niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 84



Świetna piosenka, pomogła mi przy pisaniu rozdziału, chociaż nie w takim stopniu jak Wy i Wasze motywujące komentarze ;3  To była twórcza Majówka. Po raz pierwszy od początku tego roku (!) świetnie mi się pisało :D I myślało (cud, ja myślałam :P).

Dzisiaj dużo z perspektywy Sheili, bo należy zacząć wyjaśniać parę rzeczy. Albo je bardziej pogmatwać. .. Myślę, że Was dziś zaskoczę.

No to jeszcze polecę przeczytać tłumaczenie piosenki i…..
Zapraszam na rozdział …
…który został dodany równiutki tydzień po 3-cich urodzinkach bloga, które były 26-go.  Wowowowow!

Ach, muszę teraz podziękować Wam WSZYSTKIM, za to, że ze mną jesteście, chociaż ostatnio jest BARDZO ciężko. DZIĘKI, DZIĘKI, DZIĘKI! Kocham Was, ludziska!
Przy okazji pozdrawiam serdecznie Angelikę XD, która obleciała wszystkie moje blogacze :) Podziwiam Cię!

,,Wszyscy potrzebujemy kogoś, na kim można się oprzeć’’ – na tym blogu mam Was <3 ;*

Dobra, koniec czułości, jazda z tym koksem! XD



***
Sheila, dziewczyna o oliwkowej karnacji, była już blada niemal jak swoja kuzynka, Bella, i spięta niczym wampir. Jacob w przeciwieństwie do niej był całkiem rozluźniony. Szedł swobodnym krokiem obok niej, całkiem spokojny. Jak to wilk.
Zbliżali się nieubłaganie do niewielkiego domu położonego na lesistym wzgórzu, z którego rozciągał się widok na skrawek morza Śródziemnego.
- Sheila – wymruczał jej ciepło do ucha, przytulając ją do siebie mocniej swoimi gorącymi, silnymi ramionami. – Uspokój się. To przecież tylko twoi rodzice a nie żądne krwi pijawki. A skoro tamtych ostatnich się nie boisz, to tych pierwszych chyba też nie powinnaś, co nie? – zażartował, na co wywróciła oczami.
- Nie poznałeś ich jeszcze – wymamrotała. – Ale bardziej chodzi mi o to, żeby niczego nie chlapnąć o…
- Ach – Jacob zrozumiał w mig, o kim mówiła dziewczyna. – No tak. Może o nią nie zapytają.
- W cuda nie wierz – westchnęła.
Wyszczerzył bielutkie zęby w uśmiechu.
- Dlaczego nie? Cuda się zdarzają. Choćby takie wpojenie – przycisnął wargi do jej policzka. Rozluźniła się odrobinę.
- Wiem… Po prostu… Tak się mówi.
W pogodnym milczeniu doszli nareszcie do końca drogi. Sheila się zawahała. Jacob wręcz przeciwnie – pociągnął dziewczynę do drzwi, które otworzyły się nagle, ukazując stojącą za progiem kobietę.
- Sheila, słońce! – wykrzyknęła i podbiegła błyskawicznie do swojej córki. Jacob puścił Sheilę, by Helen Cortez mogła ją wyściskać. – Wróciłaś!
Z wnętrza domu wynurzył się łowca z Hiszpani. Był odrobinkę bardziej powściągliwy – po prostu obdarzył Sheilę pogodnym uśmiechem, mówiącym ,,witaj w domu’’. Potem skinął głową na przywitanie Jacobowi, nie zdolny w owej chwili do wypowiedzenia choćby słowa.
- Tak, mamo – mruknęła niepewnie Sheila. Odsunęła się od matki. Ciągle w głębni duszy była odrobinę zła na rodziców o to, że usiłowali ułożyć jej życie z Joeyem. Niby im wybaczyła, ale… Sheila nigdy tak łatwo nie zapominała. – I przywiozłam pasażera na gapę.
Jake zaśmiał się. Helen spojrzała na niego z zaciekawionym uśmiechem.
- Wcale nie na gapę – udał oburzenie zmiennokształtny. – Nazywam się Jacob i… jestem chłopakiem państwa córki. Jest mi bardzo miło was poznać.
- Nam również – Helen z rozpędu i jemu rzuciła się na szyję. Była tak szczęśliwa odwiedzinami córki, że nawet nie miała czasu dziwić się faktem, że dziewczyna przywiozła ze sobą chłopaka… A skoro przedstawia go już rodzicom, to znaczy, iż to coś poważnego.
- Dokładnie. Helen, nie duś biedaków! – zaśmiał się Antonio, przyglądając się z zaciekawieniem Jacobowi. – Wejdźmy do domu.
Tak też zrobili. Przeszli do salonu i usiedli przy stole. Matka Sheili przyniosła świeżo zrobioną lemoniadę.
Antonio z zamyśleniem potarł brodę.
- Nie mówiłaś, córeczko, że poznałaś jakiegoś przystojnego chłopca – mruknął do Sheili.
- No, nie – wybąkała. – Bo z Jakem tak jakoś… Szybko poszło. Przynajmniej z jego strony. A poza tym nie miałam ostatnio głowy, żeby… - machnęła ręką i urwała. Właściwie, to czemu ona się przed nimi tłumaczy? To jej życie. Nie musi im wspominać od razu o wszystkim.
- Szybko poszło? – uśmiechnęła się Helen.
- Wpoiłem się w Sheilę – wyjaśnił Jacob, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie. Sheila spojrzała na niego ostrzegawczo, ale on się nie przejął. – Nie jestem człowiekiem, tylko zmiennokształtnym. Przyjaźnię się z Bellą, a kiedy Sheila do niej przyjechała, to ona nas zapoznała ze sobą… I się wpoiłem.
Rodzice Sheili dość długo zbierali szczęki z podłogi.
- Jesteś zmiennokształtnym z La Push? Charlie opowiadał nam kiedyś  legendy dotyczące Quileutów…
Jacob przytaknął.
- Jak się nazywasz, młodzieńcze? – zapytał nieoczekiwanie Antonio, marszcząc czoło, jakby usiłował sobie coś przypomnieć.
- Jacob Black.
- Ach! – Mężczyźnie rozbrysły oczy, z których jednocześnie zniknęła wszelka nieufność co do młodego Indianina. - Black, rzekłeś? Czyż nie tak nazywał się przyjaciel Charliego?
Jacob i Sheila wymienili posępne spojrzenia. Oboje zamilkli i opuścili głowy.
- Co się dzieje? – zapytała zaskoczona Helen.
- Tak, mój ojciec przyjaźnił się z Charliem – powiedział cicho Jake, przegryzając wargę. Oczy wilkołaka wyraźnie zmartwiały.
- Przyjaźnił? – Antonio zwrócił uwagę na czas przeszły.
Znowu zapadła grobowa cisza. Sheila wbiła wzrok w blat stołu, w jeden ze słojów na jego drewnianej powierzchni.
- Sheila? – odezwała się z niepokojem Helen. – O co chodzi?
Brunetka podniosła głowę. Bella powiedziała, że może i powinni wiedzieć. Ha, są rodziną. Mają pełne prawo mieć świadomość, że Charlie…
- Kiedy byłam tu po swoje rzeczy wyjechałam równie szybko, jak się pojawiłam. Jacob zadzwonił do mnie i powiedział coś, co wolałam potwierdzić. Dlatego nie wspominałam wam, że… Charlie Swan nie żyje.
Helen głośno zaczerpnęła powietrza do płuc. Antonio zaczął coś do siebie mamrotać po hiszpańsku. Ich zadowolenie i podekscytowanie przemieniło się w szok i smutek.
- Cómo es eso? – powiedział głośniej. - Jak to?
- Zabił go pewien wampir – wyjaśnił ponuro Jacob. – Bella wpadła w depresję… Potem wyruszyła na poszukiwanie drania.
- Dorwała go i się zemściła – uzupełniła identycznym tonem Sheila.
- Dios Mío – wymamrotał Antonio. – Co teraz z Bellą?
Sheila mentalnie zazgrzytała zębami. Miała nadzieje, że jakoś ich to nie zainteresuje. Ale oczywiście  m u s i e l i  się o zapytać o jej kuzynkę. I co teraz? Nie lubiła kłamać, ale zobowiązała się, że ochroni Bellę wampirzycę i jej rodzinkę pijawek przed swoimi rodzicami i innymi łowcami.
- Szczerze mówiąc… Zniknęła, jak to ma w zwyczaju. Miała już dosyć takiego życia. Rozumiecie, wieczna tułaczka, uganianie się za wampirami…  - poniekąd Sheila tu nie kłamała. - Ja i Jacob jeszcze z tego nie zrezygnowaliśmy. Nadal chronimy ludzi.
- Bycie łowcą to nasze przeznaczenie, a nie coś, od czego można uciec – rzucił z przyganą Antonio.
Sheila wzruszyła ramionami. Nie zgadzała się do końca z ojcem, ale wiedziała, o co mu chodzi.
- Ale jak to: zniknęła? – przejęła się Helen losem Belli. Jej oczy były pełne łez. – A może coś jej się stało?
- Skąd – mruknęła Sheila. – Bella jest jak kot, zawsze spada na cztery łapy i uniknie kłopotów, chociaż ciągle w nie wpada. Tylko że jej bliscy nie zawsze mają takie szczęście.
- Och, Charlie! – jęknęła zduszonym głosem Helen. – I biedna Bella. Masz z nią jakiś kontakt?
- Nie – skłamała gładko Sheila. – Ale napisała mi w liście, że mogę w razie czego liczyć na jej pomoc. Po prostu nie chciała wieść takiego życia, jakie wiodła dotychczas.
Znowu zapadła niezręczna cisza. Pierwszy przerwał ją Jacob.
- Doskonała ta lemoniada. W życiu nie piłem lepszej – oświadczył.
Sheila kaszlnęła, żeby się nie roześmiać. Ten to ma talent do zmiany tematu…

***
Bella

Kiedy słyszałam ten słodki, zalotny śmiech Berenice, miałam ochotę pozbawić ją tej ślicznej główki.  Edward spędzał z nią coraz więcej czasu i, ku mojej wściekłości, nie widział w tym nic złego. Przecież się tylko ,,przyjaźnią’’. Mówił mi to z niezmąconą pewnością, aż do znudzenia.
Przycichłam ostatnio i tylko z boku obserwowałam rozwój sytuacji, tłumiąc swoją złość. Dlaczego? Bo nie miałam żadnego poparcia, żeby pokazać Berenice, gdzie raki zimują. Moja rodzina uwielbiała tą małpę.
Po jakimś czasie życia w cieniu zorientowałam się, że Cullenowie traktują mnie niemal jak… niewidzialną. Nikt nie zwracał na mnie większej uwagi, chyba że mówiłam bardzo głośno i dobitnie. Niepokoiło mnie to, że wszyscy tak się zachowywali. Tak jakby… to Berenice przejęła moją rolę w tej rodzinie, jakakolwiek by ona była.
Kiedy wywlekłam niemalże siłą Edwarda na spacer i znowu wylałam swoje żale, spojrzał na mnie z najwyższym zdumieniem.
- Bello – zaczął ponuro. – Ty sama z własnej woli usuwasz się w cień… Oni mają wrażenie, że po prostu chcesz mieć od nich spokój, dlatego się nie narzucają. A ja myślę, że się zmieniłaś… Nigdy nie byłaś taka podejrzliwa i wycofana.
- Podejrzliwa i wycofana?! – wybuchłam. – Ja po prostu nie wiem, co się dzieje! Wszystko ostatnio kręci się wokół Berenice!
- Berenice jest tylko samotną nomadką – powiedział łagodnie.
- Tak, wiem – przerwałam mu rozzłoszczona. – Słyszałam już tą gadkę. Berenice jest samotną nomadką, która była wcześniej zagubiona i biedna niczym spłoszona sarenka, która w tej samotności najzwyczajniej w świecie zjada ludzi.
- Obiecała, że będzie polować bardzo daleko.
Pitu – pitu.
- Wprawdzie jestem wampirzycą, ale chyba właśnie doznałam odruchu wymiotnego.
- Bello, przestań – zdenerwował się nagle. – Ciągle się niej czepiasz, a przy okazji mnie i całej rodziny. Spróbuj się w końcu zaprzyjaźnić z Berenice, ona naprawdę zyskuje przy bliższym poznaniu.
Opadła mi szczęka. Co on najlepszego wygaduje?!
- Naprawdę mam  z a p r z y j a ź n i a ć  się z tą podłą pijawką? – wycedziłam lodowatym tonem.
Zacisnął zęby i spojrzał na mnie spode łba. Nie powiedział nic, najwyraźniej ostatkiem siły woli powstrzymując się przed wściekłym warknięciem. Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę z gniewem.
W pewnym momencie rysy mojej twarzy złagodniały. Zamknęłam oczy i pokręciłam głową, czując, że szczypią mnie oczy, a kąciki ust wyginają się ku dołowi.
- Bella… - szepnął z rezygnacją Edward. – Proszę, nie płacz.
Za późno – łzy wypłynęły już spod moich powiek. Widząc to przyciągnął mnie do siebie i otoczy ramionami, uprzednio ścierając wilgoć z moich policzków. W nim też wyczułam smutek. Mimo tego, iż się złościliśmy na siebie, było mu teraz przykro, że ta sytuacja doprowadziła mnie do takiego stanu.
Wtuliłam się w niego łapczywie, mimo wszystko czując ulgę. Brakowało mi jego bliskości. Od kilku dni tylko sporadycznie trzymaliśmy się za ręce. Berenice spowodowała, że odsunął się ode mnie, a ja na to pozwoliłam, za bardzo skupiając się na Berenice, a za mało na rodzinie. Może i miał rację? Może naprawdę się zmieniłam? Wycofałam się i… Zmiękłam…? Bo kiedyś za żadne skarby bym nawet nie pozwoliła mu zerknąć na nomadkę. A teraz potrafiłam jedynie co jakiś czas oznajmiać, że nie podoba mi się to spoufalanie się.
Otworzyłam oczy i napotkałam jego złote spojrzenie.
- Dawniej właściwie się nie kłóciliśmy. Byliśmy razem, mieliśmy siebie i tylko to się liczyło, nawet jeśli mieliśmy odmienne zdanie – zauważyłam.
W odpowiedzi jedynie westchnął ciężko i złożył na moim czole krótki pocałunek.
- Obecnie… Skłóciła nas jedna, głupia wampirzyca. Pojawiła się i nagle coś się zmieniło. Nie podoba mi się to - szepnęłam roztrzęsionym głosem. – Trzeba coś zmienić, bo… jest źle.
- Nie jest źle – pokręcił lekko głową. – Wyolbrzymiasz to troszeczkę. Pojawiła się Berenice i zmieniło się tylko to, że ona jest dla mnie… Jak Jacob dla ciebie.
- Mhm – mruknęłam. – Czyli Berenice jest narzeczoną twojego kuzyna, poznałeś ich ze sobą, a wcześniej w dzieciństwie bawiliście się razem w piaskownicy? Och, nie wspomnę o wspólnym polowaniu na złe wampiry, które chciały cię zabić, a Berenice postanowiła ci pomóc…
- Chodzi o naszą relację, a nie o to, co przeżyliśmy – wytłumaczył mi cierpliwie.
- Mniejsza o to – objęłam go za szyję, znowu poważniejąc. – Berenice nas rozdziela, nie zaprzeczaj. Ja ciebie nigdy nie ignorowałam, kiedy Jacob był w pobliżu. Doszłam do wniosku, że najlepiej będzie, jak…
Przyglądał mi się czujnie.
- Jak co?
- Jak wyjedziemy z Forks – dokończyłam powoli, z nadzieją, po czym szybko dodałam błagalnie: – Tylko ty, ja i Renesmee. To nie musi być specjalnie daleko, może nawet jedynie na drugi koniec stanu… Ale po prostu… Wyjedźmy.
Zdziwiłam go. Przez dłuższą chwilę nie wiedział, co powiedzieć.
- Renesmee nie będzie tym zachwycona – powiedział ostrożnie.
- Renesmee chce żebyśmy byli szczęśliwi i żebyśmy oboje byli przy niej.
Odwrócił wzrok. Miałam wrażenie, że szukał kolejnej wymówki.
- No nie wiem… Mamy wszystkich zostawić?
- Będziemy się często widywać! Nie wyprowadzimy się na koniec świata, tylko po prostu… Ciut dalej.
- Przecież mamy swój dom tutaj – zauważył.
- Teraz martwisz się o dom?
- Esme będzie zawiedziona – usprawiedliwiał się bezsensownie.
- Zrozumie to.
Otworzył usta, by wytoczyć kolejny argument, ale zrezygnował z tego i zamilkł na dłuższą chwilę. Ja również się nie odzywałam. Czekałam na jakąś jego reakcję. Czekałam, aż sobie to przemyśli i przekona się, że moja propozycja jest najlepszym rozwiązaniem i że…
Chwila. Coś nie gra.
Wzięłam głęboki oddech, gdy wreszcie to do mnie dotarło… Moje ręce zsunęły się z jego ramion i luźno opadły mi przy tułowiu.
- Ty nie chcesz z nami wyjechać – odkryłam. – A jeszcze niedawno miałam wrażenie, że pojechałbyś z nami wszędzie…
Pokręcił powoli głową.
- Nie chcę po prostu upuszczać zbyt szybko tego miejsca – powiedział z ociąganiem. - Jeszcze możemy tu zostać.
- A może po prostu już mnie tak nie kochasz? – kolejne łzy wypłynęły mi z oczu. – Pojawiła się Berenice i twoje uczucia do mnie zmalały?
Natychmiast znowu spojrzał mi w oczy.
- Nie wygaduj głupot – rzucił z oburzeniem. - Kocham cię do szaleństwa! Kocham ciebie i Renesmee!
Nie wiem dlaczego, ale nie przekonały mnie jego zapewnienia.
- To w takim razie zastanawiam się – wyszeptałam - czy nie zaczynasz kochać Berenice.
- Teraz tu już przesadziłaś – wycedził. Odsunął się gwałtownie, obrócił czym prędzej na pięcie i ruszył przed siebie.
Ukryłam twarz w dłoniach. Znałam go dobrze. I doskonale widziałam, że mimo zdecydowanego tonu głosu w jego oczach pojawiło się wahanie… Wahanie, które boleśnie ugodziło w moje nieruchome serce niczym sztylet z trucizną na ostrzu.
Miałam wrażenie, że już go nie ma. Nie ma MOJEGO Edwarda. Jest teraz tylko jego niepełna, przerażająca wersja, którą stworzyła sobie i podporządkowała Berenice.
Jak to się mogło stać? I co ja teraz mam zrobić? Nie wiedziałam. Miałam pustkę w głowie.
Berenice… Wkroczyła do naszego życia i je rozbiła. Na każdego jakoś wpłynęła, nawet na mnie. Sprawiła, że przestałam w siebie wierzyć i zamknęłam się w sobie.
Jaki ona ma cel w tym, że mnie odsuwa od mojej rodziny? Nie miałam zielonego pojęcia. Lecz zrozumiałam jedno: już dość użalania się nad sobą i na pozwalanie, by Cullenowie troszczyli się ,,biedną’’ Berenice. Czas wykopsać ją stąd w kosmos.

***

Sheila tęskniła za morzem, za tym upałem i za mocnymi promieniami słońca. Brakowało jej takiej pogody w La Push. Wprawdzie nawet przyzwyczaiła się do strefy umiarkowanej, ale uwielbiała śródziemnomorską. Dorastała głównie w takim klimacie. Antonio nie potrafił na zbyt długo rozstać się z Hiszpanią.
Na dodatek był z nią Jacob. Leżała ręczniku, rzuconym niedbale na piasek, a Jacob odpoczywał obok, głaszcząc delikatnie jej rozgrzane plecy. Było to tak przyjemne, że niemal zasnęła…
Ocknęła się jednak, kiedy wyczuła znajomy zapach oraz to, że Jacob cały zesztywniał. Podniosła się, uklękła i usiadła na stopach, rozglądając się za właścicielem tej woni.
Joey. O rany, co on tu robi?
Wyczuła na sobie spojrzenie Jacoba. Och, chyba powiedziała tamto na głos.
- Mam go stąd wyprosić? – w głosie Indianina czuć było słabo tłumiony gniew. Sheila kiedyś wspomniała mu o swoim byłym narzeczonym, oraz jak to narzeczeństwo się skończyło.
- Nie, Jake. Sama to załatwię – wymruczała chytrze. Chciała dopiec swojemu byłemu jeszcze bardziej, chciała znowu sprawić, żeby pożałował tego, że ją zdradzał. Nie czuła do niego nic oprócz zajadliwej nienawiści, chociaż jego widok budził w większości miłe wspomnienia. Niestety przeważało jedno specyficzne, najgorsze w jej życiu – obraz Joey’a całującego się z jakąś rudą ździrą.
Chłopak z gracją przemykał po kamieniach które otaczały tę malutką plażę. Człowiek nie potrafiłby sobie z tym poradzić, ale młody łowca zachowywał równowagę nawet na najbardziej śliskich i słonych od wody głazach. W końcu zeskoczył z ostatniego i przystanął kilka metrów od Sheili i Jacoba.
- Cześć – powiedział nieco niepewnie.
Jacob już otworzył usta, żeby coś odwarknąć gniewnie, kiedy Sheila mu przerwała:
- Czego tu chcesz? – syknęła lodowato.
- Porozmawiać – odparł bez mrugnięcia okiem, chociaż widziała, że zabolał go jej ton. Założył sobie ręce na piersi i zerknął na Jacoba. – Coś ty za jeden?
Jake najeżył się. Sheila położyła mu dłoń na ramieniu, żeby go uspokoić.
- Och… - Joey’owi nagle łuski opadły z oczu. – No tak. Już masz chłopaka – przez łowcę przemawiało rozżalenie.
- Owszem – potwierdził Jacob. – Wiec lepiej stąd zmykaj, koleś. Wiem, co narozrabiałeś.
Rysy twarzy Joey’a stężały.
- Sheila, naprawdę  m u s i m y  porozmawiać. Proszę.
Dziewczyna westchnęła. Pochyliła się w stronę Jacoba i cmoknęła go krótko w usta.
- Mógłbyś? – zapytała cicho. – To nie potrwa długo. Wysłucham tylko tego debila, a potem – zerknęła groźnie na Joey’a  - potem on sobie pójdzie.
Jake popatrzył badawczo na Sheilę, żeby upewnić się, czy sobie poradzi ze swoim byłym… Narzeczonym. W końcu kiwnął głową, podniósł się i odszedł brzegiem morza w kierunku ujścia zatoki.
Przez dłuższą chwilę dwójka niegdyś podobno zakochanych łowców wpatrywała się w siebie – ona z chłodem w oczach, on z bólem.
- To tak na poważnie? – zapytał w końcu, siadając na skraju ręcznika.
- Stokroć bardziej niż my kiedyś – wycedziła.
- Mówisz to, żeby mi dopiec, tak?
- Nie – pokręciła głową. – Stwierdzam fakt. Jacob jest moją bratnią duszą, dopełnia mnie. Ty… Teraz sądzę, że ty po prostu zabierałeś ze mnie wszystko po trochu, aż w końcu nie byłam sobą. Ale te części mnie wróciły natychmiast, kiedy zobaczyłam ciebie z tą rudą pięknisią, jak wpychaliście sobie języki do gardeł.
Skrzywił się.
- To wszystko nie prawda! To nie było tak! Nie wiem, co się działo! Nie wiem, co się  z e   m n ą działo…
Parsknęła. Idiota. Co on jej próbuje wmówić?
- Jesteś niepoważny.
- Wcale nie! Mówię prawdę! Nie wiesz, co się działo‼!
- Ach, tak?!
- Nie. Nic nie wiesz – ukrył twarz w dłoniach. Po jego głosie słychać było, że był bardzo zagubiony. Sheila pierwszy raz widziała, żeby jej były narzeczony tak się zachowywał.
- Czego nie wiem? – zapytała odrobinę łagodniej.
Ręce opadły mu na ziemię. Zaczął miętosić skraj ręcznika palcami prawej dłoni.
- Tylko się nie denerwuj i daj mi dokończyć, dobrze? I chociaż  s p r ó b u j mi uwierzyć…
- Niech ci będzie… - niechętnie, ale się zgodziła.
- Okey… Kiedy pojawiła się w moim życiu Berenice… Opisałaś to dobrze: ona zabierała ze mnie to, co ty dałaś mi dobrego, czyli wszystko. Czułem się dziwnie, jak nie ja. Miałem mętlik w głowie ilekroć byłem sam… A kiedy Berenice była bliżej, ten mętlik ustawał. Potem się zorientowałem, że ona po prostu manipulowała mną i dyrygowała jak chciała… Miałem wrażenie, że uczucia które czułem, nie były moje – spojrzał na nią z udręką. – To wszystko było sztuczne, narzucone…
Sheila usiłowała być spokojna, ale bajeczki które wciskał jej Joey były po prostu… Niewiarygodne! Miała ochotę zdzielić go w twarz. Parokrotnie.
- Fascynujące – nie mogła powstrzymać zgryźliwego komentarza.
Przegryzł wargę.
- Nie wierzysz mi.
- Ani trochę.
- Sheila, błagam! Mówię prawdę! – zarzekał się.
- Chcesz mi wmówić – warknęła - że laska cię ubezwłasnowolniła i że nie chciałeś mnie z nią zdradzać?
- Nie byłem świadomy tego, co robię – upierał się.
Sheila wstała gwałtownie.
- Wynoś się stąd. Wynoś się z mojego życia!
Joey opuścił głowę.
- Właściwie, to się tego spodziewałem – mruknął.
- W y n o ś   s i ę – powtórzyła dobitnie. Chłopak spojrzał na nią i w końcu podniósł się do góry.
- Dobrze. Zniknę z twojego życia. Świadomie, czy nie… Zraniłem cię. Przepraszam za to – patrzył na nią oczami zbitego psiaka, jakby jeszcze tliły się w nim resztki nadziei, że Sheila mu nagle przebaczy.
- Świetnie. To znikaj.
Uniósł palec wskazujący w górę.
- Ostatnia rzecz: muszę cię ostrzec. Powinnaś na siebie uważać. Dobrze?
Zmarszczyła czoło.
- O co ci chodzi?!
Przez chwile zbierał słowa.
- Berenice się niezwykle tobą interesowała, zwłaszcza wtedy, kiedy zobaczyła gdzieś u mnie w albumie twoje zdjęcie z Bellą. Nie wiem dlaczego, ale wówczas nie widziałem w tym nic dziwnego. Potem po tej dziwnej akcji… Kiedy nas przyłapałaś, od razu zniknęła, a ja zacząłem odzyskiwać rozum. Usiłowałem cię szukać, ale zniknęłaś… Zastanawiam się, czy Berenice nie znała cię wcześniej i czy nie chciała się o coś zemścić.
Sheila patrzyła na niego w osłupieniu.
- Joey… Przestań ćpać. Chociażby zmień dilera.
- Narkotyki ani alkohol nie działają zbytnio na łowców – popukał się w czoło.
- No to może jesteś wyjątkiem. Idź już sobie, mam cię szczerze dosyć.
Zawahał się, smutniejąc.
- Ale Sheila… Ja cię kocham. Nadal cię kocham.
- Mam cię stąd wykopsać SIŁĄ?! – ryknęła, doprowadzona do furii. Jak on śmiał jej coś takiego mówić?! Podły, zakłamany, cham z niewyobrażalną wyobraźnią i głupimi wymówkami. Sheili było żal Joey’a. I siebie. Jak mogła darzyć uczuciem kogoś takiego? Potworność.
- Nie trzeba – uniósł dłonie do góry i wycofał się.
Kiedy odchodził rozejrzała się  w poszukiwaniu Jacoba. Stał w sporej odległości od niej, ale najwyraźniej uważnie przyglądał się całej rozmowie.
Przełknęła łzy, które nieoczekiwanie pojawiły się w jej oczach i podbiegła do Indianina. Odetchnęła dopiero wtedy, kiedy utonęła w jego gorących objęciach. Tulił ją do siebie kurczowo, zaniepokojony jej stanem.
- Cii, już wszystko dobrze, kochanie. Jestem przy tobie – szeptał jej ciepło do ucha.
I w tamtej chwili pomyślała, że dobrze się stało. Dobrze, że ta cała Berenice wkroczyła w życie Joey’a i ,,,namieszała’’ mu w głowie. Dobrze, że pojechała do swojej kuzynki, Belli, a ta poznała ją z Jacobem, przeczuwając, że będą do siebie pasować.
Ach, Bells. Nigdy nie lubiła zbytnio Joey’a. Mówiła Sheili, że nie powinni być ze sobą. A ona, głupia gęś, nie słuchała swojej kuzynki, bo przecież dziewczyna nie miała stałego chłopaka. Sheila wiedziała teraz, dlaczego: Bella szukała swojej bratniej duszy. I znalazła. Sheila również. Obie były teraz szczęśliwe.
Przycisnęła usta do swojego Wilka. Oby było tak już na zawsze…

***
CDN
;3

7 komentarzy:

  1. To ta sama Berenice! Teraz miesza U Belli i znów jej się udaje! Mam nadzieję, że w końcu ktoś wyjaśni tą sytuację zanim Swan się podda.

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja przeczytałam wszystkie twoje blogi? Ekstra XD. Rozdział epicki i długi oraz rozwiał kilka pytań :) Czekam na NN <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział fenomenalny. Wyjaśniło się kilka ważnych kwesti, ale realacje jakie panują u Belli i Edwarda nie są za dobre a to wszystko przez tą nomadke. Podejżewam, że ona ma dar, ale tego pewnie dowiemy się w koleinych rozdziałach. A u Jacoba i Sheili zupełnie na odwrót są w sobie tak zakochani, wspierają się w trudnych chwilach, aż pozazdrościć takiej miłości. Czekam na nn. Całuski :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Dopiero co odkryłam Twego loga, a już tyle tutaj znajduje konspiracji i intryg okraszonych miłością, coś FENOMENALNEGO! Nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów. Pisz szybko, a w międzyczasie zapraszam do siebie :)

    http://zacmienie-ksiezyca.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny! Cudo l:-D. Z niecierpliwością czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń