Miłego czytania, Misie :)
***
Patrzyłam w zamyśleniu na płonące ciało Berenice, które obracało się w kupkę popiołu. Fioletowawe płomienie pochłaniały wampirzycę w błyskawicznym tempie. Wraz ze znikaniem siostry Jamesa rosła we mnie nadzieja. Nadzieja, że czyny, które popełniłam jeszcze będąc łowczynią, nie będą już nigdy więcej dawać przykrych konsekwencji dla mnie i mojej rodziny. Wszyscy już wystarczająco się nacierpieliśmy.
- Bello? W porządku? – usłyszałam zatroskany głos Sheili. Powróciłam na ziemię i zorientowałam się, dlaczego ze wszystkich sił nie zwracałam uwagi na ukochanego i kuzynkę.
Było mi wstyd. Nie ochroniłam nikogo przed Berenice i jej darem. W prawdzie poniekąd dobrze się stało, bo przez jej działania Joey ,,zdradził’’ , a Sheila go zostawiła i inaczej ułożyła sobie życie.
Ale ja… Ja będę aż do ostatniego dnia mojego wampirzego życia sobie wyrzucać, że nie wpadłam na pomysł osłonięcia tarczą mojej rodziny. Musieli czuć się strasznie, kiedy byli tacy zdezorientowani. A najbardziej Edward. Dobijało mnie to. Byłam beznadziejna. Ha, najsłabsze ogniwo rodziny... Wystarczyło, że nie zwracali na mnie uwagi, a ja już się załamałam.
Zerknęłam przelotnie na Sheilę, nic nie mówiącym wzrokiem. W jej ciemnobrązowych, niemal czarnych oczach, błyszczała satysfakcja. Nic dziwnego. Upiekła (w sumie dość dosłownie) trzy pieczenie na jednym ogniu: zemściła się na Berenice, spełniła swój obowiązek łowcy wampirów oraz pomogła mnie i Cullenom. Była z siebie bardzo zadowolona.
Poczułam na sobie nie tylko jej spojrzenie. Pospiesznie uciekłam wzrokiem z powrotem na płomienie.
- Jasne – odparłam gładko, nawet unosząc lekko kąciki ust do góry, dla lepszego efektu.
Poklepała mnie po ramieniu, nie zauważając nic dziwnego w moim zachowaniu.
- Oby twój pech się skończył, Bells. Lubię, jak coś się dzieje, ale…
- Wiem. To już za dużo – mruknęłam.
- Dokładnie – westchnęła. – Och, muszę zawiadomić sforę, że już załatwiliśmy problem. Na pewno jest okey? – spoglądała to na mnie, to na miedzianowłosego wampira.
- Tak. Dzięki… - odchrząknęłam dyskretnie, przeganiając lekką chrypkę. - Dziękuję za wszystko.
Rozpromieniła się jeszcze bardziej.
- Nie ma problemu. Ty też nie raz i nie dwa mi pomogłaś. Dobra, lecę. Trzymajcie się. Wpadnę później! – zawołała, odbiegając w stronę granicy z wilkołakami. Szybko zniknęła nam z oczu.
Dość długo staliśmy w ciszy. Ogień już dogasał. Iskry i popiół unosiły się nieco wraz z dymem. Dobrze, że wokoło trawa była nadal mocno mokra i że szczątki nie płonęły blisko drzew. Ostatnia rzecz, jaką bym teraz chciała, to pożar.
- Bella… - usłyszałam łagodny baryton.
Opuściłam głowę, pozwalając, by włosy zakryły mi twarz. Sheila się jakimś cudem nabrała, lecz on nie. Wyczułam to błyskawicznie.
Przysunął się bliżej mnie i ujął mnie pod brodę, zmuszając, bym na niego popatrzyła. Zrobiłam to niemal z niechęcią.
- Sheila zachowuje się trochę jak wilkołak, prawda? – palnęłam znienacka, lekko nerwowym głosem.
Zbity z tropu uniósł brwi. Nawet nieco się rozchmurzył.
- Tak – przyznał. – Pasuje jak ulał do społeczności Quileutów.
Przegryzłam wargę, po czym znowu uciekłam mu wzrokiem. Był opanowany, ale wyczułam w nim żałość, a może nawet lekkie rozgoryczenie. Przez kogo? Jestem całkowicie pewna, że przeze mnie… Zacisnęłam zęby. Beznadziejna, jesteś beznadziejna, Bells…
Przesunął palcami po moim policzku, a potem, ku mojemu zdumieniu, mocno przytulił mnie do siebie. Przez chwilę stałam jak słup soli, po czym zadrżałam, zamknęłam oczy i wtuliłam się w niego z tęsknotą. Ciepło rozlało się po moim nieruchomym, zimnym sercu. Brakowało mi takiej bliskości. Bardzo.
- Chodźmy stąd – powiedział cicho.
Był to w sumie dobry pomysł, więc się nie sprzeciwiałam, chociaż mogłabym tak stać do końca świata, a nawet i dłużej. Tylko, że rozmowa przy stercie popiołów Berenice byłaby… Dziwna.
Pociągnął mnie przez las. Po jakimś czasie domyśliłam się, gdzie planował się udać. I faktycznie, wkrótce moim oczom ukazała się urocza polanka u stóp gór. Mały wodospad wpadał do krystalicznie czystego jeziorka, szumiąc uspokajająco.
Westchnęłam głośno. Znaleźliśmy to miejsce razem. To tutaj Edward odzyskał wspomnienia o mnie, które zablokowali mu James i Pan Pamięci, będący pod kontrolą jego daru. To tu rozmawialiśmy, po tym jak Renesmee samowolnie przyjechała do Forks, bo ja zostawiłam ją pod opieką Kate i tropiłam Jamesa. To tu po raz pierwszy na głos zgodziłam się na oświadczyny mojego ukochanego.
Spędziliśmy tu wiele magicznych chwil…
Usiedliśmy na grubym, leżącym nieopodal brzegu konarze. Podparłam się ręką i natrafiłam na dłoń ukochanego. Nim ją cofnęłam, złapał ją, splótł nasze palce ze sobą i zerknął na mnie z nieodgadnionym wzrokiem. Tym razem odwzajemniłam spojrzenie. Usiłowałam go rozszyfrować, zgadnąć o czym myślał, ale nie udało mi się.
- Miałeś rację – odezwałam się z westchnięciem po chwili. - Oczy nigdy nie dojrzą wszystkich szczegółów. Mówiłeś prawdę, a ja tego nie zrozumiałam. Jestem idiotką.
Pokręcił powoli głową, nie zgadzając się z ostatnim komentarzem.
- Nie, Bello. Nie jesteś idiotką – zaprzeczył, a potem powiedział zmienionym głosem: - Ty po prostu… Nie chciałaś nic rozumieć. Zwątpiłaś we mnie. Zwątpiłaś w to, że cię kocham. Zwątpiłaś w naszą miłość.
Zadrżała mi szczęka. Miał rację. Ta wyliczanka była straszna, ale miał całkowitą słuszność. Bolało mnie to w równym stopniu, jak bolał mnie smutek w jego głosie.
- Ja… - zaczęłam, ale nie miałam pojęcia, co właściwie mogłabym rzec. Więc zamknęłam usta i upuściłam głowę.
- I to nie jest pierwszy raz – ciągnął dalej. – Zawsze, kiedy się dzieje coś… nieprzyjemnego, a nawet strasznego, ty uciekasz. Kiedy straciłem pamięć, też chciałaś uciec. Nie zrobiłaś jednak tego, ale zaczęłaś mnie unikać, gdy uświadomiłaś sobie, że twoja bliskość sprawiała mi wtedy fizyczny ból. Lecz nawet mimo tego bólu i braku wspomnień… Moje serce należało tylko do ciebie. I myślę, że o tym wiedziałaś. Odsuwałaś od siebie tą wiedzę, bo po prostu jesteś zbyt uparta. Tak! – rzucił z naciskiem, kiedy zmarszczyłam czoło z przekorą. - Czasem masz klapki na oczach i idziesz w zaparte… Zresztą, mogę wymieniać dużo powodów… Cóż, dopiero potem, kiedy cię przycisnąłem, jakimś cudem zaczęłaś o nas walczyć. Nieśmiało, pomału … I się udało. Wyszliśmy z tego cało.
Przegryzłam wargę, zastanawiając się, do czego on zmierza. Wspomnienia, które przywołał, były dla mnie ciężkie. To było straszne, kochać go tak mocno, kiedy on mnie nie pamiętał, a co najgorsze, cierpiał gdy byłam blisko niego.
- Czyż nie? – wyrwał mnie z zamyślenia. Dopiero teraz zorientowałam się, że czekał na moją odpowiedź.
- Tak. Wyszliśmy z tego cało – westchnęłam.
Usatysfakcjonowany Edward ścisnął moją dłoń i zaczął mówić dalej.
- Kiedy Laurent cię porwał, nie było by chwili, w której bym o tobie nie myślał i cię nie szukał. – Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, kiedy wspomniał o Laurencie, lecz jego kolejne słowa sprawiły, że poczułam miłe ciepło na duszy. - Wierzyłem, że cię znajdę. I znalazłem. Robiłem wszystko, co w mojej mocy żebyś wyzdrowiała, wybudziła się ze śpiączki, w jaką wpadłaś z wycieczenia. Być może… Być może wiele twoich późniejszych decyzji brało się po części z tego, że Laurent wpajał ci różne, nieciekawe wizje do głowy.
Znowu zadrżałam. Te wizje były więcej niż nieciekawe.
- Nie mogę zaprzeczyć.
Uśmiechnął się uspakajająco i pogłaskał mnie po policzku. Odrobinę się rozluźniłam.
- Po co mi to wszystko mówisz? – szepnęłam, marszcząc brwi.
Przez chwile zbierał myśli. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
- Bo musisz coś zrozumieć.
- Co?
Westchnąwszy, pokręcił głową.
- Za chwilę do tego dojdziemy.
- Okey – poddałam się. Czekałam na ciąg dalszy, który zresztą szybko nastąpił.
- Po dłuższym czasie… Znowu pojawił się James. Straciłaś przez niego ojca. Chciałaś się zemścić. Wmówiłaś mi więc, że mnie nie kochasz i zniknęłaś, bo nie chciałaś, żeby James dopadł i mnie. Być może twoje zachowanie było po trochu spowodowane hormonami, bo byłaś już w ciąży…? – zastanawiał się na głos.
- Nie. Rozmawialiśmy już o tym – wtrąciłam z napięciem w głosie. – Wyjechałam w takim… Dziwnym stylu, bo nie dałbyś mi szukać Jamesa samej.
Uśmiechnął się kwaśno.
- Faktycznie. Nie dałbym. Co nie zmienia faktu, że po śmierci Jamesa nie wróciłaś. To dzięki Renesmee znowu jesteśmy razem.
- Obawiałam się, że mi nie wybaczysz… - znowu się głupio usprawiedliwiałam.
Uniósł brwi z niedowierzaniem.
- Byłem na ciebie wściekły, ale nadal cię kochałem, Bello. Mimo tego, co mi zrobiłaś. Domyśliłaś się tego, prawda? Po prostu wmawiałaś sobie, że może się odkochałem. Bo tak po prostu było ci łatwiej żyć dalej beze mnie.
Odwróciłam wzrok. A potem zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio, kiedy ujął moją twarz w dłonie i zaczął cytować sonet Szekspira, patrząc mi w oczy.
- Nie ma miejsca we wspólnej dwojga serc przestrzeni
Dla barier, przeszkód. Miłość to nie miłość, jeśli,
Zmienny świat naśladując, sama się odmieni
Lub zgodzi się nie istnieć gdy ktoś ja przekreśli.
Długo się nie odezwałam. Cholerny Szekspir miał rację. A Edward trafnie to zacytował. Chyba jeszcze nigdy nie było mi tak głupio…
- Nie zadręczaj się. Chcę tylko, żeby dotarło do ciebie, że szalenie cię kocham – powiedział miękko. Ucałował krótko moje wargi i opuścił dłonie, by znowu złapać mnie za rękę. – Wiem, że pragnęłaś mnie chronić przed Jamesem i wampirami, które się na ciebie uwzięły.
Odetchnęłam trochę. Cieszyłam się, że to rozumiał.
- Chociaż… - zerknął gdzieś w bok, znowu smutniejąc. – Jak już jesteśmy przy temacie Jamesa i twojego wyjazdu… Nigdy ci tego nie powiedziałem, ale żałuję, że nie było mnie przy porodzie. Ani później, kiedy obie mnie potrzebowałyście. Ty i Renesmee.
Otworzyłam usta. Ich kąciki wygięły się mocno ku dołowi. Istotnie, nigdy mi tego nie mówił. Nie wiedziałam tego, iż było mu z tego powodu żal. Kolejny dowód na to, że jestem beznadziejna…
- Cóż… - kontynuował. Po głosie poznałam, że nadal jest przygnębiony. – W końcu pojawiła się Berenice.
- Przepraszam – jęknęłam. Wyrwałam rękę z jego uścisku, by ukryć twarz w dłoniach. – To, co przeżyliście… Gdybym tylko zasłoniła was tarczą…
Nieoczekiwanie znalazłam się w jego ramionach. Przytulił policzek do mojej głowy.
- Bells, to ona nas zaatakowała, a nie ty. To nie twoja wina. Chociaż rzeczywiście, mogłaś skorzystać ze swojego daru… Tymczasem ograniczyłaś się do podejrzliwości i tylko obserwowałaś rozwój sytuacji – mruknął. – Później… Było ci na pewno ciężko. Teraz to widzę. Załamałaś się. Potem Berenice mnie pocałowała. A ty… - zwiesił głos. – No właśnie, odeszłaś. Odeszłaś, i to błyskawicznie. Rozumiem, każdy walczy z bólem po swojemu. Ale ty tak właściwie w ogóle nie walczyłaś! Znowu to zrobiłaś, po raz kolejny uciekłaś i porzuciłaś mnie. Na dodatek ubzdurałaś sobie, że nie kocham cię tak, jak dawniej, co mi nawet powiedziałaś. To nie jest prawda, ale wiesz to przecież doskonale…. Pomimo różnych wrogów i sytuacji, historia się powtarza.
Zamilkł na chwilę. Chciałam się odezwać, ale zrezygnowałam z tego, bo byłam całkiem roztrzęsiona.
- I tutaj dochodzimy do puenty – oznajmił znienacka. - Dlaczego odchodzisz? To przez wizje Laurenta? Myślałaś, że przestanę kiedyś cię kochać i wcześniej chciałaś sobie wytłumaczyć swoje odejście krętactwami Jamesa, a teraz moją ,,miłością’’ do Berenice? – Po jego głosie poznałam, że tym ostatnim był bardzo zniesmaczony.
Pokręciłam głową, nadal nie odrywając rąk od twarzy. Pomyślałam, że doświadczenie powiększa naszą mądrość, nie zmniejsza jednak naszej głupoty*.
- To nie tak… Ja… Zawsze próbowałam cię chronić. Najdotkliwiej można było mnie skrzywdzić atakując ciebie. Dlatego to wszystko robiłam… Bałam się, że cię stracę – powiedziałam mu to, co wcześniej zdradziłam Sheili. - Nigdy bym tego nie zniosła. Straciłam już ojca i matkę przez swoje głupie błędy. Jeżeli przeze mnie ktoś by ciebie skrzywdził, albo gdybyś mnie zostawił…
Westchnął. Powoli złapał mnie za nadgarstki i odciągnął je. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Wydawał się być zmartwiony.
- Wiem, mówiłaś mi to już bardzo wiele razy. Doświadczyłaś tyle złego… – powiedział ze smutkiem. - I dopiero teraz dotarło do mnie, że to przez ten twój strach wmawiasz sobie, że lepiej się poddać. To błąd, Bello. Musisz mi zaufać, słyszysz?
Pokiwałam energicznie głową na znak zgody. Pocałował mnie czule w czoło i zapytał znienacka:
- Pamiętasz, co powiedział twój ojciec przed śmiercią?
Zesztywniałam i popatrzyłam na niego z bólem. Spojrzał na mnie przepraszająco, ale nie zamierzał się wycofywać z tego tematu.
- Powiedział: dbajcie o to, żeby wasza miłość nie zniknęła, bo jest ona najcenniejszą rzeczą na tym świecie. I bądźcie szczęśliwi – przypomniał mi spokojnym głosem.
Wzruszyło mnie to, że tak doskonale zapamiętał ostatnie słowa mojego taty.
- Bello, nie ma dla mnie nic ważniejszego na świecie niż ty i Renesmee – oświadczył czule i dobitnie zarazem i takie też były jego kolejne słowa. - Nie ważne, co się dzieje, masz wierzyć w nas tak mocno jak ja wierzę. M u s i s z być ze mną. Błagam cię, zrozum to. N i g d y w nas nie wątp. Obiecaj mi, że nie zrobisz tego więcej. Obiecaj mi, że nie będziesz się już o n i c, ani o n i k o g o bać. Nie możesz się bać, bo będę zawsze przy tobie i zawsze będę cię kochać. Nic innego się nie liczy! – Jego oczy błyszczały z emocji. Wiedziałam, że mówił szczerą prawdę.
Otarłam łzy wzruszenia, zbierające mi się pod powieką. Czym ja sobie na niego zasłużyłam? On jest… niesamowity.
- Obiecaj – powtórzył z naciskiem.
- Obiecuję – szepnęłam. - Obiecuję, że nigdy nie będę się o nic bać, bo wiem, iż zawsze będziesz przy mnie. Obiecuję, że będę ci ufać i w nas wierzyć, cokolwiek by się działo, lub nie działo.
Uśmiechnął się delikatnie i przypieczętował wszystkie nasze słowa pocałunkiem.
- A teraz – odezwał się po chwili uroczyście, wyciągając coś z kieszeni – sądzę, że to powinno do ciebie wrócić. I nigdy więcej nie opuścić przeznaczonego mu miejsca – włożył mi na palec pierścionek.
- Nigdy więcej – przekłam mu ze ściśniętym gardłem.
Nasze spojrzenia się spotkały. Oboje odczuliśmy ulgę, że wyjaśnione zostało to, co miało być wyjaśnione. Już nie dzieliła nas żadna niepewność.
Oprócz jednej maleńkiej rzeczy, o której przypomniał sobie nagle mój ukochany.
- Czy nadal… - zawahał się. - Nadal uważasz, że miłość do mnie boli?
Zdziwiłam się mocno, a potem przypomniałam sobie, że faktycznie, rzuciłam coś takiego, nim oddałam mu pierścionek… I było to głupie. Naprawdę g ł u p i e.
- Nie – pokręciłam głową. – Skąd. Wcale tak nie uważam i nigdy nie uważałam. Powiedziałam to pod wpływem chwili. Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała. Boli mnie jedynie to, że ciągle napotykamy jakieś przeciwności losu. I… Boję się… - urwałam niepewna, czy chcę dokończyć to zdanie.
- Czego? – zapytał bardzo łagodnie. Pod wpływem jego ciepłego, złotego spojrzenia przemogłam się.
- Boję się, że z jakiejś opresji możemy nie wyjść razem, tylko… Osobno – zadrżałam.
- Nie – odparł natychmiast, z niezmąconą pewnością. - To niemożliwe. Obiecuję ci, że zawsze będziemy razem – to mówiąc, mocno ścisnął moją dłoń.
Ulżyło mi. Skoro powiedział, że tak będzie, to tak będzie.
- Kocham cię – powiedziałam z uczuciem. - Najbardziej na świecie. Życie bez ciebie nie ma najmniejszego sensu.
Oparł się czołem o moje czoło. Nasze oddechy się zmieszały.
- I nic innego się nie liczy.
Przycisnęłam znowu swoje usta do jego ust, obejmując go jednocześnie w pasie.
- Nie liczy – przyznałam. – A ty… Naprawdę obiecujesz, że nic nigdy nas nie rozdzieli?
Uśmiechnął się łobuzersko.
- Oczywiście. Nie pozwolę ci już nigdy odejść choćby o krok.
Odwzajemniłam uśmiech i przymknęłam oczy. Czułam cudowną lekkość i ciepło w sercu. Edward nadal tulił mnie do siebie i zaczął głaskać po włosach, co jakiś czas składając na moich wargach pocałunki. Nagle odsunął się trochę, dziwnie rozpromieniony.
- Bells…
- Aha?
Delikatnie zaczął wodzić palcem po mojej wardze.
- Miejmy to już za sobą! – rzucił.
- Co? – otworzyłam szeroko oczy, patrząc na niego pytająco.
- Jak to co? Ślub – wyszczerzył się od ucha do ucha, a mnie opadła szczęka. – Chcę to mieć dzisiaj na papierze – to, że jesteś tylko moja. No i żebyś się w przyszłości nie wykręcała tak łatwo od niczego, zwłaszcza bycia ze mną… Weźmy dziś ślub w urzędzie, a potem jedźmy na wakacje. W podróż poślubną – planował z podekscytowaniem.
Zatkało mnie. Gdyby moje serce jeszcze biło, z pewnością zabiłoby o wiele mocniej, niż powinno. Nie spodziewałam się po nim takich pomysłów. Sądziłam, że wolał zaplanowaną ceremonię, rodzinę i w ogóle…
- Przyznaj się, bardziej chodzi ci o te wakacje – wykrztusiłam dla niepoznaki, kiedy już pozbierałam szczękę z podłogi.
Zaśmiał się. Wręcz promieniował entuzjazmem. Nie potrafiłabym mu teraz niczego odmówić.
- Poniekąd – mrugnął do mnie. - Oboje potrzebujemy odpoczynku. I chwili dla siebie. A ślub i tak miał niedługo się odbyć. Jestem na to gotowy od ponad pół roku. A ty się zgodziłaś, więc nie masz wyjścia – dodał, całkowicie zadowolony z siebie.
Uśmiechnęłam się. Jego pewność siebie była niesamowita. W sumie, to się nie dziwię… W istocie się zgodziłam i to już dość dawno. Co za spryciarz!
- A co z wieczorem panieńskim? – udałam nieziemską rozpacz.
Wywrócił oczami.
- Chciałabyś go mieć, żeby mieć czas na wymyślenie spektakularnej ucieczki spod ołtarza, tak? – zażartował.
Nie mogłam powstrzymać chichotu.
- Kurczę… Rozgryzłeś mnie. Co ja teraz pocznę?
- Jakoś przeżyjesz brak imprezy. Ja również. O nie, nie wykręcisz się niczym, kochanie! zwłaszcza czymś tak banalnym.
- Nie wykręcam się – wzniosłam oczy ku niebu. Tak się cieszył ze swojego szalonego pomysłu, że naprawdę nie potrafiłabym się sprzeciwić. Zresztą… Właściwie to podobała mi się wizja, jaką przede mną roztoczył: w ciągu najbliższych kilku godzin stać się tylko i wyłącznie jego kobietą… Z wzajemnością. Cóż, wprawdzie nie do końca wyobrażałam sobie siebie w roli żony, ale stwierdziłam, iż będzie to wychodzić mi zupełnie naturalnie. Tak jak niespodziewanie stałam się kochającą matką.
Obdarował mnie kolejnym szerokim uśmiechem.
- I bardzo się cieszę.
- Widzę, widzę - rzuciłam i nagle coś sobie uświadomiłam…
- Co jest? – Edward zmarszczył brwi, widząc, że gwałtownie spoważniałam.
- A twoja rodzina? – zapytałam z wahaniem w głosie. – Alice będzie wściekła, jeśli tak po prostu weźmiemy zwykły, cywilny ślub… Na dodatek po kryjomu. A Esme… Zawiedziemy ją.
- N a s z a rodzina – poprawił mnie natychmiast – z pewnością to zrozumie. Prędzej czy później. Hm, jest tylko jeden problem… - spochmurniał. - Właśnie mi to uświadomiłaś.
- To znaczy?
- Trzeba się mocno sprężyć, bo Alice nas przydybie – skrzywił się. – Więc przebierzemy się szybciutko, pobiegniemy po samochód i hajda do urzędu, nim nas dorwie.
Przegryzłam wargę, ale nie pomogło… W końcu parsknęłam gromkim śmiechem i nie mogłam przestać. Geniusz zbrodni!
- Dlaczego się śmiejesz! – syknął poirytowany, chociaż również się głupawo uśmiechał. – Mówię serio!
Złapałam się za brzuch, śmiejąc dalej. Pewnie wystraszyłam wszystkie zwierzęta w promieniu kilometra.
- B e l l a ‼!
Opanowałam się z trudem i skradłam mu całusa. A potem jeszcze jednego. I kolejnego.
- Dobrze, spokojnie. Masz rację. Trzeba zrobić to szybko.
- No. To rozumiem – rzucił z zadowoleniem. – Aha. Jeszcze jedno musisz wiedzieć.
- Hm???
Nie spodobała mi się jego przerażająco chytra mina.
- Jeżeli po ślubie wpadnie ci do głowy znowu jakiś genialny pomysł z cyklu ,,zostawiam Edwarda’’ to wezmę najmocniejszy łańcuch jaki znajdę, zwyczajnie cię zaknebluję i na to za żadne skarby nie pozwolę!
Zamrugałam. Wzięłam głęboki oddech, żeby się nie roześmiać.
- To bardzo… Interesująca groźba – udało mi się uzyskać udawaną powagę. - I na pewno wezmę ją w takiej ewentualnej sytuacji pod uwagę. Ty z kolei wiedz, że jeżeli dasz się jeszcze raz pocałować jakiejś wampirzycy, to wezmę najmocniejszy łańcuch jaki znajdę, zwyczajnie cię zaknebluję i wsadzę do jakiejś ciemnej piwnicy, gdzie będę cię mieć tylko dla siebie do końca świata. Zrozumiano?
Miedzianowłosy wampir napotkał moje spojrzenie. Również odetchnął, ale on z kolei nie znalazł w sobie wystarczająco dużo siły woli, by nie parsknąć gromkim śmiechem.
- Oczywiście.
***
Witajcie!
Suprajs! Dziś jeszcze nie epilog… Po prostu primo: nie wyrobiłam się, a secundo: moja dzika wena uknuła jeszcze coś na malutką dokłądkę. Ale spooookoooojnie jak na woooojnie (zwłaszcza mówię to niecierpliwej Natalii…)! Albo następny rozdział będzie epilogiem, albo będzie just rozdział-rozdział i dopiero potem epilog. Jeszcze muszę się nad tym zastanowić i popisać… Więc nie denerwujcie się, że obiecałam koniec tego potwornego, długiego w kosmos blogacza i go jeszcze nie skończyłam. Cieszcie się ostatnimi notkami! <chlip, chlip>
Wieeeem, rozdział nie jest najdłuższy, ale jakoś tak się złożyło, że zaczęłam pisać kilka wątków na raz. No i następnego w kolejności nie dokończyłam. Ja – geniusz. Po prostu miszcz nad miszcze. Ponad miszczami.
Myślę, że nocia wyszła piękna. Zwłaszcza koniec. Tak jak obiecałam, prawda? Gorzej było z dotrzymaniem terminów… Ach, mała obsuwa czasem się zdarza. I tak macie szczęście, że mniej więcej określam daty! Taka na przykład wredna Kapucynka (uwaga, lecę nickami: S.w.e.e.t.n.e.s.s.) to normalnie ma w poważaniu, kiedy napisze kolejny rozdział, mimo że ludzie już obgryzają paznokcie z niecierpliwości… Nie ja, ja je piłuję! Nie gryzę czego popadnie!
Hyhy. Zaczyna się. Again! Gadam głupoty. Jak w rozdziale 33, albo 34. Prawie. Nie, tego chyba nie pobiję….to był szczyt głupoty. Trzeba to wpisać w księgę rekordów Guinnessa! Koniecznie! :D
Dobra. Jeszcze tylko napisać ten jeden albo dwa rozdziały i… Cza zastanowić się, co dalej. Bo chyba nie chcę kończyć swojej przygody z blogowaniem. Przyzwyczaiłam się do tego, że piszę. U mnie pisanie łączy się z czytaniem książek. Przeczytam kilka stron fajnej książki i nagle…. BACH! Mam pomysł! Lecę pisać! I to jest niesamowite uczucie, takie nagłe i niespodziewane…
No. Więc… Wprawdzie skłaniam się ku pewnej jednej opcji, ale może jeszcze potem dla świętego spokoju dam wam do zerknięcia małą sondę. Teraz jeszcze mi się nie kce, bo mi lekko odbija. Co pewnie było widać pod koniec rozdziału.
Dzizas! Okk, kończę te wygłupy.
Ściskam Was mocno, Mordeczki! ;***
Wariatka Paulineee