To miał być żart?
Uśmiechnął się szeroko.
- Skąd. Martwiłem się o ciebie – zachichotał.
- Wielkie dzięki – burknęłam. - Jakoś nie pokazywałeś tego, kiedy Alice podstępem uzyskała moją zgodę na ten nieszczęsny babski wypad.
Przestał się śmiać. Zerknął na nią ostrożnie. Nie zwracała na nas najmniejszej uwagi.
- No wiesz… Wolę się jej nie narażać…
Cudownie! Boi się swojej siostry, ale ja to jestem zupełnie niegroźna…? Doigra się kiedyś ten chłopak, gwarantuję.
- A mnie? – zapytałam hardo.
- Och, ty mi przecież wybaczysz – oświadczył z pewnością siebie.
- Niby z jakiego powodu?!
- Bo mnie kochasz – wyjaśnił, bardzo zadowolony ze swojego prostego argumentu. - Być może nie tak mocno, jak ja ciebie, ale mnie kochasz.
Prychnęłam. Cóż począć? Przecież to prawda. Kochałam go ( i to być może mocniej, niż on mnie!) i nie potrafiłam się na niego długo gniewać. Co nie zmienia faktu, że się kiedyś doigra!
Przysunął się bliżej i skradł mi niewinnego całusa.
- Jesteś słodka, kiedy się wnerwiasz – powiedział mi czule.
Wywróciłam oczami.
- Nie podlizuj się!
- Nie podlizuję! Mówię prawdę – posłał mi oszałamiający uśmiech.
Przymrużyłam powieki. No i zmiękłam!
- Niech ci będzie… - Dla niepoznaki zerknęłam na Renesmee. – Trzeba ją położyć do łóżeczka. Idziesz ze mną?
Myślałam, że nawet nie muszę pytać, ale Edward wyraźnie się zawahał. Nie wiedzieć czemu, popatrzył w stronę Berenice, która wyraźnie miała nas na oku. Dopiero teraz to spostrzegłam – co jakiś czas posyłała nam badawcze spojrzenie. Uśmiechnęła się uroczo, gdy napotkała wzrok mojego ukochanego. Ostatkiem siły woli powstrzymałam się, żeby nie zazgrzytać zębami. Co jest grane?!
- Idźcie, idźcie. – Na szczęście Alice włączyła się w naszą rozmowę. Siostra Edwarda spojrzała porozumiewawczo na Berenice. – Wiesz, jacy są narzeczeni… Zakochani i niewyżyci.
Emmett parsknął śmiechem. Jasper i Rosalie wyraźnie starali się od tego powstrzymać, ale kiepsko im wychodziło. Esme udała, że tego nie słyszała (kochana Esme!), a Berenice znowu jedynie się głupio uśmiechnęła, nadal udając milutką.
Im dłużej przebywałam w jej pobliżu, tym większe miałam wątpliwości, czy Cullenowie dobrze zrobili, wpuszczając ją do swojego domu.
- Manipulantka i zakupoholiczka – odgryzłam się. – Miłego wieczoru wszystkim – pożegnałam się i wyszłam z domu, nie zwracając uwagi na Edwarda. Jak mógł się zawahać? Czyżby wolał spędzać czas z obcą wampirzycą, niż ze mną i ze swoim dzieckiem? Moje nieruchome serce przeszyła fala bólu.
Ze zdziwieniem usłyszałam jednak, że Edward również się pożegnał i wyszedł za mną. Mimo to, nadal traktowałam go jak powietrze.
Oddalałam się szybko, więc trochę trwało, nim mnie dogonił. Kiedy zrównał się ze mną i złapał mnie za rękę, wyszarpnęłam się z jego uścisku, czym niebywale go zaskoczyłam.
- Bello, co się stało? – zapytał z zaszokowaniem.
Nawet na niego nie spojrzałam, wściekła jak nigdy.
- Bella? O co chodzi? – ponowił pytanie, gdy nie usłyszał odpowiedzi. Widział, że coś nie gra.
- Po co ze mną poszedłeś? – syknęłam.
- Jak to: po co? – wydaje mi się, że pokręcił z niedowierzaniem głową. Wydaje mi się, bo ciągle gapiłam się uparcie przed siebie, przemykając na wprost jak burza. – Pytałaś mnie, czy idę. Zdecydowałem, że tak. Co cię nagle ugryzło?
- Zdawało mi się – zaczęłam oschle - że wolisz zostać z Berenice. Tak na nią patrzyłeś… - w moim głosie zaczął pobrzmiewać żal, więc zamilkłam, krocząc dalej z dumnie podniesioną głową i zaciśniętymi w wąską kreskę ustami.
Długo otrząsał się ze zdziwienia. W końcu stanowczo złapał mnie za nadgarstek i zmusił do przystanięcia. Niechętnie spojrzałam na niego. Przyglądał mi się uważnie ze zmarszczonym czołem.
- Proszę cię, daj spokój. Po prostu dobrze się z nią dogaduję. Jest naprawdę miła. Wydaje się być trochę zagubiona. Tułała się przez dziesiątki lat sama po całym świecie. Spojrzałem na nią, bo chciałem się upewnić, że nie będzie jej przykro, jak sobie pójdziemy – wzruszył ramionami, jakby nagle teraz się tym tak nie przejmował. - Nie musisz się o nią wściekać, Bello.
Milczałam. Pewnie! Miłosierny samarytanin chciał się upewnić, czy obcej wampirzycy nie będzie smutno, gdy on wróci do swojego domu z narzeczoną i córką. I to mnie coś ugryzło?!
Zaśmiał się nagle. Uniosłam pytająco brwi, nie ukrywając swojej irytacji.
- Miałaś racje… - przyznał nieoczekiwanie z dziwnym rozbawieniem. - Nigdy więcej nie puszczę cię na zakupy z moimi siostrami. To źle na ciebie wpływa. Za bardzo cię wymęczyły, co? Przepraszam, myślałem, że polubisz takie babskie wyjścia.
- Nie polubię – mruknęłam. – Ale nie chodzi o twoje siostry, tylko o to, że wracam do domu i co widzę?! Ciebie, siedzącego obok jakieś obcej wampirzycy! Uśmiechacie się do siebie w najlepsze… I jeszcze tak się nią przejmujesz! Tą nieznajomą pijawką! – wylałam z siebie swoje żale, usiłując się pilnować, żeby nie obudzić przy tym Renesmee zbytnio podniesionym głosem.
Nie wiedziałam w sumie, co było gorsze – to, że Edward się nią martwił, czy to, że mimo przemiany w wampira ciężko mi było nie czuć się jak łowca, gdy widziałam czerwonooką krwiopijczynię.
Długo milczał, zaskoczony moim zachowaniem. Wbiłam spojrzenie w wystający z ziemi korzeń sosny.
- Bello… - wykrztusił. Znowu zaskoczył mnie ton jego głosu. Czy on się śmiał ze mnie? Uniosłam wzrok, gotowa się na niego naprawdę porządnie wściec. – Żartujesz, prawda? Chyba nie jesteś…
- Co?! Co nie jestem? – zawarczałam agresywnie, czym, rzecz jasna, się nie przejął.
- Zazdrosna. – W jego oczach pojawił się jakiś dziwny błysk zadowolenia, pomieszanego z wyraźnym rozbawieniem. - O nieznajomą wampirzycę.
Zmrużyłam oczy i burknęłam niewyraźnie:
- Może.
Cholera! Wcale nie ,,może’’! Naprawdę jestem zazdrosna! Nie wiem, dlaczego, ale istotnie jestem zazdrosna! Dotychczas na mojego ukochanego z nadzieją patrzyły ludzkie dziewczyny, a potem przenosiły wzrok na mnie i przekonywały się, że nie miały najmniejszych szans. Zaś ta cała Berenice… Nie sprawiała wrażenia, jakby się mną przejmowała. I była na tyle atrakcyjna, że mogła niejednemu facetowi zawrócić w głowie.
Wyciągnął rękę i pogłaskał mnie po policzku. Usiłował powstrzymać uśmieszek, ale mu nie wychodziło.
- Daj spokój. Nie masz najmniejszego powodu, żeby być zazdrosna. Bo widzisz… Po prostu jest mi żal Berenice. Współczuję jej, że jest taka samotna, że nie spotkała jeszcze swojej drugiej połówki, tak jak ja. Nie ułożyła sobie życia i nie założyła rodziny. Nie poznała kogoś, kto by ją tak uszczęśliwiał jak ty mnie – przejechał palcem wskazującym po mojej dolnej wardze.
Rozchmurzyłam się nieco.
- Mnie tam nie żal tej pijawki – mruknęłam.
Wzniósł oczy ku niebu. Gdy jednak znowu na mnie spojrzał, ściągnął brwi, namyślając się nad czymś.
- Czekaj…- spoważniał nagle. – Żaden wampir nie mówi na swojego pobratymca per ,,pijawka’’.
Skrzywiłam się. No to jestem wyjątkiem.
- Nie jesteś tylko zazdrosna – odkrył. Jego ręka powoli opadła w dół. – Ty nadal nienawidzisz innych wampirów.
Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie. Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się nad jego słowami.
- Chyba… Chyba masz rację.. Całe życie byłam łowcą – powiedziałam cicho. - A jak zobaczyłam te czerwone oczy, oczy seryjnego mordercy… - pokręciłam głową. – Agresja przeciw dzikim nomadom nadal we mnie siedzi. Może i jest trochę utemperowana przez to, że teraz jestem niemal taka, jak oni, lecz nie całkiem zniknęła.
Pokiwał powoli głową.
- Ale nie będę nigdy za to przepraszać – dodałam wojowniczo. – Taka już jestem. Ta nienawiść jest już wszczepiona we mnie przez łowców. I nie zaniknie. Dlatego wcale mi nie żal Berenice. Jest potworem. Może nie sprawiała dziś takiego wrażenia, ale ja nauczyłam się już to wychwytywać. Ma coś podłego w oczach.
Westchnął ciężko.
- Nie musisz za nic przepraszać, lecz uważam, że przesadzasz – odparł łagodnie i stanowczo zarazem. - To zwykła wampirzyca. Nie jest zła, po prostu żywi się ludźmi, zgodnie ze swoją naturą. My z tym walczymy, ona nie. Dlatego jest potworem?
Zacisnęłam zęby. Nie miał racji. Ale to nie jego wina, nie miał takiego instynktu co ja.
- Ona nie żywi się po prostu ludźmi. Widziałam pokorne wampiry, które żyją po cichutku i polują dość rzadko, starając się jak najmniej zadawać cierpienia swoim ofiarą. Zakład, że Berenice lubi wcześniej torturować swój pokarm? Jest osobą, która jest uzależniona od poczucia zwycięstwa. I wiesz co? Mam złe przeczucia. Ona jest złym przeczuciem. Rób co chcesz, ale będę trzymała nasze dziecko z daleka od tej fałszywej krwiopijczyni. I zaufaj mi chociaż w małym stopniu bo NAPRAWDĘ znam się na wampirach. To niemal dar! – rzuciłam z pasją. Skończywszy swoją przemowę ruszyłam w dalszą drogę, ze śpiąca Ness w ramionach.
Edward potrzebował chwili, żeby się otrząsnąć ze zdziwienia pójść ze mną.
- Przesadzasz – mruknął znowu, ale z mniejszym przekonaniem.
Ledwie się powstrzymałam, żeby nie zacząć zgrzytać zębami.
***
Wszyscy polubili Berenice, która tymczasowo zamieszkała u Cullenów. Tylko ja i moja córka z nią nie rozmawiałyśmy. Renesmee, zwykle uwielbiająca gości, nie wyrażała żadnego zainteresowania wampirzycą.Mamo, ona jest jakaś… Dziwna! – przekazała mi w pewnym momencie za pomocą swojego daru.
I miała racje. Berenice była aż za bardzo wesoła. Jej uśmiech był zbyt szeroki. Po pewnym czasie dawało się zauważyć jaka jest nienaturalna.
A jednak wszystkim wydawała się być urocza! Nawet Jasper i Edward nie zwrócili uwagi na to, że kobieta wyraźnie grała, choć przecież mogliby ją przejrzeć za pomocą swoich umiejętności!
Kiedy ta podstępna pijawka zdobyła zaufanie wszystkich członków mojej wampirzej rodziny, zaczęła próbować zdobyć względy Renesmee. Moja córka bawiła się z nią czasem, ale niezbyt długo.
- Chodźmy później na spacer – poprosiłam mojego ukochanego szeptem, znudzona siedzeniem w ogrodzie Cullenów i słuchania paplaniny Berenice, Alice, Rose i reszty.
- C9 – powiedziała z pewnością siebie Renesmee. Właśnie grała z wyjątkowo mało na niej skupionym Edwardem w statki. Zostałam poproszona o nałożenie tarczy mentalnej na córeczkę, żeby nie oszukiwał, nawet nieświadomie.
- Hmm? – mruknął. Zerknął na mnie nieco nieprzytomnie. Najwyraźniej przysłuchiwał się znowu ględzeniu Berenice. Z trudem powstrzymałam się, żeby nie zazgrzytać zębami. – Okey. C9? – spojrzał na swoją tarczę. – Trafiony, zatopiony. Brawo! – pochwalił ją.
Ness klasnęła w ręce z radości.
- Dziękuję – wyszczerzyła ząbki. – Mam szczęście.
- Na pewno nie ,,odziedziczyła’’ szczęścia po mnie – rzuciłam ponuro.
Edward wywrócił oczami.
- Kochanie, masz wiele szczęścia. Dziwne, że tego nie dostrzegasz.
Spojrzałam znacząco na Berenice.
- Nie, nie dostrzegam. Moje szczęście co chwila ktoś burzy.
Zmarszczył czoło. Doskonale wiedział bez czytania w moich myślach, o co mi chodzi i popsułam mu humor. Nie lubił, kiedy mówiłam coś zgryźliwego, co dotyczyło tej bezczelnej nomadki.
- Bello, daj spokój – powiedział cicho. - Rozmawialiśmy już o tym.
- Ta, i to była świetna rozmowa – burknęłam.
Spojrzał na mnie spode łba.
- H3 – rzucił do Renesmee, kończąc naszą wymianę zdań.
Dziewczynka zachichotała, niezbyt przejęta oziębłymi tonami swoich rodziców.
- Pusto. A8.
- Trafiony – westchnął Edward.
Wyłączyłam się. Zerwałam z ziemi długie źdźbło trawy i zaczęłam je zaplatać, zerkając przy tym co jakiś czas na pogrążone w konwersacji wampiry. To było dziwne, ale… Czułam się opuszczona. Rodzeństwo mojego ukochanego praktycznie już ze mną nie rozmawiało od całych dwóch dni. Ha, nawet Edward lubił pogaduszki z piękną Berenice. Bardzo mało spędzaliśmy czasu sam na sam.
- Mamo, wygrałam! – pisnęła mi Renesmee do ucha.
Aż podskoczyłam. Tak bardzo byłam zatopiona w myślach, że moja córeczka bardzo mnie zaskoczyła. Moja tarcza automatycznie skurczyła się tak, że ochraniała znowu tylko mój umysł.
- Gratuluję, Ness – posłałam jej uśmiech. Mój mały, kochany urwis.
- Teraz możemy iść – oznajmiła łaskawie, zadowolona z siebie. Zerwała się z miejsca i pobiegła w podskokach w stronę lasu.
Edward zaczął się śmiać.
- Kropka w kropkę jak ty – stwierdził do mnie, wstając z ławy.
Również się podniosłam.
- Mianowicie?
- Mianowicie, że ten władczy i pełen satysfakcji ton z pewnością odziedziczyła po mamusi – uśmiechnął się szeroko.
Wywróciłam oczami.
- To słynny ton Swanów. Jest przekazywany z pokolenia na pokolenie – zażartowałam.
Złapaliśmy się za ręce i ruszyliśmy za naszą rozhasaną pociechą.
- Gdzieś idziecie? – do moich uszu dobiegł przesłodzony głos. Przymrużyłam oczy. Czy ta Berenice musi się wszystkim interesować?
- Bella zaproponowała mały spacerek – wyjaśnił jej zaraz Edward. Zerknęłam na niego z ukosa.
- O! – Nie wiedzieć czemu, ucieszyła się. – Mogę z wami iść?
Nie wierzę. Po prostu NIE WIERZĘ! Już niemal byłam spokojna, ale ta pijawka znalazła sposób, żeby mnie rozgniewać w przeciągu jednej sekundy. Ledwo powstrzymałam impuls, żeby jej nie zabić, taka byłam wściekła o jej wścibstwo. Jednakże – bądźcie ze mnie dumni – opanowałam się równie szybko, jak zdenerwowałam. Odwróciłam się i spojrzałam badawczo na Alice i Rosalie, które siedziały obok rudej. Ich twarze nic nie wyrażały. Zdziwiło mnie to. Ha, nie tylko! Nawet po trochu przeraziło. Sądziłam, że będą zdumione tak samo, jak ja. Ale miały niemal… bezuczuciowe miny. Jakby nic nie słyszały, jakby niczym się nie interesowały.
Na szczęście jednak Edward wyczuł, że wielce prawdopodobne jest, iż zabiję nomadkę z zimną krwią, jeśli pójdzie z nami.
- Berenice – zaczął zakłopotany. Oderwałam wzrok od jego sióstr i spojrzałam na niego, zastanawiając się, co powie. – Nie obraź się, ale chcemy spędzić trochę czasu sami.
Wampirzyca otworzyła usta ze zdziwienia. Dziwne, ale wyglądała tak, jakby coś jej się nie udało, albo jakby coś przegrała. W sekundę jednak się ogarnęła i udała zawstydzenie.
- Ojej, faktycznie. Przepraszam.
Aż mnie szlag prawie trafił, kiedy usłyszałam jej fałszywy do bólu ton ociekający słodyczą.
- Ależ nie przepraszaj, kochana – zaćwierkałam identycznym głosem, odpłacając się jej pięknym za nadobne. – Odbijemy to sobie kiedy indziej, prawda? – zatrzepotałam rzęsami.
Teraz naprawdę jej dopiekłam. Była tak zaszokowana, że z olbrzymim trudem powstrzymałam wybuch śmiechu, na widok jej miny. Mój ukochany spojrzał na mnie badawczo. Posłałam mu identyczne, urocze spojrzenie. Omal się nie przeraził.
Alice nieoczekiwanie wydała z siebie dziwny dźwięk, coś pomiędzy stęknięciem a westchnięciem pełnym niedowierzania. Zaczęła ze zdziwieniem i niedowierzaniem przypatrywać się nam, a potem Berenice, jakby z opóźnieniem zorientowała się, co kombinowała wampirzyca… Co jej się stało? Ktoś jej włączył tryb slow motion? I to VERY slow motion…
Nim się nad tym dogłębniej zastanowiłam, Edward pociągnął mnie za Renesmee, która zdążyła pohasać już sporo po lesie i wrócić po nas. Ileż energii kryło się w tej kruszynie!
- Mogę wiedzieć, co to było? – odezwał się mój ukochany, kiedy byliśmy na tyle daleko, żeby wampirza gromada nas nie usłyszała.
- A o co konkretniej ci chodzi? – zapytałam zupełnie niewinnie.
- Od kiedy jesteś taka miła?
Parsknęłam.
- Od zawsze!
Wywrócił oczami.
- Och, doprawdy?
- Pewnie!
- A może ją przedrzeźniałaś, co?
Znowu zatrzepotałam rzęsami.
- Ależ skąd, Misiaczku! – z powodzeniem naśladowałam tembr głosu Berenice. – Ja naprawdę staram się być miła.
Przez chwilę nie wiedział, co zrobić. W końcu zaczął się śmiać.
- Bello, nie gorączkujesz może czasem? Od kiedy nazywasz mnie ,,Misiaczkiem’’? Nie powiem, to nawet miłe, ale… Wypowiadanie takich określeń nie pasuje do ciebie.
- Prawda. Przecież nie jestem głupią chearleaderką. Albo Berenice… – prychnęłam. Nim chociażby spojrzał na mnie z przyganą, poprowadziłam rozmowę na inne tory. –Ha, a pamiętasz, kiedy chciałam ci dopiec i nazywałam cię Wiewórem? – uśmiechnęłam się z roztkliwieniem, wspominając te beztroskie czasy. – Chyba to mi podsunął niegdyś Emmett, a ja to podchwyciłam…
Stłumił chichot.
- Brrr – udał, że przeszły go ciarki. – Tak, to był koszmar. Ledwie ci to przebaczyłem.
- Koszmar… - powtórzyłam powoli i spoważniałam. Zniżyłam głos – Widziałeś jak się dziwnie zachowywały Alice i Rosalie, kiedy Berenice się usiłowała… przyłączyć…?
Spojrzał na mnie z wahaniem.
- Nie wiem – powiedział. – Nie słyszałem w ich myślach nic niepokojącego. Z drugiej strony nie skupiałem się na tym. Ale masz rację, przez chwilę były dziwne. Rose może nie, ale Alice zazwyczaj we wszystko się lubi wtrącać, a teraz nie zareagowała.
- Więcej, wyglądała na nieobecną. Może miała wizję? – zasugerowałam, ale bez przekonania, bo Rosalie miała identyczny pusty wyraz twarzy, co wieszczka.
- Nie – tego Edward był pewien. – Jej wizje zawsze przyciągają moją uwagę. Nie patrzyła w przyszłość.
- Hm – zaniepokojona marszczyłam brwi.
Edward westchnął i ścisną moją rękę.
- Nie przejmuj się tym. Jestem w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przekonany, że wszystko wyolbrzymiamy. Może myślały o czymś innym? Mnie też zdarza się zapomnieć o całym świecie. Wprawdzie zazwyczaj w innych okolicznościach i w bardzo ograniczonym towarzystwie – uśmiechnął się do mnie znacząco. - Ale one to one, a ja to ja.
Wzniosłam oczy ku niebu.
- To prawda. Tylko…
- Tylko co?
- Tylko co z tym jednym procentem? – znowu zmarszczyłam czoło.
Wzruszył ramionami.
- To tylko jeden procent niepewności.
- To AŻ jeden procent niepewności – stwierdziłam cicho.
Nie odpowiedział. Pomyślałam, że na siłę zminimalizował swe wątpliwości. Też zauważył, że coś nie grało z jego siostrami w tamtej chwili, lecz uparcie starał się to zignorować.
Ja nie będę tego ignorować.
- Nie sądzisz, że może Berenice na nie jakoś wpłynęła? – zapytałam.
- Skądże – prychnął. – Ona nie ma daru, jeśli o to ci chodzi.
- Hm – mruknęłam tylko.
Nie ma daru… A może ma, tylko potrafi świetnie go ukryć?
- Bello – wymruczał cicho mój ukochany, całując mnie w kącik ust. – Nie zadręczaj się takimi bzdurami. Ani Berenice. Są daleko. A my jesteśmy razem… Z Renesmee, która zaraz wskoczy ci na plecy – odsunął się szybko, śmiejąc głośno, a ja poczułam nieoczekiwanie zapach małej. Odwróciłam się pospiesznie, lecz radosna Ness już była w powietrzu. Wpadła mi w ramiona, a siła uderzenia sprawiła, że przewróciła mnie do tyłu.
- Zaskoczyłam cię! – pisnęła zachwycona swą przebiegłością Renesmee, śmiejąc się słodko.
- Gratulacje – uśmiechnęłam się szeroko.
Może jednak faktycznie za bardzo wyszukuję dziwnych sytuacji? Może doszukuję się dziury w całym? Teraz to ja się ,,zawiesiłam’’ i straciłam czujność. Alice i Rose na pewno też się zamyśliły. Bo przecież Berenice nie ma daru i nie zaczarowała w jakiś sposób wampirzyc, prawda…?
***
Natłok zajęć i (najpaskudniejsza rzecz świata) brak weny oraz (no dobra, to jest najpaskudniejsza rzecz świata) brak wiary w siebie sprawiły, że moja energia na ta historię się kończy. Kocham ją, dzięki temu blogowi się rozwinęłam pisarsko, ten blog sprawił, że poznałam kilka wspaniałych osóbek <3 Ale… zakończę go niedługo, jak już wspominałam wcześniej. W takim tempie, to najprawdopodobniej po trzecich (OMG!) urodzinach bloga XD Wiele osób twierdzi, że to już za długo. Ja też tak twierdzę. Sama zapominam o wielu wydarzeniach, co dopiero Wy, moi czytelnicy.
Nie wiem, ile jeszcze bd rozdziałów. Dwa, może trzy? Się zobaczy.
Dziękuję, że jeszcze ze mną jesteście. Bez Was by mnie tu już dawno nie było.
Pozdrawiam wszystkich (wreszcie w pogodnym nastroju^^ ),
Paulina.